Fjällbacka. Camilla Lackberg

Читать онлайн книгу.

Fjällbacka - Camilla Lackberg


Скачать книгу
itle>Wydawnictwo Czarna OwcaWarszawa 2016

       Tytuł oryginału

      STENHUGGAREN

      Redakcja

      Grażyna Mastalerz

      Projekt okładki

      www.blacksheep-uk.com

      Zdjęcie na okładce

      www.shutterstock.com

      Adaptacja okładki

      Magda Kuc

      Korekta

      Maciej Korbasiński

      STENHUGGAREN © Camilla Läckberg 2005

      First published by Forum, Sweden

      Published by arrangement with Nordin Agency AB, Sweden.

      Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarna Owca, 2016

      Wydanie IV

      Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark).

      Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione.

      ISBN 978-83-8015-481-0

      Wydawnictwo Czarna Owca Sp. z o.o.

      ul. Alzacka 15a, 03-972 Warszawa

      www.czarnaowca.pl

      Redakcja: tel. 22 616 29 20; e-mail: [email protected]

      Dział handlowy: tel. 22 616 29 36; e-mail: [email protected]

      Księgarnia i sklep internetowy: tel. 22 616 12 72; e-mail: [email protected]

      Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.

      Dla Ulle

      Jak najwięcej szczęścia

      Kiedyś to się łowiło homary, nie to co dziś. Dawniej to była harówka dla zawodowych rybaków. Teraz letnicy przyjeżdżają, żeby przez tydzień połowić dla przyjemności. A w dodatku nic sobie nie robią z okresów ochronnych. Oj, napatrzył się przez lata, na przykład na wyciągane ukradkiem szczoteczki do usuwania jajeczek z odwłoków samic, żeby połów wyglądał na legalny. Okradali cudze więcierze. Niektórzy nawet nurkowali i wyciągali z nich homary gołymi rękami. Do czego to jeszcze dojdzie! Czyżby koniec z poczuciem przyzwoitości? Pewnego razu wyciągnął z więcierza butelkę koniaku. Ktoś ją podłożył w zamian za nieznaną liczbę homarów. W tym przypadku złodziej miał swój honor, a przynajmniej poczucie humoru.

      Wyciągając więcierze, Frans Bengtsson westchnął głęboko, ale już przy pierwszym rozjaśnił się na widok dwóch dorodnych homarów. Wiedział, gdzie szukać, i miał kilka stałych miejsc, gdzie połów zawsze się udawał.

      Po opróżnieniu trzech więcierzy miał przed sobą sporą kupkę skorupiaków. Nie rozumiał, dlaczego osiągają tak niebotyczne ceny. Choć nie budziły w nim obrzydzenia, na obiad wolałby zjeść na przykład śledzia, bo i smaczniejszy, i cena odpowiedniejsza. Ale o tej porze roku dochody z połowu homarów były pożądanym dodatkiem do emerytury.

      Ostatni więcierz się zaciął. Żeby go wyciągnąć, musiał dla równowagi zaprzeć się nogą o reling. Więcierz w końcu puścił i Bengtsson spojrzał ponad burtą, by sprawdzić, czy go nie uszkodził. Pokazał się jednak nie więcierz: niespokojną powierzchnię wody przecięła skierowana ku niebu biała dłoń.

      W pierwszym odruchu Bengtsson puścił linkę i to, co zobaczył, opadło na dno razem z więcierzem. Zwyciężyło jednak wieloletnie doświadczenie i znów pociągnął linę. Miał jeszcze sporo sił i teraz były mu naprawdę potrzebne. Musiał się mocno zaprzeć, żeby przeciągnąć makabryczne znalezisko przez burtę. Ale naprawdę się przeraził dopiero wtedy, gdy blade, ociekające wodą zwłoki głucho uderzyły o dno łodzi. Zobaczył bowiem, że wyciągnął dziecko, dziewczynkę. Długie włosy oblepiły jej twarz, wargi miała tego samego koloru co skierowane ku niebu niebieskie, niewidzące oczy.

      Frans Bengtsson rzucił się do burty i zwymiotował.

