Drogi Martinie. Nick Stone

Читать онлайн книгу.

Drogi Martinie - Nick  Stone


Скачать книгу
mogę, Mel. Jeżeli choć spróbujesz prowadzić sama, to nie dotrzesz do domu.

      Stara się ją podnieść, wsadzając ręce pod jej pachy, a ona pluje mu w twarz.

      Zastanawia się, czy nie odejść. Mógłby po prostu zabrać kluczyki, zadzwonić do jej rodziców i się ulotnić. Oak Ridge to prawdopodobnie najbezpieczniejsza dzielnica Atlanty. Pan Taylor byłby tu za dwadzieścia pięć minut, w tym czasie nic by się jej nie stało.

      Ale nie potrafi. Pomimo kategorycznych twierdzeń Manny’ego, że Melo powinna „choć raz odczuć konsekwencje na własnej skórze”, zostawienie jej samej, bezbronnej wydaje się niewłaściwe. Podnosi ją więc i przerzuca sobie przez ramię.

      Melo reaguje z wrodzoną sobie subtelnością: zaczyna się wydzierać i grzmocić go pięściami w plecy.

      Justyce z mozołem próbuje otworzyć tylne drzwi i schylić się, aby wsadzić ją do środka, gdy słyszy za plecami krótkie ŁIIIJ i widzi niebieskie światło policyjnej syreny. Kilka sekund później radiowóz ostro hamuje tuż obok. Justyce kładzie Melo na siedzeniu.

      Jego była wpada w szał.

      Jus słyszy zbliżające się kroki, ale nadal koncentruje się na ułożeniu jej w aucie. Nie chce, by policjantom przyszło do głowy, że zamierzała prowadzić, nie chce, by wpadła w jeszcze większe tarapaty.

      Z głową wciąż w samochodzie czuje, że ktoś mocno ciągnie go za koszulę. Uderza potylicą w kant karoserii nad drzwiami, po czym na jego kark spada czyjaś dłoń. Chwilę później zostaje przygnieciony do bagażnika z takim impetem, że przygryza sobie policzek i jego usta wypełniają się krwią.

      Przełyka ślinę, kręci mu się w głowie, nie wie, co się dzieje. Do rzeczywistości przywraca go ukąszenie zimnego metalu na nadgarstkach.

      Kajdanki.

      Uderzyła go ironia sytuacji: nawalona ponad wszelkie wyobrażenie Melo leży sobie na tylnym siedzeniu samochodu, który jeszcze przed chwilą chciała prowadzić, a to on został skuty.

      Gliniarz przyszpila go do ziemi obok radiowozu i pyta, czy rozumie swoje prawa. Justyce nie przypomina sobie, żeby jakiekolwiek mu odczytano, ale w głowie dzwoni mu od ciosów w głowę, więc może coś przeoczył. Przełyka kolejną porcję krwi.

      – Panie władzo, to kolosalne nieporozumienie… – zaczyna, ale nie kończy, bo policjant uderza go w twarz.

      – Nie pieprz, sukinsynu. Już gdy zauważyłem cię, jak idziesz chodnikiem w tym kapturze na łbie, wiedziałem, że będą z tobą problemy, śmieciu.

      Czyli kaptur to jednak niefortunny pomysł. Słuchawki też. Gdyby nie one, pewnie zauważyłby, że ma radiowóz na ogonie.

      – Ale, panie władzo, ja…

      – Zamknij się. – Gliniarz kuca i cedzi słowa wprost w twarz Justyce’a: – Znam takich jak ty: śmieci krążących po ulicach porządnych dzielnic w poszukiwaniu ofiary. Nie mogłeś się oprzeć ładnej białej dziewczynie, która zatrzasnęła sobie kluczyki w samochodzie, prawda?

      Nie było w tym zbyt wiele sensu. Gdyby Mel zatrzasnęła sobie kluczyki w aucie, to przecież Jus nie mógłby wsadzić jej do środka, czyż nie? Wyszukał wzrokiem plakietkę z nazwiskiem funkcjonariusza, jest na niej napisane: CASTILLO, choć gość wygląda na najzwyklejszego białego. Mama tłumaczyła mu, jak radzić sobie w podobnych sytuacjach, choć musi przyznać, że nie spodziewał się, że przyjdzie mu skorzystać z jej pouczeń: bądź pełen szacunku, powściągnij gniew, upewnij się, że policjant widzi twoje ręce (to akurat jest już niewykonalne).

      – Funkcjonariuszu Castillo, z całym szacunkiem…

      – Mówiłem chyba, żebyś zamknął mordę, śmieciu!

      Szkoda, że z poziomu ziemi nie widzi Melo. Powiedziałby jej, żeby wyjaśniła tę sytuację, ale zasłania ją gliniarz.

