W sidłach przestępcy. Daniel Bachrach
Читать онлайн книгу.>W sidłach przestępcy
W sidłach przestępcy
Język, postacie i poglądy zawarte w tej publikacji nie odzwierciedlają poglądów ani opinii wydawcy. Utwór ma charakter publikacji historycznej, ukazującej postawy i tendencje charakterystyczne dla czasów, z których pochodzi.
Zdjęcie na okładce: Shutterstock
Copyright © 2019, 2020 Daniel Bachrach i SAGA Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788726534740
1. Wydanie w formie e-booka, 2020
Format: EPUB 2.0
Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą SAGA Egmont oraz autora.
SAGA Egmont, spółka wydawnictwa Egmont
W sidłach przestępcy
Wszyscy Czytelnicy dobrze wiedzą, co po całorocznej, ciężkiej pracy oznacza urlop, toteż i ja z niecierpliwością oczekiwałem tego szczęśliwego dla mnie dnia, gdyż byłem rzeczywiście przepracowany.
Społeczeństwo nie zdaje sobie sprawy, jak uciążliwa jest praca policjanta. W rzeczywistości policjant nie ma ustalonych godzin pracy i jest na służbie dzień i noc, czyli kiedy zajdzie tego potrzeba. Wystarczy chyba powiedzieć, że ja sam w 1923 roku, prowadząc śledztwo w głośnej podówczas sprawie napadu bandyckiego na szosie petersburskiej, gdzie zabity został inkasent fabryki drożdży „Henryków” Wulf Lent, nie wychodziłem z biura przez jedenaście dni i nocy, śpiąc w ubraniu w swoim gabinecie po trzy lub cztery godziny na dobę.
Latem 1924 roku nadszedł dla mnie wreszcie ów szczęśliwy dzień, gdyż następnego ranka miałem wyjechać do Krynicy na czterotygodniowy urlop. Poprzedniego wieczora zdałem wszystkie sprawy swojemu zastępcy i, pożegnawszy się z naczelnikiem i kolegami, udałem się do domu. Postanowiłem wieczór ów spędzić u siebie, by przyszykować się do podróży.
Około godziny dziesiątej zabrzmiał nagle dzwonek telefoniczny. Przeczuwając, że szykuje się jakaś niespodziewana praca, poleciłem powiedzieć, że mnie nie ma w domu. Po chwili powróciła służąca i zakomunikowała mi, że naczelnik prosi mnie do telefonu. Nie było rady, musiałem się zgłosić do aparatu.
– Muszę się z panem w bardzo ważnej sprawie natychmiast zobaczyć i czekam na pana w domu.
– Co się stało, panie naczelniku? Chyba nie zaszło w ostatniej chwili nic takiego, co by stanęło na przeszkodzie w moim urlopie?
Naczelnik roześmiał się.
– Obawiam się, że pan zgadł, ale mam wrażenie, że będzie pan mógł, pracując w tej sprawie, skorzystać jednocześnie i z urlopu. Zresztą niech pan zaraz przyjeżdża, bo to nie nadaje się na telefoniczne załatwienie.
Nie pozostało mi nic innego, jak ubrać się i pojechać do niego. W duchu przeklinałem mój zawód. Naczelnik oczekiwał mnie już i kiedy zajęliśmy miejsca w jego gabinecie rozpoczął:
– Jest to sprawa bardzo dyskretna. Przed niespełna godziną zwrócił się do mnie adwokat Z. Jest on pełnomocnikiem hrabiego O. z Lubelszczyzny. W rodzinie hrabiowskiej zaszła bardzo nieprzyjemna historia, mianowicie młoda hrabianka przed czterema dniami uciekła z domu w towarzystwie jakiegoś młodzieńca. Z obawy przed kompromitacją hrabiostwo nie zameldowało o tym policji i poszukiwania za zbiegami czynione były prywatną drogą, jednakże bez powodzenia. Dopiero dziś zrozpaczeni rodzice zdecydowali się przez ich pełnomocnika zgłosić się do nas. Ponieważ są wiadomości, iż parka uciekinierów znajduje się za granicą, prosił mnie adwokat Z., bym pana delegował do tej sprawy. Powiedziałem mu, że pan od dnia jutrzejszego znajduje się na urlopie, lecz mimo to prosił, abym się z panem skomunikował i starał nakłonić, by pan zajął się jednak tą sprawą. Wszelkie koszty pokrywa oczywiście hrabia, przy czym adwokat Z. zapewnił mnie, że w razie pomyślnego wyniku może pan liczyć na sutą nagrodę. Nie mogę pana oczywiście zmuszać, by się pan zrzekł słusznie należnego wypoczynku, mam jednak wrażenie, że urlop ten może pan spędzić za granicą i to tanim kosztem. Jak wynika ze słów adwokata, rodzinie chodzi o to, by pan ujął uciekinierkę i sprowadził z powrotem do domu.
