Saga rodu z Lipowej 19: Zdmuchnięta świeca. Marian Piotr Rawinis
Читать онлайн книгу.Saga rodu z Lipowej 19: Zdmuchnięta świeca
Saga
Saga rodu z Lipowej 19: Zdmuchnięta świecaZdjęcie na okładce: Shutterstock Copyright © 2002, 2020 Marian Piotr Rawinis i SAGA Egmont Wszystkie prawa zastrzeżone ISBN: 9788726166996
1. Wydanie w formie e-booka, 2020
Format: EPUB 2.0
Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą SAGA Egmont oraz autora.
SAGA Egmont, spółka wydawnictwa Egmont
MIŁOSNY ZAKŁAD
Wiosna 1399
Stos złotych monet na stole był bardzo wysoki.
– Sto! – powiedział Sędziwoj z Ludomska. – Stawiam sto złotych florenów albo i więcej, że zdobędę Hedwigę z Lipowej.
Obecni w komnacie królewskiego Wawelu ochoczo przyklasnęli pomysłowi.
– Tak się obnosi z tym swoim czekaniem na męża, tak się nad innych wywyższa! Czas, żeby ktoś utarł jej nosa.
– Słusznie, słusznie!
Pan Sędziwoj ciągnął dalej:
– Gotów jestem udowodnić, że niewieścia wierność, a przez to i cześć, jest sprawą płochą. Przyjmuję zakład, że pani Hedwiga, jeśliby koło niej odpowiednio pochodzić, rychło o swoim mężu zapomni.
Natychmiast znaleźli się chętni i wypytywali pana Sędziwoja o szczegóły. Damy były oburzone podobnym pomówieniem, choć wiele z nich zazdrościło Hedwidze postawy.
Pan z Ludomska wzruszył ramionami.
– Nikogo nie przymuszam, żeby mi wierzył – odparł spokojnie. – Stwierdziłem tylko, że wystarczy, żeby zwrócił na panią Hedwigę oko ktoś z męskiego rodu, a ulegnie mu ona i zapomni o swoim Mikołaju.
Słowo w słowo stanął poważny zakład.
– Och, co za piękne zawody! – wołano, bo nikt prawie nie ża¬łował już Hedwigi, a wszyscy byli ciekawi, jak będzie przebiegać miłosna gra i czy pani z Lipowej ulegnie.
– Jak się o tym przekonamy? – dopytywano się.
– Tego jeszcze nie wiem – przyznał pan Sędziwoj ostrożnie.
– Ale to najważniejsze! Musimy to wiedzieć na pewno.
– Więcej, chcemy być tego świadkami!
– Tak, chcemy być świadkami, jak owa wyniosła, niedostępna pani Hedwiga ulegnie.
Pan Sędziwoj, który bywał w Burgundii, gdzie podobne zabawy były na porządku dziennym, uciszył zebranych gestem ręki, a kiedy zaciekawieni spojrzeli, wyjaśnił:
– Jest wiele możliwości. Najlepiej, byśmy przekonali się wszyscy, bo jak rozumiem, to wam najbardziej by odpowiadało. Założę się zatem o sto złotych florenów, płatnych natychmiast. O sto florenów, że spocznę u boku pani Hedwigi szybciej, niż byście się tego spodziewali, a wy wszyscy będziecie mogli się o tym przekonać i nawet może to zobaczyć.
– Niemożliwe!
– Niemożliwe? Tedy załóżmy się o dwieście dukatów.
Zgłosiło się trzech dworzan królewskich, którzy przyjęli wyzwanie pana z Ludomska, bo tylko razem mogli wystawić sumę tak wielką. Zakład, przy niewielkim sprzeciwie dam, zaprzysiꬿono zaraz publicznie, a obecni mieli być sędziami w owych zawodach. Uzgodniono, że pan Sędziwoj otrzyma czas na przygotowania. Rzecz zaś miała się dokonać w ciągu kilku najbliższych miesięcy. Pan Sędziwoj zażądał też zachowania tajemnicy.
– Niechaj wszyscy obiecają, że do chwili rozstrzygnięcia zakładu nikt słowem nie zdradzi się przed królową – zażądał. – Miłościwa pani byłaby bardzo niezadowolona z naszych knowań.
WESELE W KRASAWIE
Ślub Elżbietki, córki Jeno, i Konrada ze Szczekocin należał do ważniejszych wydarzeń tamtych lat w Dolinie.
Po podniosłych i ludnych uroczystościach w kościele świętego Marcina, pojechano do Krasawy, gdzie cztery dni trwało weselisko.
