Zimowa opowieść. Stephanie Laurens
Читать онлайн книгу.moment odwzajemniła jego spojrzenie, a potem popatrzyła w przód i kiwnęła głową.
– Tak.
Powściągając uśmiech, zerknął na dziewczęta i zobaczył, że wszystkie patrzą na niego wyczekująco.
– Dobrze, panienki… jazda!
Przy wtórze radosnych okrzyków, które szybko przeszły w cichy śmiech przerywany od czasu do czasu dziewczęcym piskiem, sanie zaczęły sunąć po ścieżce w stronę dworu.
Daniel starał się zachować spokojne, spacerowe tempo, karcąc dziewczęta, gdy próbowały przyspieszyć. Claire szła obok niego i czuła się jak zahipnotyzowana jego bliskością – ciepłem jego silnego ciała poruszającego się przy niej tak płynnie, grą mięśni przy korygowaniu trajektorii sań, muśnięć stalowego bicepsa, który ocierał się o jej ramię przy co drugim kroku.
Mówiła sobie, że jest niewybaczalnie głupia, że jeszcze pożałuje tej swojej słabości – bo to wszystko nie ma sensu i w najlepszym razie potem będzie tylko tęsknić za czymś, czego nie może mieć.
To nic nie da.
Powinna natychmiast przestać się cieszyć tą chwilą.
Jednakże zawładnęła nią jakaś beztroska istota, którą uważała za dawną zmarłą, i idąc tak przy boku Daniela, Claire się uśmiechnęła, choć wiedziała, że nie powinna.
Według własnej oceny jeźdźcy nie jechali zbyt szybko, ale w dobrym czasie dotarli przez zalesione niższe stoki na wzgórza i dostali się na trakt dla koni, który wił się nad lasami pod łysą granią Rhinns of Kells.
Skierowawszy konie na północ, pokonali jeszcze niewielki odcinek drogi i zatrzymali się w miejscu, gdzie kilka większych skał tworzyło płaską półkę, na tyle dużą, aby pomieścić ich wszystkich. Chłopcy zostawili konie na popas w prowizorycznej zagrodzie między kamieniami i ścianą lasu, a następnie zanieśli sakwy na skały i wszyscy razem zasiedli do dość wczesnego lunchu.
– To raczej późne drugie śniadanie – zauważyła Prudence i ugryzła kęs kurzego udka.
– Nie da się utrzymać ich z dala od jedzenia – sucho odparła Lucilla.
– Uhm – odpowiedziała jedynie Prudence.
Sebastian siedział po drugiej stronie Lucilli, mając za sobą Marcusa, Michaela i Christophera. Wskazał rozciągającą się przed nimi ziemię.
– Jeśli posiadłość należąca do dworu kończy się wraz z początkiem lasu, to do kogo należy teren, przez który przejechaliśmy?
– Do korony – odparł Marcus z szynką w ustach. – Mamy prawo do wyrębu lasu, no i do polowań, lecz sama ziemia jest własnością korony, co w praktyce oznacza, że nie należy do nikogo.
– Więc według angielskiego prawa to ziemia wspólna. – Michael spojrzał na wierzchołek, który wznosił się nad nimi. – Jak daleko rozciąga się ten obszar?
– Na zachód – Marcus wskazał okrągłe szczyty – ze cztery do pięciu mil.
– A na północ? – zapytał Christopher, patrząc spod zmrużonych powiek w tamtym kierunku. – Te lasy leżące po północnej stronie dworu… to też wspólna ziemia?
Lucilla zerknęła na Marcusa i zauważywszy, że brat ma pełne usta, odpowiedziała:
– Tylko wąski pas… najwyższa i najgęstsza część lasu. Tam, na granicy, nasza posiadłość obejmuje jeszcze trochę zalesionego obszaru, prawie do grani, a dalej na północ rozciągają się ziemie sąsiada, poza pasem wspólnej ziemi, który biegnie wzdłuż szczytów.
– Więc gdzie w tych wszystkich lasach napotkamy jelenia szlachetnego? – zagadnął Michael.