      Patrik nigdy by nie przypuszczał, że można być aż tak zmęczonym. Wyobrażenia, że w pierwszym okresie życia niemowlęta głównie śpią, w ciągu ostatnich dwóch miesięcy rozpadły się w proch. Przeczesał palcami krótkie, kasztanowe włosy, ale tylko jeszcze bardziej je rozczochrał. Jego zmęczenia i tak nie dało się porównać z wyczerpaniem Eriki. Oszczędzone mu były chociażby częste nocne karmienia. Martwił się o nią. Nie mógł sobie przypomnieć, żeby od powrotu z porodówki choć raz się uśmiechnęła. Obwódki wokół jej oczu ciemniały i robiły się coraz głębsze. Co rano widział w jej oczach desperację i było mu przykro, że zostawia ją w domu samą z dzieckiem. Z drugiej strony musiał przyznać, że z ulgą wraca do znajomego świata dorosłych. Kochał Maję ponad wszystko, ale pojawienie się dziecka okazało się równoznaczne z wkroczeniem na nowy, nieznany teren, gdzie za każdym rogiem czaiły się nowe napięcia. Dlaczego nie śpi? Dlaczego płacze? Może jej za ciepło? Za zimno? Co znaczy ta wysypka? Z dorosłym łobuzem wiedziałby, jak się obchodzić.

      Patrzył tępo na leżące przed nim papiery. Miał wrażenie, jakby mózg oplatała mu pajęczyna. Żeby móc pracować, powinien ją najpierw usunąć. Na dźwięk telefonu aż podskoczył. Zanim w końcu podniósł słuchawkę, rozległy się trzy sygnały.

      – Słucham, Patrik Hedström.

      Dziesięć minut później chwycił wiszącą na wieszaku koło drzwi kurtkę i pośpieszył do pokoju Martina Malina.

      – Słuchaj, jakiś gość łowił homary i wyciągnął trupa.

      – Gdzie? – zapytał zaskoczony Martin. Dramatyczna wiadomość zakłóciła spokojny poniedziałkowy poranek w komisariacie policji w Tanumshede.

      – Na wysokości Fjällbacki. Przycumował przy pomoście przy Ingrid Bergmans torg. Jedziemy tam. Karetka jest już w drodze.

      Martinowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. On również chwycił kurtkę, niezbędną na tę ponurą październikową pogodę, i ruszył za Patrikiem do samochodu. Do Fjällbacki jechali bardzo szybko. Martin kurczowo trzymał się uchwytu nad drzwiami, bo na ostrych zakrętach samochód niebezpiecznie zbliżał się do pobocza.

      – Co to jest? Utonięcie, wypadek? – spytał Martin.

      – A skąd mam wiedzieć? – odparł Patrik i od razu pożałował opryskliwego tonu. – Przepraszam, jestem niewyspany.

      – Nie szkodzi. – Wybaczenie przyszło Martinowi tym łatwiej, że Patrik już od kilku tygodni źle wyglądał.

      – Wiem tylko tyle, że znaleziono ją godzinę temu. Według tego gościa nie leżała w wodzie długo. Zresztą zaraz się przekonamy – powiedział Patrik. Zjechał z Galärbacken w kierunku pomostu, przy którym cumowała drewniana łódź.

      – Ona?

      – Tak, dziewczynka, dziecko.

      – O cholera – powiedział Martin. W tym momencie pożałował, że nie poszedł za pierwszym odruchem i zamiast jechać do pracy, nie został w domu, w łóżku, z Pią.

      Zaparkowali przed kafejką przy pomoście i ruszyli w kierunku łodzi. O dziwo, nikt jeszcze nie spostrzegł, co się stało, i nie trzeba było rozganiać gapiów.

      – Leży w łodzi – powiedział Bengtsson, wychodząc im naprzeciw. – Nie chciałem jej niepotrzebnie ruszać.

      Na twarzy starego Patrik dostrzegł dobrze znaną mu bladość. On zawsze tak wyglądał, kiedy musiał patrzeć na zwłoki.

      – Gdzie ją pan znalazł? – zapytał Patrik, aby jeszcze na chwilę odwlec moment, gdy będzie musiał spojrzeć na zwłoki dziecka. Mocno ściskało go w dołku.

      – Koło


Скачать книгу