Krew sióstr. Złota. Krzysztof Bonk

Читать онлайн книгу.

Krew sióstr. Złota - Krzysztof Bonk


Скачать книгу
żelazne okowy z krótkim łańcuchem pętały jej nogi w ten sposób, że pomimo braku koordynacji ruchów i tak ciągle się przewracała. Do kompletu metalowa obroża na szyi założona została za ciasno i ją dusiła. Podobnie połączone okowami klamry na nadgarstkach za mocno dociśnięto do czarnego ciała śrubami, przez co raniły skórę, prawie wżynając się w ciemne mięso.

      Jednakże wcale nie lepszy los stał się udziałem innych niewolników, z którymi zmroczna dziewczyna pracowała w ciemnej kopalni. Wszyscy byli spętani łańcuchami i nagminnie biczowani. Do tego dostawali niewystarczające racje żywnościowe oraz zbyt krótki odpoczynek na sen. Zaś dotkliwe kary cielesne stosowane za prawdziwe lub wydumane przewinienia zdarzały się praktycznie cały czas. Lecz przede wszystkim cała ta niewolnicza społeczność złożona z istot czarnych i kasztanowych, srebrzystych oraz złocistych pracowała ponad siły. A wiele z nich pod ziemią oddawało z wycieńczenia swe ostatnie tchnienie.

      Jednak demonica nie zamierzała zbyt wcześnie poddać się unicestwieniu. W jej mniemaniu miała jeszcze coś do zrobienia, zanim pochłonie ją ostateczność. Tym czymś była pielęgnowana nienawiść oraz pragnienie zaniesienia śmierci Brunatnej za jej podłą zdradę. Albowiem może i Czarna była przyzwyczajona do podłego traktowania swej osoby, ale uważała, że nikt nigdy nie oszukał jej bardziej niż właśnie Brunatna. Omotała, kusiła, obiecywała zostać przyjaciółką, chronić oraz wspierać się na zawsze. A co uczyniła? Tak po prostu oddała Czarną to tego koszmarnego miejsca, nawet nie podjęła walki, nie uczyniła zupełnie niczego!

      Myśląc tak, demonica ze zmroczną pianą na ustach zagryzała z wściekłości zęby. Wymachiwała zawzięcie kilofem i wyobrażała sobie, że rozłupywane przez nią kamienie to czaszka i kości Brunatnej. Wszak zaraz potem, gdzieś odzywało się w niej tęskne wspomnienie brązowej i czarnej poduszki do uszka, tego, jak obie dziewczyny pomagały sobie w Czeluści. Wtedy zupełnie nie wiedzieć czemu oczy demonicy robiły się mokre, czuła się tak bardzo dziwnie i coś bolało ją w piersiach. Nie znosiła tego uczucia słabości oraz tych mokrych oczu, które szybko próbowała wycierać ręką. Ale kiedy smutek przygniatał, ciemna woda i tak płynęła po szpetnej twarzy i nic nie mogła na to poradzić. Aż w pewnym momencie jej ból zmieniał się w gorycz, a ta przekształcała w gniew. Wówczas na powrót ogarnięta wściekłością za zdradę znowu z furią atakowała kilofem brunatne kamienie w ciemnej jaskini.

      – Bierzesz zbyt obszerne zamachy i tracisz tylko siły. Spróbuj popracować nad techniką. – Naraz do wymachującej jak szalona ostrym narzędziem demonicy odezwał się ten pomniejszy demon, który został przypięty do jej łańcucha przy nogach. Był dziwnie spokojny i leniwy, ale też zdecydowanie za dużo gadał.

      – Będę rozłupywać brunatne kamienie, jak mi się podoba! – Czarna wydarła się gniewnie ku demonowi. Ten tylko pokiwał z dezaprobatą ciemną głową. Położy ręce na dłoniach zmrocznej dziewczyny obejmujących kilof i razem z nią zaczął wykonywać o wiele mniej obszerne ruchy, a mimo to czynili to z pożądanym skutkiem. – Pękł… Kamień się rozłupał. – Zaskoczona Czarna raptem spuściła z tonu i uśmiechnęła się do pomocnego demona w taki sposób, że z jej lekko uniesionych kącików ust wysunęły się dwa pokaźne kły.

      – Pracowałem już kiedyś w kopalni, więc znam się co nieco na rzeczy – wtrącił pomocny niewolnik i z przekonaniem dodał: – Powinniśmy sobie nawzajem pomagać. W końcu jedziemy teraz na jednym wózku.

      W reakcji na tę sugestię zmroczna dziewczyna popatrzyła pod siebie. Schowała kły z powrotem do ust i już bez wątpliwej jakości swego uśmiechu syknęła:

      – Ja nie jadę na żadnym wózku. Ale… – zamyśliła się – podróżowałam niedawno na zmrocznej pumie. – Pokiwała rogatą głową.

