Krew sióstr. Złota. Krzysztof Bonk

Читать онлайн книгу.

Krew sióstr. Złota - Krzysztof Bonk


Скачать книгу
Zerwijcie czarną skórę, rwijcie! – wyła potępieńczo.

      – Skoro tak się prosi, ta paskuda… – Nadzorcy poparzyli po sobie, po czym jeden przez drugiego dodali: – No to smagamy ohydztwo! Zatłuc czarnuchę! – Zaczęli bez opamiętania biczować demonicę. Jej ciało szybko pokryło się krwawymi pręgami, przez co zmroczna dziewczyna wiła się z bólu pomiędzy pejczami, które kąsały ją niczym brązowe węże. Jednakże doświadczane katusze odbierała, jako coś lepszego niż bierność i nic nierobienie, jakby była już unicestwiona. Otóż nie, nie była, wciąż istniała. I wreszcie, mimo zdradzającego ją ciała czy przyjaciółki, ona sama działała oraz odnosiła nawet małe zwycięstwo, uzyskując zamierzony cel w postaci ochrony Burego.

      Aż naraz, okładana na lewo i prawo batem, zobaczyła przeciskającą się pomiędzy brązowymi skałami czarną dłoń. A już zaraz były to cztery zmroczne ręce. Wtedy demonica ochoczo chwyciła za dwie z nich, a następnie z całych sił pociągnęła. W efekcie nagle w kopalni powstało osuwisko i znaczny fragment ściany się zawalił.

      Kiedy opadł gruz i pył, w otoczeniu kamieni oraz leżącej demonicy uwidoczniły się nagie człekokształtne istoty o kolorze intensywnej czerni. Miały naturalnej długości nogi za to stały przygarbione z bardzo długimi rękoma zwieńczonymi dłońmi obszernymi niczym szpadle z ostrymi pazurami. Posiadały też nad wyraz masywne szczęki, z których obficie ciekła zmroczna piana. Zaś głowy, podobnie jak całe ciała, miały łyse połyskujące w rdzawym świetle zamkniętego w szkle światła.

      – To węglaki! Do broni! – wrzasnął naraz jeden z dozorców. Z kolei obolała Czarna nie wstawała. Za to z pozycji na plecach przyglądała się z zaciekawieniem rozgorzałej raptem morderczej bitwie.

      Początkowo z powodu oczopląsu i zwielokrotnionego widzenia odnosiła wrażenie, że w wąskim gardle wykopu walczących było całe mrowie. Otrzymywała bowiem obraz, gdzie całe dziesiątki węglaków zajadle atakowało armię uzbrojonych w muszkiety kasztaniarzy. Wszędzie lała się czarna oraz brązowa krew, także na demonicę. W ruch szły masywne szczęki i długie pazury, wespół z muszkietami czy atakami szabel. Tu i tam leciały odcięte kawałki ciał, a wszędzie rozchodził się donośnym echem odgłos wystrzałów oraz upiorne krzyki okaleczanych istot.

      Niebawem jednak, ku wielkiemu rozczarowaniu zmrocznej dziewczyny, wszystko się uspokoiło. Jej widzenie powróciło do prawie naturalnego stanu, a ona zobaczyła tylko trzech martwych węglaków i dwóch rozprutych dozorców.

      Z pewnym utęsknieniem spojrzała do ciemnej dziury skąd wychynęli uprzednio jej bracia ciemności. Ale nic nie zapowiadało, że wkrótce nadejdą kolejni, ponieważ w przestrzeni rozbrzmiał apodyktyczny rozkaz:

      – Ceglasty kazał wrzucić we wnękę dynamit i go zdetonować. Zamykamy tę część kopalni, węglaków może być tutaj więcej.

      Zaraz potem obita Czarna została wraz z innymi niewolnikami pociągnięta za brzęczące łańcuchy i tak pożegnała truchła swych zmrocznych braci. Istot, które wyciągnęły do niej ręce i być może dzięki temu uratowały ją od zakatowania na śmierć batami. Słowem, ochroniły jej istnienie, czyli uczyniły to samo, co jeszcze nie tak dawno Brunatna – pomyślała z nagle rozbudzonym smutkiem szarpana za łańcuch demonica.

*

      Hebanowy Dziennik zaczął wychodzić raz na tydzień, do tego kolportowany był ze znaczącym opóźnieniem. Już samo to świadczyło niezbicie o tym, że w republice w ostatnim czasie nie działo się dobrze. Zaś winą, i słusznie, obarczano nową zarazę zwaną kasztariozą, która w zastraszającym tempie rozprzestrzeniała się po kasztanowym kraju, dziesiątkując głównie robotników.

