Krew sióstr. Złota. Krzysztof Bonk

Читать онлайн книгу.

Krew sióstr. Złota - Krzysztof Bonk


Скачать книгу
być… wolni oraz pracować na swoim? – zagaił jeszcze, podejrzewając, że usłyszy tęskne westchnięcia.

      – Wcale – padła zaskakująca dla niego odpowiedź.

      – A czemuż to? – zaciekawił się. Na co całkiem już zrezygnowany wioskowy mężczyzna najwyraźniej ostatecznie stracił wiarę w zasadność dalszej dyskusji. Ponieważ wskazał na umorusanego złocistym piaskiem parobka w stroju, który kojarzył się Złotemu z żółtą piżamą. Ten zaś chłopak przejął rolę dyskutanta i piskliwie przemówił:

      – Po co nam wolność czy liczne dobra skoro nie zdołamy ich sami obronić?! Zyskując swobodę i złoto, bylibyśmy skazani na samotną walkę z takimi łachmaniarzami, jak wy! A tak Ozłon przyśle rycerzy i spuści wam srogi łomot!

      – Oraz… każe sobie za ten łomot jeszcze sowicie zapłacić. Nam… zapłacić – skwitował pod nosem, wypowiadający się uprzednio mężczyzna i wyjątkowo paskudnie wykrzywił twarz. Zaś tak bogato naznaczona niechęcią mimika sugerowała, że z żadnego rozwiązania nie był zbyt zadowolony, przeklinając swój chłopski los.

      Natomiast Złoty spośród zebranych wiadomości próbował sobie z trudem poukładać w głowie, jak wybrnąć z bieżącej sytuacji, by każda ze stron była względnie usatysfakcjonowana. Choć oczywiście nie miałby specjalnie nic przeciwko temu, aby jedyną stroną, która ucierpi, okazał się dybiący na jego życie zdrajca Ozłon. W wyniku owych przemyśleń tym razem złożył już bardzo konkretną ofertę:

      – Przyjmijmy zatem, że pod groźbą użycia siły zajmuję tę wioskę. Odtąd nie należy już do Ozłona, a do klanu Srebrzystej Światłości. W obliczu takich postanowień, jako lord tych włości, składam solenną przysięgę przed światłem słońca, że będę własnym życiem bronił tutejszych mieszkańców przed wszelkim złem. Ponadto zwalniam ich ze wszelakich podatków i jedynie nalegam, aby podzielili się żywnością ze swymi srebrzystymi przyjaciółmi. Za te dobra osobiście w niedługim czasie sam zapłacę. Czy taka oferta jest do zaakceptowania?

      – Udowodnij i to w tej chwili, że poza gładkimi słowami ze swej gładkiej buzi potrafisz jeszcze działać. A ja, starszy wioski, Marchewa z dziada pradziada, spróbuję ci wtedy zawierzyć. – Po raz pierwszy głos zabrał stojący nieco dalej i w cieniu chałupy, wspierający się na lasce złocisty starzec z ogorzałą twarzą. Jego autorytetowi nikt w wiosce nie śmiał się sprzeciwić.

      – A jaki to miałbym dać dowód mej dobrej woli czy zdolności działania? – zaciekawił się Złoty. Na co starzec spojrzał na południe, splunął bursztynową śliną w tamtym kierunku, po czym z pogardą rzekł:

      – Przed słońcem w zenicie wyruszyła stąd zbrojna kolumna krwiopijcy Ozłona z naszymi zapasami oraz złotem. Zabrali nawet niedojrzałe słoneczniki, mirabelki i złociste czopki powciskane dla niepoznaki w drobiowe kupry. Wszędzie swe zachłanne paluchy wepchali, a zabawiwszy tu dłużej i kilka dziewek zhańbili, twierdząc, że czynią im zaszczyt. – Ponowne splunięcie. – Zatem zgodnie ze swymi szumnymi zapowiedziami, odzyskaj nasze złoto z kurzych kuprów, a wtedy odebrane nam płody rolne i uprowadzone bydło posłużą do wykarmienia twej srebrzystej hołoty. Następnie, skoroś taki mężny, to obroń nas przed gniewem oraz zemstą Ozłona. Jednakże zastrzegam, że jeśli z nim przegrasz, a potężny to pan, wówczas wyprzemy się ciebie i sami nazwiemy zbójem. To wszystko, co mam ci do powiedzenia ja, Marchewa. – Na kolejne splunięcie, mimo usilnych prób, zabrakło już starcowi śliny, przez co tylko paskudnie zacharczał.

