Rebel Fleet Tom 1 Rebelia. B.V. Larson

Читать онлайн книгу.

Rebel Fleet Tom 1 Rebelia - B.V. Larson


Скачать книгу
fa200d6-9d03-588e-a8a2-e52563c6ed55.jpg" alt="Okładka"/>

      Tytuł oryginału: Rebel Fleet (Rebel Fleet Series Book 1)

      Copyright © 2016 by Iron Tower Press, Inc.

      Projekt okładki: Tomasz Maroński

      Redakcja: Rafał Dębski

      Korekta: Agnieszka Pawlikowska

      Skład i łamanie: Karolina Kaiser

      Opracowanie wersji elektronicznej:

      Książka ani żadna jej część nie może być kopiowana w urządzeniach przetwarzania danych ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

      Utwór niniejszy jest dziełem fikcyjnym i stanowi produkt wyobraźni Autora. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.

      Wydawca:

      Drageus Publishing House Sp. z o.o.

      ul. Kopernika 5/L6

      00-367 Warszawa

      e-mail: [email protected]

       www.drageus.com

      ISBN EPUB: 978-83-65661-88-3

      ISBN MOBI: 978-83-65661-89-0

      1

      Gdy po raz pierwszy zobaczyłem gwiezdny przepływ, dobiegała północ, a wtorek stawał się środą.

      Siedziałem akurat w barze na tropikalnej wyspie Maui. Bar nazywał się U TJ’a i był tylko odrobinę lepszy od podłej meliny. Przychodzili tu głównie mieszkańcy, a nie szukający luksusów turyści. Tłumek bywalców z reguły siedział cicho, a w środku nie dudniła muzyka, która zagłuszałaby szum fal uderzających o brzeg, znajdujący się jakieś dwieście kroków na prawo. Cieszyło mnie to.

      – O kurde! – syknął Jason.

      – Co? – zapytałem.

      – Leo, czy ty to widzisz?

      Jason miał opaloną na głęboki brąz skórę i należał do stałych bywalców baru. Był ode mnie młodszy o jakieś pięć lat, a przez ostatnie dwa miesiące zdążyliśmy się zaprzyjaźnić.

      Odwróciłem się i podążyłem za jego wzrokiem. Patrzył nie tyle w niebo, co na fale. Zmarszczyłem brwi i wbiłem wzrok w bulgoczące miejsce na powierzchni. Cokolwiek tam było, rozświetlało spienioną wodę zielonobiałym blaskiem. Wokół łuny rozpościerał się atramentowoczarny ocean.

      – Faktycznie dziwne – zgodziłem się. – Może to jeden z tych waszych hawajskich kominów wulkanicznych?

      – Po tej stronie wyspy ich nie ma.

      Uwierzyłem mu na słowo. Jako przybłęda ze Stanów Kontynentalnych spędziłem tu dwa miesiące i nie uważałem się za eksperta od tego rodzaju zjawisk.

      Spojrzałem na Jasona. Oczy miał otwarte jeszcze szerzej niż poprzednio. Tym razem spoglądał w górę.

      – Nie mów mi… – zacząłem i urwałem, znów podążając za jego wzrokiem.

      Razem wpatrywaliśmy się w niebo. Widok za oknem kazał nam zostawić drinki i wyjść na plażę.

      Gwiazdy były wyraźnie widoczne, ale dostrzegaliśmy w nich coś nienaturalnego. Pochodziłem z Kolorado, z Gór Skalistych, więc często mogłem oglądać przepięknie rozgwieżdżone niebo. Jednak to zjawisko było wyjątkowe.

      Przez blisko minutę gwiazdy migotały i kołysały się jak roztańczone. A potem między Ziemią a Drogą Mleczną ukazała się mgławica. Znałem to słowo z niedawnych doniesień medialnych. Tak nazywano chmury pyłu i gazu, które wisiały w przestrzeni międzygwiezdnej. Zazwyczaj stanowiły pozostałość po eksplozji nowej, ale w naszym kosmicznym sąsiedztwie nie było umierających gwiazd.