      – Słuchaj, dla własnego dobra ani słowa i ani drgnij. Jeżeli będziesz się opierał, wpadniesz w jeszcze większe gówno. Zrozumiano?

      Twarz Justyce’a spowija papierosowy oddech oraz drobinki śliny wyszczekującego polecenia policjanta, ale nie reaguje i wlepia wzrok w święcące zielone F w szyldzie Farm Fresh.

      – Patrz na mnie, gdy do ciebie mówię, chłopcze. – Łapie Justyce’a pod brodę. – Zadałem ci pytanie.

      Justyce przełyka ślinę. Spogląda w zimne niebieskie oczy funkcjonariusza Castillo. Odchrząkuje.

      – Tak, proszę pana – mówi. – Zrozumiałem.

      25 sierpnia

      DROGI MARTINIE (VEL DR. KINGU)!

      Po pierwsze i przede wszystkim chciałem zaznaczyć, że ten cały „Martin” nie wynika z braku szacunku. W dziesiątej klasie uczyłem się o tobie i twoich teoriach, więc traktowanie cię jak ziomka wydaje mi się jak najbardziej naturalne. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.

      Krótki wstęp: nazywam się Justyce McAllister. Mam siedemnaście lat, chodzę do ostatniej klasy i posiadam pełne stypendium w Braselton Preparatory Academy w Atlancie, w stanie Georgia. Zajmuję czwartą lokatę w liczącym osiemdziesięcioro troje osoby roczniku, jestem przewodniczącym zespołu dyskusyjnego, na egzaminach SAT oraz ACT1 odnotowałem, odpowiednio, 1560 oraz 34 punkty i choć dorastałem w „złej” okolicy (położnej blisko twoich ulubionych kątów), mam przed sobą przyszłość obejmującą prawdopodobnie naukę w jednej z uczelni Ligii Bluszczowej, dyplom z prawa oraz karierę w polityce.

      Niestety dzisiaj nad ranem wszystko to nie miało znaczenia.

      Mówiąc krótko – chciałem zrobić dobry uczynek, a skończyłem skuty na glebie. I na przekór faktowi, że moja eksdziewczyna była ewidentnie nawalona jak, za przeproszeniem, prosię, musiałem wyglądać w mojej bluzie z kapturem bardzo groźnie, gdyż gliniarz, który mnie skuł, wezwał wsparcie.

      Spodziewałem się, że kiedy na miejsce dotrą jej rodzice, wszystko natychmiast się wyjaśni, najdziwniejsze jest jednak to, że pomimo ich tłumaczeń ci goście nadal nie chcieli mnie wypuścić. Pan Taylor zaproponował, że zadzwoni do mojej mamy, ale gliniarze stwierdzili, że skoro mam siedemnaście lat, to będę traktowany jak dorosły – mama mi więc nie pomoże.

      Koniec końców pan Taylor zadzwonił do mamy mojej kumpeli SJ, pani Friedman – prawniczki – która musiała rzucić gliniarzom w twarz wiązankę prawniczych gróźb, zanim łaskawie zdjęli mi kajdanki. A zanim w końcu mnie wypuścili, zdążyło wzejść słońce.

      Trwało to kilka godzin, Martinie.

      Odwożąc mnie do akademika, pani F. nie mówiła zbyt wiele, ale kazała mi obiecać, że pójdę do naszej pielęgniarki i obłożę lodem spuchnięte nadgarstki. Zadzwoniłem do mamy, by opowiedzieć jej, co się stało. Oznajmiła, że natychmiast złoży skargę. Ale nie sądzę, by wynikło z tego coś dobrego.

      Szczerze mówiąc, nie wiem, co o tym myśleć. Nigdy nie sądziłem, że znajdę się w takiej sytuacji. Pamiętam tego dzieciaka, Shemara Carsona… Czarnego gostka w moim wieku, zastrzelonego w czerwcu w Newadzie przez białego gliniarza. Szczegóły nie są do końca jasne, bo nie znaleźli się żadni świadkowie zajścia, wiadomo natomiast tyle, że ten policjant strzelił do nieuzbrojonego dzieciaka. Czterokrotnie. Co jeszcze bardziej podejrzane, według lekarzy od szacowanego momentu zgonu do zgłoszenia sprawy przez policjanta upłynęły dwie godziny.

      Przed Incydentem z minionej nocy nie poświęcałem temu wydarzeniu zbyt wiele uwagi. Pojawiła się masa sprzecznych informacji, więc nie wiadomo, w co wierzyć. Krewni i przyjaciele Shemara mówią, że był porządnym chłopakiem, planował iść do college’u, działał aktywnie w grupach młodzieżowych… Z kolei gliniarz zapewnia, że usiłował ukraść samochód.


Скачать книгу

<p>1</p>

AT (Scholastic Assessment Test) oraz ACT (American College Testing) – ustandaryzowane testy dla uczniów szkół średnich w USA (przyp. tłum.).