– Gdybym miał zgadywać – odparł Marcus – powiedziałbym, że dalej na północy, bliżej posiadłości Carricków, to nasi tamtejsi sąsiedzi. Jej zachodnia granica biegnie wzdłuż dolnej krawędzi lasów, możemy więc zapuścić się tak daleko, jak zechcemy.
– Dobrze więc. – Sebastian podkurczył długie nogi i wstał. Napotkał spojrzenie Marcusa, a potem Lucilli, którzy także się podnieśli. – Proponuję, byśmy pojechali na północ wzdłuż linii lasów, tak jak radziłaś – skłonił głowę, patrząc na dziewczynę – i wypatrywali śladów.
Marcus zgodził się z nim.
– Możemy jechać jeszcze przez kilka godzin, lecz będziemy musieli w porę zawrócić, aby zdążyć do domu przed zmierzchem.
Sebastian popatrzył na pozostałych, w tym na pięciu młodszych chłopców.
– Jesteśmy na tyle dobrymi jeźdźcami, że jazda po otwartym terenie w blasku księżyca nie powinna sprawić nam kłopotu.
Marcus zerknął na Lucillę; ponieważ milczała, wzruszył ramionami.
– Zobaczymy.
Gdy pozostali, zbierając sakwy, zaczęli wstawać z kamieni i podchodzić do koni, Lucilla spojrzała na wierzchołki wzgórz po zachodniej stronie. Z tej odległości zasłaniały niebo na zachodzie, jednak… Skrzywiła się i powtarzając za bratem, mruknęła do siebie:
– Zobaczymy.
Wziąwszy swoją sakwę, ruszyła za resztą.
– Trochę bardziej na lewo – zakomenderowała Helena.
Claire wymieniła spojrzenie z Danielem, a później posłusznie przesunęła gałąź ostrokrzewu nieco w lewą stronę nad centralnym kominkiem w Wielkiej Sali. Ogromne pomieszczenie miało bowiem cztery różnych rozmiarów kominki wbudowane w ściany. Jak dotąd ozdobili dwa z nich – ku zadowoleniu dziewcząt i trójki starszych obserwatorów.
Louisa, która w towarzystwie trzech kuzynek przyglądała się układaniu ostrokrzewu, skinęła głową energicznie.
– Idealnie.
Zerkając na pozostałych i szukając na ich twarzach aprobaty, Claire powstrzymała odruch, aby wznieść oczy do nieba, i położyła gałąź na choinie, którą dziewczęta wcześniej przystroiły kamienny gzyms.
– Jeszcze tylko kilka gałązek i będzie gotowe. – Annabelle podeszła do wielkiego kosza na polana, w którym złożyły ostrokrzew.
Juliet ruszyła za nią i we dwie zaczęły wybierać mniejsze gałązki.
– Weźmy świece i szyszki – dodała Louisa.
Obie z Therese podeszły do stołu, na którym złożono jedne i drugie.
Daniel wraz z Claire spojrzał na czterech lokajów dokooptowanych do pomocy w wieszaniu jedliny nad czterema wejściami do sali. Mężczyźni, balansując na drabinach i taboretach, rozciągali sznur między gwoździami, które najwyraźniej wbito w ściany już dawno temu w tym samym celu, by stworzyć sieć mającą utrzymać gałęzie na miejscu. Louisa i dziewczęta udzieliły wyraźnych wskazówek. Jedlina miała zostać powieszona po obu stronach łuków. Później już same zamierzały powtykać w nie gałązki ostrokrzewu.
Daniel doszedł do wniosku, że w którymś momencie powieszą też pod łukami jemiołę. Nie miał pojęcia, co z nią zrobiły, podejrzewał jednak, że obecnie spoczywa na dnie kosza na drewno, ukryta pod ostrokrzewem. Rozejrzawszy się po sali, zerknął na Claire.
– Wygląda na to, że pozostaje nam tylko ułożyć choinę na ostatnim kominku.
Z rozbawieniem w oczach uniosła brwi.
– I chyba powinniśmy się tym zająć, zanim Louisa albo Helena wymyślą nam jakąś inną robotę.
Daniel