      Uświadamiając sobie coraz dobitniej powyższą prawdę, Tabak skrzyżował nogi na blacie mahoniowego biurka i wyciągnął się na skórzanym fotelu. Palił papierosa, co pewien czas strzepując ciemny popiół do szklanki po brązowej herbacie oraz pobieżnie przeglądał nagłówki dostarczonej mu gazety ze starą datą: „Północny wschód w szponach plagi”, „Pospieszna ewakuacja Hebanowej Ochry”, „Przedmieścia Brunatowan odcięte kordonem sanitarnym”, „Panika narasta”, „Wojsko brutalnie tłumi zamieszki w Ceglanym Zagorze”, „Czy to koniec republiki”?

      Otóż nic bardziej mylnego, to bynajmniej nie był żaden koniec, a raczej wstęp do otwierających się możliwości. Zamykania się jednych szans wzbogacenia i powstawania innych – myślał ze sprytem Tabak. Poprawił na głowie kapelusz z szerokim rondem i potarł o siebie kowbojki z ostrogami. Ostatnio bowiem po zakupie sporej ilości ziemi oraz bydła na południowym zachodzie republiki lubił się nosić na kowbojską modę.

      Zaś wspomniana inwestycja okazała się strzałem w dziesiątkę, ponieważ z powodu zarazy zbożowej w królestwie w kasztanowym kraju znacznie wzrosło zapotrzebowanie na mięso. A pewną wiele wartą tajemnicą było to, że owa roślinna do kompletu zaraza nie wzięła się znikąd, a miała za cel wywindowanie cen żywca wołowego, co dokonało się w odpowiednim czasie. Natomiast wejście w posiadanie owej dość drogiej tajemnicy, jeszcze przed zarazą zbożową, już się Tabakowi zwracało i to z nawiązką.

      – Szacowny panie de Bruton… – zagaił nieśmiało stojący w progu gabinetu dyrektorskiego jego dotychczasowy właściciel, mianowicie dyrektor kopalni Brunatna Moc. – Panie… – Zwalisty przedstawiciel republiki spróbował raz jeszcze zwrócić na siebie uwagę siedzącego za biurkiem specjalnego nadinspektora do spraw niewolnictwa. Jednakże Tabak, starszy syn Sepi, wykonał jedynie leniwy gest rękę z trzymanym w niej papierosem, sugerując, że potrzebował jeszcze trochę spokoju. Skupiony wyłącznie na gazecie przejrzał ją do końca, dłużej zatrzymując spojrzenie na analizie wyników z ostatniej sesji giełdowej w Brunatown. Na widok samych spadków uśmiechnął się pod nosem i z ulgą odetchnął na myśl, że za namową młodszego brata w dogodnym czasie zdążył się pozbyć po dobrej cenie większości brązowych papierów wartościowych. Za to ulokował swój majątek w szlachetnych kruszcach, jak złoto, srebro, czy alabastrowe kryształy, a także we wspomnianej już ziemi oraz bydle.

      – Dobrze, teraz mogę pana wysłuchać, panie… – Poprawiając na sobie skurzaną marynarkę, Tabak wreszcie zaszczycił przenikliwym spojrzeniem dyrektora kopalni.

      – Ceglasty… Brąz Ceglasty jestem, do usług. – Mężczyzna ukłonił się nad wyraz nisko z typową pokorą urzędnika niższego szczebla, stającego przed kimś znacząco wyżej postawionym. A zaraz zachowawczo zapytał: – I… jak wypadła wizytacja w kopalni? Zapewniam, że dołożyliśmy wszelkich starań, aby…

      – Nie ma popielniczki – wszedł rozmówcy w zdanie młody de Bruton.

      – Słucham…? – dopytał zdezorientowany dyrektor. Otarł kropelki potu z czoła i nerwowo zmiętosił w masywnych dłoniach ściskane dokumenty o cynamonowej barwie.

      – Nie ma popielniczki. – Tym razem Tabak wskazał wymownie na szklankę po herbacie, do której strącał popiół z papierosa.

      – Przyznaję, że to skandaliczne niedopatrzenie, a winni zostaną natychmiast ukarani. – Dyrektor Ceglasty uderzył się potężną dłonią w szeroki tors.

      – Nazwisko – oznajmił z niezmienną sobie powagą nadinspektor, a jednocześnie wyjął z klapy marynarki notatnik oraz długopis. – Proszę podać nazwisko osoby, która nie spełnia odpowiednich standardów kopalni i nie dba o należne wyposażenie dyrektorskiego gabinetu.

      – Beżak. To młodszy brygadzista Beżak spowodował to rażące uchybienie, bez wątpienia – wyrzucił z siebie odkrywczo dyrektor. Na co jego rozmówca z lekka się uśmiechnął i zapisując podane mu nazwisko, oznajmił:

      – I tak właśnie wspólnym wysiłkiem dbamy o należny w republice porządek. Bo jeżeli nie my, to kto o niego zadba? – Na te słowa zarządca kopalni nagle się rozpromienił. Zaraz jednak spoważniał, gdy Tabak cierpko dodał: – Czas zająć się raportem na temat wykorzystania pracy przymusowej w kopalni…


Скачать книгу