Grzechy młodości. Edyta Świętek

Читать онлайн книгу.

Grzechy młodości - Edyta Świętek


Скачать книгу
na podwórku. Tak właśnie było, gdy babcia Frania wysłała ją do warzywniaka po marchewkę. Co prawda opiekunka zobligowała ją do szybkiego powrotu, ale kto by tam zwracał na to uwagę? I o co później był taki okropny raban? Przecież ona tylko zagrała trzy razy w klasy, wielkie rzeczy! Po chleb i parę innych artykułów też mogłaby przecież wyskoczyć do sklepu, lepsze to niż tkwienie w mieszkaniu z młodszym rodzeństwem i jeszcze na dobitkę z Piotrkiem od cioci Agaty! Była wściekła, że musi niańczyć obcego bachora! No tego już za wiele!

      Odkąd w mieszkaniu pojawiła się babcia, wciąż słychać było polecenia:

      – Nakryj do stołu!

      – Doglądnij dzieciaków!

      – Posprzątaj ze stołu!

      – Pozmywaj!

      – Poskładaj pranie!

      – Pokaż mi, gdzie mama trzyma ubrania dla maluchów, czyste ścierki i jakieś inne drobiazgi…

      Można było oszaleć! A gdzie czas na zabawę? Na telewizję? Na chwilę spokoju?

      I dlaczego babcia, zamiast poprosić ją o zaśpiewanie ładnej piosenki albo recytację wierszyka, wydaje tyle nudnych i męczących w wykonaniu rozkazów?

      Dopiero po podwieczorku, gdy wrócił tato, pozwolono dziewczynce, by wyszła na podwórko, przykazując jednakże powrót przed dobranocką. Wpierw jednak musiała jeszcze wynieść śmieci, na co wykrzywiła twarz z ogromnym obrzydzeniem, gdyż nienawidziła tego obowiązku. Zresztą zazwyczaj robił to Wiesław. Tym razem nie przeszła próba scedowania nieprzyjemnego zajęcia na brata, gdyż ten akurat musiał ślęczeć nad zeszytami. Groziła mu dwójka z matematyki na świadectwie, i nazajutrz miał podjąć próbę poprawienia oceny. Ojciec stał niczym kat nad nim i pilnował, by na moment nie odszedł od rozłożonych na biurku podręczników. Wcześniej zmył mu solidnie głowę za notatkę od nauczyciela, którą musiał podpisać w jego dzienniczku ucznia.

      – Ale z niego ciemniak! – pokpiwała Maria, pokazując za plecami taty język chłopakowi.

      – Mario, daruj sobie docinki. Miałaś wyrzucić śmieci – przypomniał Tymoteusz.

      Rada nierada wzięła kubeł, z którego należało przesypać zawartość do zsypu. Ewentualnie mogła zejść z tym wszystkim na dół, do śmietnika, i tam wyrzucić odpadki. Jedno i drugie wzbudzało jej wstręt. Do śmietnika nienawidziła wchodzić, gdyż tam roiło się wręcz od much i robactwa. Wśród resztek żywności buszowały czasami myszy, a sąsiedzi wspominali również o szczurach. Na domiar złego w małym pomieszczeniu okropnie cuchnęło. Ośmiolatka z wysiłkiem otwarła zsyp. Wstrzymała oddech, by choć trochę osłabić dopływ fetoru, który dobywał się z szybu, i zaczęła wytrzepywać zawartość kosza. Niestety część posypała się na posadzkę, inne paskudztwa przylepione były do dna. Dygocąc ze wstrętu, odkleiła zawartość od plastikowego wiadra, potem pozbierała resztki zalegające u jej stóp.

      – Ale ohyda. Tam muszą być wstrętne, tłuste robaki – jęknęła z przerażeniem, gdyż wyobraźnia już podsuwała jej kłębowisko paskudnych, białych larw.

      Dziewczynka odniosła kubeł do domu, starannie umyła dłonie i niczym z procy wystrzeliła na podwórko. Byle jak najdalej zniknąć z zasięgu wzroku babci oraz ojca. Ze swej kryjówki obserwowała, jak Franciszka drepcze wraz z Piotrusiem w kierunku własnego domu.

      Aha! Jak tylko wrócę, tato na pewno każe mi robić dla wszystkich kolację. I znowu grzebać po szafkach w poszukiwaniu czystych ubrań. Nie wytrzymam tego ani chwili dłużej! – westchnęła. Babcia Frania jest taka niesprawiedliwa! Ona mnie za mało lubi! Traktuje mnie jak służącą! A okropny tato, zamiast mnie przed nią obronić, trzyma jej stronę! To jakaś zmowa! Ja się tak nie bawię! Nawet nie mam komu na nich naskarżyć!