      – Tak, to się naprawdę chwali. Za to moja srebrzysta pani miała nawet srebrzystego smoka – licytował się bezczelnie demon, który akurat przetarł sobie ręką ciemną twarz. A wraz z tym ruchem, starł sobie z lica sporą ilość kopalnianego pyłu. Wtedy, w blasku zamkniętego w szkle światła, na dobre zaskoczona Czarna zobaczyła, że miał szarą skórę.

      – Ty jesteś z północny, ty nie jesteś zmroczny! – syknęła do niego.

      – Ano tak i zwę się Bury, Bury Mężny, ściślej rzecz ujmując.

      – Powinieneś się mnie bać – stwierdziła osłupiała demonica. Na co chłopak niedbale machnął kilofem i z przekonaniem rzekł:

      – Po pierwsze jestem zbyt zmęczony, głodny oraz spragniony, żeby się jeszcze bać. Po drugie Srebrna, czyli moja szlachetna pani, niewątpliwie już spieszy mi na ratunek, może nawet na wspomnianym smoku. A po trzecie podejrzewam, że wcześniej wykończy mnie ta kopalnia niż istota, z którą łączy mnie wspólna niedola, jak i łańcuchy czy skaczące po nas pchły.

      Po przydługim wywodzie Burego Czarna pewien czas mierzyła go podejrzliwym wzrokiem, aż ponuro z siebie wydusiła:

      – Ta twoja Srebrna jest pewnie tyle samo warta, co inni świetliści i wcale po ciebie nie przyjdzie. Nie tak dawno kasztanowa dziewczyna też się mnie nie bała, jak ty. Uratowałam ją, a ona uratowała mnie. Obiecała być przyjaciółką i ja obiecałam to samo. A potem mnie oszukała, zdradziła i porzuciła. Od tamtego czasu czuję się źle i miewam mokre oczy.

      – To łzy… – westchnął Bury, który prowadząc dyskusję z demonicą, co raz zerkał na boki, aby się upewnić, że nie ma w pobliżu nadzorców i nie musi pracować. Z kolei jego nowa czarna znajoma zastanowiła się nad jego ostatnim stwierdzeniem, po czym w zadumie powtórzyła:

      – Łzy… – A zaraz potrząsnęła głową i drapieżnie dodała: – To źle, zmroczna córka Nieskończonej Nocy nie powinna płakać. Powinna zabijać świetliste istoty, nie ronić łzy.

      – Nieraz trzeba sobie trochę pobeczeć, to naturalne. Mimo że zwą mnie Bury Mężny, to sam czasem sobie pochlipuję, jak nikt nie patrzy – odparł ze zrozumieniem chłopak i dalej ciągnął swoje wywody: – Pomimo tego, że pochodzisz z okrutnej Czeluści, powinnaś zaakceptować to, że przejawiasz też świetliste uczucia. Prawda bowiem przedstawia się tak, iż różnorodne istoty niezależnie od rasy mają własne uwarunkowania i aby były szczęśliwe oraz żyły w zgodzie ze sobą, nie mogą się tylko dostosowywać do charakteru swych ziem; szarych, złotych, czy dajmy na to czarnych.

      – Skąd to wiesz? – zainteresowała się autentycznie zaciekawiona demonica. – Sam to wymyśliłeś? Jesteś szarym mędrcem? – dopytywała.

      – W pewnym sensie tak, zaiste… – Srebrzysty chłopak nadął się z dumy. Zaraz jednak nieco spokorniał i już naturalnym głosem rzekł: – Taką prawdę przekazał mi słynny Chamois, alabastrowy czarownik.

      – Nie znam – warknęła Czarna i znowu mocniej uderzała kilofem o brunatne kamienie, czyniąc to od pewnego czasu już samodzielnie. Potem ozdobiła swe szpetne lico uśmiechem ze sterczącymi kłami i z pewnym zachwytem się rozmarzyła: – Więc mogłabym robić to, co chcę, co czuję, a i tak byłoby dobrze? Nawet mogłabym nie rugać siebie za mokre oczy oraz nie dusić na śmierć łańcuchami tych srebrzystych, którzy wydają się ciekawi? – Demonica po raz pierwszy spojrzała wręcz z sympatią na chłopaka. Na co ten z trudem przełknął ślinę i zupełnie jakby mu ktoś nagle ścisnął krtań, piskliwie zaznaczył:

      – Zdecydowanie nie powinnaś dusić ciekawych srebrzystych. To fatalnie wpływa na… na wszystko – zakończył, gdy wtem skulił się nisko przy żwirowatej ziemi, wraz z otrzymaniem siarczystego uderzenia biczem w plecy od nadzorcy. Natomiast wobec bezpardonowego ataku na kogoś, do kogo Czarna poczuła przez moment coś na kształt sympatii, zareagowała błyskawicznie. To jest, rzuciła się wściekle na brązowych oprawców. Lecz z powodu nóg spętanych łańcuchem oraz ułomnego ciała zatrutego jeden, tylko runęła jak długa pod nogi nadzorców.

      – Czego, ty czarna maszkaro?! – zawył do niej jeden ze


Скачать книгу