      – Nie spuszczaj tego z oczu – odezwał się Jason. – Zaraz zniknie. Widziałem filmiki w Internecie, one zawsze szybko znikają. Świecąca chmura pojawia się na chwilę, a potem jej nie ma.

      Nie kłóciłem się z nim. Nawet go nie poprawiłem, że „świecąca chmura” nazywa się mgławica. Milczałem, wpatrzony w niebo, napawając się widokiem wyjątkowego, tajemniczego zjawiska.

      – Leo, czy my zginiemy? – zapytał mnie nagle.

      – Hm… Mam nadzieję, że nie.

      – Jak myślisz, co jest tam w wodzie? – zapytał po chwili, znów zerkając na morze.

      Jason był młody, podchmielony i, delikatnie mówiąc, impulsywny. Zaprzyjaźniliśmy się jakiś miesiąc albo dwa temu, bo facet jeszcze sprawniej ode mnie znajdował dorywcze prace i wyrywał laski w spelunach pokroju U TJ’a. Takie właśnie życie prowadziłem, odkąd rzuciłem karierę w marynarce wojennej.

      – Hej – powiedziałem – obserwuje nas Kim. Przyszła dziś z koleżanką. Może byśmy…

      Zorientowałem się, że gadam do jego pleców. Już wracał do baru stojącego na skraju piaszczystej plaży i zaraz objął ramieniem koleżankę Kim.

      Kim niezbyt lubiła Jasona. Mnie chyba też. Obaj wychodziliśmy z siebie, żeby się jej przypodobać, ale obaj dostaliśmy kosza. Jednak młody mężczyzna, taki jak ja, zawsze szuka okazji. W końcu „nie” i „nigdy” to dwa różne słowa. Dołączyłem do nich z uśmiechem.

      – Zamierzacie podejść bliżej? – zapytała natychmiast Kim. Na jej twarzy malowała się mieszanka obawy i zaciekawienia.

      – No pewnie – powiedział Jason. – Lecimy!

      Ruszyliśmy całą grupą przez plażę. Jak mogliśmy nie zbadać tego zjawiska? Od trzech miesięcy słyszało się niezliczone doniesienia o takich przypadkach: fragment rozgwieżdżonego nieba zmieniał się w plamę rozświetlonego pyłu, a potem wracał do dawnej, znajomej postaci białych punkcików na tle czerni. Z tego, co wiedziałem, nie było doniesień o spadających na ziemię odłamkach – aż do tej pory.

      – To może się okazać bardzo niebezpieczne – stwierdziła Kim.

      – Ciągle się wszystkim martwisz – odezwała się jej koleżanka.

      – Jak masz na imię? – zapytałem nową dziewczynę.

      – To Gwen – rzucił Jason, posyłając mi twarde spojrzenie.

      Natychmiast załapałem. Zaklepał ją sobie. Zobaczyłem, że obejmuje ją w talii. Szybko przechodził do działania, nawet jak na jego standardy. Spotkali się nie więcej niż półtorej minuty temu.

      Jason zawsze wolał blondynki, ale mnie podobały się proste i ciemne włosy Kim. Gdy dotarliśmy do brzegu, objąłem ją, biorąc przykład z przyjaciela.

      Kim spojrzała na mnie z rozbawieniem.

      – Upiłeś się?

      – Niewystarczająco – odpowiedziałem. – Patrzcie tam! Ciągle bulgocze. Najdziwniejsze, że coś tam świeci. Ciekawe co?

      Kim chyba zapomniała o mojej ręce, bo jej nie strąciła. W sumie to nawet trochę się przysunęła, gdy patrzyliśmy razem na powierzchnię.

      Z baru wyglądało to tak, jakby mały wycinek oceanu puszczał bąbelki. Z bliska odnosiło się zgoła inne wrażenie. Cokolwiek znajdowało się pod wodą, było naprawdę spore.

      – To na pewno nie zwierzę – oznajmiła Gwen. – Nawet wieloryb nie wypuszczałby tyle gazów.

      – Zgadzam się – powiedziałem. – Może do wody spadł niewielki samolot albo jakaś łódź.

      – Ale jak mogliśmy to przeoczyć? – zapytała.

      Spojrzałem na nią


Скачать книгу