      Nagle Maria przypomniała sobie, że owszem, jest ktoś taki. Wystarczyło tylko pójść do budki telefonicznej i wybrać numer babci Wilimowskiej, który znała na pamięć, gdyż często do niej dzwoniła. Babcia należała do nielicznych szczęśliwców posiadających w domu aparat.

      Czym prędzej przetrząsnęła kieszenie w poszukiwaniu monet. Zwykle dostawała od taty trochę drobniaków na sznekę, oranżadę lub inne przyjemności. Inspekcja wypadła in plus, więc dziewczynka w te pędy zrealizowała swój pomysł.

      Benedykta wysłuchała chaotycznego sprawozdania ulubienicy, a potem obiecała, że coś z tym fantem zrobi. Godzinę później już była na Kapuściskach z odsieczą.

      – Tymoteuszu, postanowiłam cię trochę odciążyć w tej trudnej sytuacji. Wiem, że Franciszka dużo wam pomaga, więc abyście mieli choć trochę mniej obowiązków, zabieram do siebie Marysię. Przywiozę ją, gdy wróci Elżbieta.

      – A szkoła?

      – Będę ją dowoziła na lekcje – oświadczyła. – Spakuj swoje rzeczy, moja panno – poleciła wnuczce.

      Tymek, który miał już dość całego zamieszania, z ulgą przyjął nowinę o tym, że teściowa zabiera z domu jedno z dzieci. Wprawdzie wolałby, aby wzięła Hannę, ale dobre i to.

      Zupełnie inne zdanie miała na ten temat Franciszka, która zaraz z rana przyszła, by zająć się najmłodszymi maluchami.

      – Ale jak to: zabrała Marię? – zawrzała oburzeniem. – No nic bardziej niedorzecznego nie mogła wymyślić! Żeby zabrać pannicę, która mogłaby cokolwiek nam ulżyć? Jak mogłeś na to pozwolić! Lekkomyślnie pozbawiłeś nas jedynej wyręki! Swoją drogą, i ty, i Elżunia zasługujecie na burę za to, że tak pobłażacie dzieciom. Wszak Wiesiek i Maryśka są już wystarczająco duzi, by mogli pomagać w domu. Taka dziewczyna powinna mieć stałe obowiązki, o których nie trzeba jej przypominać. Zresztą kawaler także! Wynoszenie śmieci, odkurzanie, drobne sprawunki, opieka nad młodszym rodzeństwem… – wyliczyła jednym tchem.

      Tymek zwiesił tylko ramiona.

      – Nie pomyślałem…

      – Odnoszę wrażenie, synu, że ty od dłuższego czasu nie myślisz! A jak już, to wyłącznie o sobie! Nie mam pojęcia, co zaszło pomiędzy tobą a twoją żoną, i chyba wolę tego nie wiedzieć, ale doprowadziłeś ją do skrajnej rozpaczy, skoro nie pisnęła słowem, że jest w ciąży, i próbowała odebrać sobie życie! Co się z wami dzieje, Tymku? – zapytała, korzystając z tego, że Wiesiek zaraz po śniadaniu poleciał do szkoły, a syn jeszcze chwilę został w mieszkaniu.

      – Nic – burknął mężczyzna.

      – Nic! Nic! Już ja tam swoje wiem. Dawno się przymierzałam, by zmyć głowę wam dwojgu: i tobie, i Elżuni. Gdy na was patrzę, widzę nieszczęśliwe małżeństwo. Bez życia, bez miłości i chyba bez przyszłości. Ona chodzi wiecznie zapłakana. Ciebie prawie nigdy w domu nie ma. Łazisz na inne kobiety, tak? – odgadła.

      – A co za przyjemność przebywać z taką babą?

      – To twoja żona. Przed Bogiem przysięgałeś jej wierność.

      – Nie jej, tylko ładnej, pogodnej dziewczynie – stwierdził kąśliwie syn. – Dajmy temu spokój. Spieszy mi się do pracy.

      – Tobie wiecznie się spieszy – westchnęła Franciszka. – Dobra, idź. Pogadamy, jak wrócisz.

      Wyszedł z domu jak niepyszny. Minione dwa dni dały mu mocno w kość. Jakby mało było tego, że nagle spadł na niego ogrom obowiązków, to jeszcze musiał znosić ciągłe pytania o matkę ze strony dzieciaków i dociekania bliskich. Niby Frania pomagała mu, ile mogła: przyrządzała posiłki, zrobiła przepierkę, zaopiekowała się maluchami, ale gdy wracała do siebie, jemu przypadało w udziale wspólne spędzanie popołudni, pilnowanie, by Wiesiek i Maryśka odrobili lekcje, przygotowanie kolacji i ułożenie potomków do snu. A to wszystko wymagało tyle zachodu! Przecież przy Hance i Jaśku człowiek musiał mieć oczy dookoła głowy! Mała wszędzie próbowała


Скачать книгу