      – To rozsądny układ, zatem przyjmuję go z ochotą. A powiadają, że pospólstwo nie ma rozumu, ino złociste omłoty i siano w głowach – rzucił w swoim zamierzeniu pochwałę Złoty. – Tak więc bywajcie, o szlachetni panowie, ruszam na łowy! – dodał gromko kontent z efektu przeprowadzonych targów. Jednocześnie pozdrowił wieśniaków ukłonem, zupełnie jak możnych panów, czym wprawił ich w kolejną już konsternację i chyba odebrał resztę wiary w szansę powodzenia swej misji.

      Jednakże książę bynajmniej nie zamierzał zawieść, a wręcz przeciwnie, bowiem niczym gorejąca tarcza słońca, aż się palił do akcji. Wymownie spojrzał na Popiela, któremu na wieści o potencjalnej bitce nie drgnęła nawet srebrzysta powieka i ten tylko poprawił monstrualną siekierę za pasem. Następnie grupa srebrzystych staruchów ze złocistym młodzieńcem na czele pogalopowała rączo we wskazanym im kierunku, aby jeszcze przed zmierzchem dogonić konwój ludzi Ozłona.

      Przemierzając złociste przestrzenie, które nieprzerwanie znaczyły pola uprawne, już prawie o zachodzie słońca zobaczyli ciągnący wiejską drogą sznur wozów w obstawie tuzina konnych strażników. Siły były więc wyrównane. Lecz i tym razem Złoty daleki był od pragnienia przelewania złocistej oraz srebrzystej krwi. Dlatego, aby przejąć transport, postanowił posłużyć się fortelem.

      – Czołem złoci rycerze! Wreszcie odnajdujemy was, zacnych sojuszników, którzy nie odmówią wsparcia samemu księciu Złotemu! – wypalił energicznie Złotoniezły, kiedy zrównał się z prowadzącym kolumnę zbrojnym. Ten pospolity z wyglądu żołnierz w lekkim pancerzu, na pierwszy rzut oka z facjatą niezdradzającą głębszej inteligencji, nakazał wstrzymać kondukt i zdezorientowany zapytał:

      – Sojusznicy, książę Złoty?

      – Ano tak! – potwierdził ochoczo przybysz i wskazał na siebie, ubranego w żółtą koszulę oraz spodnie w tym samym kolorze. Zaś jego strój mienił się złocistą barwą, ponieważ został założony tył naprzód i bezpośrednio do ciała przylegał wierzchnią warstwą pokrytą obecnie szarym błotem. Następnie złoty młodzieniec pokazał ręką na Popiela. – To mój dzielny druh, u którego boku walczyłem do tej pory na północy i razem wzięliśmy w ostatniej bitwie ponad dziesięciu jeńców. – Przeniósł spojrzenie na srebrzystych starców, którym na potrzeby przeprowadzanej demonstracji skrępował uprzednio ręce, po czym z przejęciem dodał: – W tej chwili prosto na północ stąd rozgrywa się mordercza bitwa o wioskę na pograniczu!

      – O… Słomkowo? Toż stamtąd dopiero co zmierzamy… – nie dawał wiary wojak.

      – Słomkowo, oczywiście! – podchwycił Złoty i rozkazująco wyrecytował: – Zgodnie z rozkazem mojego zacnego wuja, Ozłona, musicie natychmiast zawrócić, by chronić jego włości!

      – Ale… mamy transport oraz inne rozkazy – zauważył zbrojny, łypiąc oczyma na zastopowany kondukt. Na co jego rozmówca machnął niedbale ręką i kategorycznie oznajmił:

      – Te dobra to nic w porównaniu z zagrożeniem, jakim może być spalenie wioski przez dzikich z północy. A jeżeli włości wuja pójdą z dymem, będę zmuszony wskazać mu winnych poczynionych zaniedbań właśnie w waszych osobach, przykro mi. Zaś osobiście i tak muszę odeskortować więźniów do miejskiego więzienia, więc przy okazji mogę wspaniałomyślnie przejąć wasz transport. Czego się nie robi dla zacnego wuja oraz królestwa, rzecz jasna! – zakończył gromko.

      – A czy ten Złoty książę… – zadumał się jeszcze wojak. – Czy on przypadkiem nie zginął?

      – Zaginął, on jedynie zaginął – poprawił młodzieniec. – A teraz się cudownie odnalazł w mojej osobie! – Pokazał dumnie na siebie samego i z nutą gniewu w głosie zapytał: – Chyba nie śmiecie odmawiać mi dostatecznej żywotności?!

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно


Скачать книгу