– A ile lat ma hrabianka? – zapytałem.
– Bardzo słuszne pytanie – odpowiedział naczelnik. – Było to również moje pierwsze pytanie, jakie zadałem ich pełnomocnikowi. Okazuje się, że hrabianka nie ma jeszcze lat osiemnastu, jest zatem niepełnoletnia. O ile zdecyduje się pan przyjąć tę sprawę, o tyle będzie pan musiał jutro rano pojechać do majątku hrabiego, gdzie otrzyma pan bliższe szczegóły na ten temat oraz pieniądze na koszty.
Namyślałem się przez krótki czas, lecz sprawa wydała mi się tak ciekawa i pościg za parką uciekinierów tak interesujący, że postanowiłem zrezygnować z urlopu.
– A więc przyjmuję tę sprawę, panie naczelniku, i jestem gotów jutro rano pojechać na Lubelszczyznę.
– Adwokat Z. pojedzie z panem. Oczekuje on w domu mojego telefonu. W tej chwili się z nim skomunikuję i umówicie się panowie, o której godzinie jutro rano wyjedziecie.
Naczelnik połączył się z mecenasem i po krótkim wstępie oddał mi słuchawkę.
– Bardzo się cieszę, że pan komisarz zdecydował się zrezygnować z urlopu i zająć się tą przykrą sprawą. Jestem przekonany, że przy pańskich stosunkach za granicą i znajomości terenu odnalezienie zbiegów nie będzie zbyt trudne. Na wdzięczność zrozpaczonych rodziców i moją może pan komisarz liczyć. O ile panu to odpowiada, wyjedziemy jutro rano o ósmej minut czterdzieści pięć z Dworca Gdańskiego. Spotkamy się zatem w poczekalni drugiej klasy o wpół do dziewiątej.
– Doskonale, zatem punktualnie o wpół do dziewiątej – odpowiedziałem.
– Ja wyślę zaraz depeszę, by nas oczekiwano z końmi, ponieważ od stacji kolejowej jest jeszcze dwadzieścia parę kilometrów do majątku hrabiostwa.
Na tym zakończyliśmy naszą rozmowę. Pożegnawszy naczelnika, pojechałem do domu, by przygotować się do drogi, wprawdzie nie na upragniony urlop, lecz na Lubelszczyznę.
Jak było umówione, następnego dnia o oznaczonej porze spotkaliśmy się na dworcu i po chwili siedzieliśmy już sam na sam w przedziale pierwszej klasy. Zapaliwszy papierosa, rozpocząłem:
– A zatem, co się tam stało, panie mecenasie?
– Wiem tylko tyle, że przed czterema dniami młoda hrabianka zniknęła z domu w towarzystwie syna rządcy majątku hrabiego. Dziś rano hrabia otrzymał depeszę z Berlina o treści:
Jestem zdrowa, przebaczcie, całusy.
Hrabia porozumiał się ze mną telefonicznie i prosił, bym się zwrócił do naczelnika urzędu śledczego i poprosił o wydelegowanie pana w tej sprawie. Czytał o pańskich sukcesach za granicą i jest pewny, że uda się panu odnaleźć i sprowadzić do domu marnotrawną córkę.
– Czy pan mecenas zna hrabiankę?
– Nie widziałem jej nigdy. Słyszałem tylko, że jest to dziewczyna o nieprzeciętnej urodzie. Ale co pan sądzi o tym wszystkim, panie komisarzu?
– Trudno mi się, nie znając bliższych szczegółów, wypowiedzieć w tej sprawie, ale naczelnik wspominał mi, że hrabiostwo już drogą prywatną czyniło jakieś poszukiwania. Kiedy hrabianka zniknęła z domu, przyjechał do Warszawy jej brat i zwrócił się do mnie o poradę. Wobec tego, że młody hrabia prosił mnie, by zachować dyskrecję, zwróciłem się do prywatnego biura detektywów. Przysłano mi młodego detektywa. Wobec tego, że początkowo przypuszczano, iż wyjechała ona sama z domu, detektyw poszukiwał jej u wszystkich krewnych i znajomych. Dopiero po dwóch dniach stwierdzono, że uciekła ona z domu razem z synem rządcy, nawiasem mówiąc, bardzo ładnym chłopcem. Ale dojeżdżamy już do celu i na miejscu dowie się pan bliższych szczegółów.
Na stacji oczekiwał nas młody hrabia i we trójkę zajęliśmy miejsca w powozie, zaprzężonym w parę koni. W niespełna dwie godziny zajechaliśmy przed pałac.
Zaprowadzono mnie do pokoju przeznaczonego dla mnie. Odświeżywszy