Przed ślubem z panem Konradem Elżbietka miała trochę wątpliwości co do małżeńskiego stanu, tym bardziej, że – jak się jej wydawało – nie było wokół nikogo, kto mógłby udzielić stosownych odpowiedzi. Sprawa nie wyglądała wcale prosto. Elżbietka wychowywała się z dala od innych dworów, po sąsiedzku nie było właściwie panien w jej wieku. Sama mało interesowała się planami małżeńskimi, zostawiając wszystko rodzicom. Matka unikała pouczania córki, poza ogólnikami nie chciała jej nic wyjaśnić i panna nie miała się kogo poradzić. Były wprawdzie niewiasty na dworze jej brata, jak choćby Hedwiga, ale Elżbietka jakoś nigdy za bardzo nie zbliżyła się do niej, poza tym Hedwiga dawno już miała męża. Była starsza o tyle lat, ile ich w ogóle miała Elżbietka, która wstydziła się pytać. W ojcowym dworze nie było nikogo bliskiego jej wiekiem, a służby nie zamierzała się radzić.
Matka dała jej tylko kilka prostych pouczeń.
– Nie bój się – powiedziała pani Alena. – Rozmaicie mówią o początkach życia małżeńskiego, ale zapewniam cię, że to nie jest coś, czego mogłaby obawiać się piękna, młoda i w dodatku posażna panna.
Elżbietka usiłowała dowiedzieć się o szczegóły, ale czy nie umiała tego robić, czy też pani Alena nie była rozmowna, bo nie usłyszała wiele.
– Po cóż mówić o tym teraz? – zbyła ją pani Alena. – Przyjdzie pora, dowiesz się wszystkiego. Mężczyźni nie lubią, żeby niewiasty kierowały nimi w takich sprawach i najlepiej zrobisz, gdy zdasz się na męża. Konrad jest w takim wieku, że wie na pewno co trzeba i odpowiednio cię poprowadzi.
Elżbietka przeszła nad tym do porządku dziennego. Niewiele o tym myślała, bo wyjście za mąż nie stanowiło wcale takiego wydarzenia w jej życiu, do którego przywiązywałaby nadmierną wagę. Rodzice uznali, że pora, pan Konrad czekał już ze dwa lata, po cóż zatem odkładać i odwlekać.
Czasem jednak Elżbietka zastanawiała się nad przyszłością. Nie zniżyłaby się do tego, żeby pytać panny służebne we dworze, mało im poświęcała uwagi. Słyszała niekiedy rozmaite opowie¬ści, przymówki i gadki, ale nigdy się nimi zbytnio nie zajmowała i teraz, na tydzień przed ślubem, nie wiedziała zupełnie nic.
– Wszystkiego się dowiesz w swoim czasie – powtarzała matka.
Elżbietka wiedziała zatem, że trzeba będzie poddać się mężowskiej woli i na tym koniec. Konieczność poddania się nie bardzo się jej wprawdzie podobała, bo przywykła do swobody, była rozpieszczona, a matka pozwalała jej na wiele. Już od maleńkości była oczkiem w głowie pani Aleny, która chuchała na nią i dmuchała.
Kiedy się urodziła, jej brat Mikołaj miał już osiemnaście lat, więc była dzieckiem upragnionym, ale raczej niespodziewanym. Gdy była maleńka, omal nie postradała życia. Porwał ją zbrodniczy wuj Ostasz i chciał zrzucić z wieży w Lutowcu. Matka od tego czasu wykazywała wielką dbałość o Elżbietkę, stale ją miała na oku, podsuwała najsmaczniejsze kąski, nigdy i nigdzie samej nie puszczała, w nocy wstawała zobaczyć, czy Elżbietka śpi spokojnie, czy nie ma gorączki, czy się nie rozchorowała. Choć Elżbietka była już dorosła, pani Alena nadal otaczała ją nadmiernie czułą opieką, która wzmogła się jeszcze, gdy przed trzema laty zaginął Mikołaj, który pojechał na wyprawę krzy¬żową.
– To moje jedyne dziecko – powtarzała. – Muszę o nie dbać.
– Ale ona jest dorosła – zwracał uwagę pan Jeno. – Jest dorosła i może czas, żebyś jej dała więcej swobody.
– Swobody? – dziwiła się. – Mało ma Elżbietka swobody? Czy kiedykolwiek skarżyła ci się na niedostatek wolności?
Pani Alena sama ciężko znosiła myśli o bliskim już rozstaniu z córką. Na szczęście Elżbietka nie wyprowadzała się daleko, a tylko za ścianę, do nowej części dworu poszerzonego na okoliczność jej zamęścia. Tutaj miała zamieszkać z Konradem i pani Alena liczyła, że nadal będzie ją miała na oku. Trudno jej było