.

Читать онлайн книгу.

 -


Скачать книгу
marketing?

      – Powiedzmy. To nie agencja, tylko duży fundusz, właściwie cała grupa kapitałowa, siedzą głównie w nieruchomościach, ale nie tylko, w branży medycznej też na przykład, produkują jakiś sprzęt ambulatoryjny. W każdym razie jest co robić, pracy dla grafika nie brakuje. A u ciebie jak? Mieliście w agencji jakieś zawirowanie, dobrze pamiętam? Zmieniło się coś?

      – No, tyle że wtedy nas bujało, a teraz idziemy prosto na dno. Firma się zwija, zostajemy tylko do końca miesiąca.

      – No, to nieźle się w czasie z Eweliną zbiegło.

      – Nie no… – Macham ręką. – Od dawna było wiadomo, że tak to się skończy. Trochę szkoda, bo naprawdę lubiłem tych ludzi. Ale nie ma dramatu, wszyscy się zdążyli oswoić, nagrać sobie inne roboty.

      – Ty też masz już coś?

      – Rozesłałem CV, pewnie niedługo zaczną dzwonić. Trochę kasy odłożyłem, nie pali mi się mocno pod dupskiem. Jakoś to będzie, coś się znajdzie.

      Znów patrzy mi prosto w oczy.

      – Trochę cię podziwiam, Szymon – mówi. – Jak by tego nie nazywać, właśnie ci się życie sypie, a ty sprawiasz wrażenie, jakby w ogóle cię to nie ruszało.

      – To właśnie słowo klucz: wrażenie. – Uśmiecham się. – Jestem tym wszystkim cholernie zmęczony po prostu, sporo nerwów straciłem. Tłumaczę sobie, że życie nie kończy się na związkach i pracy. A mała przerwa chyba dobrze mi zrobi.

      – Zdrowe podejście, w pełni popieram. Praca znajdzie się sama, za dobry jesteś, żeby rynek pozwolił ci przepaść. Zobaczysz, zaraz zaczną spływać oferty. A lasek poznasz jeszcze wiele, młody z ciebie facet, całkiem przystojny i niegłupi.

      – No już.

      – Po prostu następną dziewczynę musisz mi przedstawić do oceny, ja się znam na ludziach.

      Śmieję się.

      – Serio mówię. – Wika z udawaną powagą kręci głową. – A jak coś, deal z pierwszego roku ciągle aktualny.

      Na początku studiów umówiliśmy się, że jeśli do czterdziestki oboje pozostaniemy sami, weźmiemy ślub, żeby rodziny nie marudziły. Wtedy brzmiało to abstrakcyjnie, nie wiem, co bardziej – czterdziestka czy życie singla.

      – Gramy w scrabble? – pytam.

      – A mało ci życiowych porażek? Nie ma, że się zlituję, wiesz o tym?

      – Zobaczymy.

      Pudełka z grami leżą na regale przy ścianie. Sięgam po scrabble. Chyba nigdy jeszcze nie wygrałem z Wiką i nie mam złudzeń, że uda się właśnie dziś. Za to nie wyjdziemy stąd wcześnie, jestem tego pewien. Cieszę się, że ją znam.

      3

      Siedziba agencji Cremè de la Creation mieści się w wynajętym domku przy Racławickiej. Wchodzę spóźniony o dobre pół godziny, a i tak jestem pierwszy w pokoju. Wyglądam chyba niewiele lepiej, niż się czuję, ale nie ma to najmniejszego znaczenia. Mógłbym przyjechać w zarzyganych spodniach i swetrze nałożonym tył na przód, naprawdę nikogo to już nie obchodzi. Siadam przy biurku, odpalam komputer. Przez dobry moment nie mogę przypomnieć sobie hasła.

      Zanim Windows wybudza się na dobre, w drzwiach staje Dawid.

      – Siemasz, Sajmon – rzuca. Wchodzi, nonszalancko siada na biurku Doroty. Przez moment lustruje mnie wzrokiem, uśmiecha się lekko, ale nie komentuje. Drapie się po brodzie. – Masz chwilę?

      – Aha.

      Odchrząkuje.

      – Słuchaj, bez lania wody. Ustaliliśmy z Łukaszem, że już definitywnie zwijamy żagle. Nie ma sensu utrzymywać biura, nie ma sensu, żebyście tu przyjeżdżali. Większość załogi od tego tygodnia idzie na urlop, wykorzystać zaległe dni. Wszyscy się zgodzili, żeby nie było, nikogo do niczego nie zmuszamy. No, a do ciebie miałbym prośbę.

      – Aha?

      – Zostały nam dwa aktywne projekty. Tak się złożyło, że akurat te dwa, nad którymi pracujesz. Mamy jeszcze do dowiezienia ostatnie kreacje. Zostaniesz do końca?

      Uśmiecham się.

      – A mam jakąś alternatywę?

      – No masz, masz, możesz powiedzieć, że pierdolisz, i wybrać zaległe dni urlopowe, tak jak się umawialiśmy na początku. Ale bardzo by mi zależało, żebyś jednak te swoje tematy dociągnął. Wypłacimy ci ekwiwalent za niewykorzystany urlop.

      – Nie no, pewnie. – Szybko kalkuluję, że w tym roku nie wykorzystałem nawet połowy przysługujących mi wolnych dni. Wprawdzie formalnie prowadzę własną działalność, jak połowa pracowników Cremè de la Creation, ale byliśmy umówieni, że urlopy rozliczamy tak, jakbyśmy pracowali na etacie. A Dawid zawsze uważał umowy za świętość.

      – Tyle że, jak mówię, zamykamy biuro. Więc super by było, gdybyś do końca miesiąca popracował z domu. Oszczędzisz czas na dojazdy, chociaż tyle z tego będziesz miał. To samo zaproponuję Dorocie i Markowi, cały wasz zespół chciałbym mieć do samego końca pod bronią. Spoko?

      – Spoko.

      – No i jeszcze jedno. Sajmon?

      – No?

      – Ostatnią wypłatę wyślemy w dwóch ratach. Połowa jak zawsze, przed dziesiątym, druga do końca miesiąca. A ekwiwalent za urlop już w przyszłym, musimy to dopiero wyliczyć z księgową. Może tak być?

      – Spoko.

      Średnio uśmiecha mi się siedzenie całymi dniami w pustelni na dwunastym piętrze, ale rozumiem, że Dawid chce oszczędzić chociaż na prądzie i wodzie. Agencja przez ostatnie miesiące chwiała się jak celnie trafiony bokser, jeszcze jakimś cudem trzymała się lin, teraz z hukiem pada na twarz.

      – To zabierz sobie kompa do domu. Oddasz, jak wystawisz ostatnią fakturę, umówimy się jakoś w listopadzie. Zrób sobie na spokojnie, co ci zostało, chyba nie ma tego bardzo dużo, nie?

      – Nie ma – przyznaję.

      Dawid spogląda przez okno na Racławicką. Na skrzyżowaniu z Wołoską znowu zgasła sygnalizacja świetlna: kierowcy trąbią na siebie, ktoś wysiadł z samochodu i wymachuje rękami, chyba zdążyło dojść do stłuczki.

      – Szukasz już czegoś? – pyta.

      – Powolutku.

      – Polecę cię wszędzie, gdzie tylko będę mógł. Najlepsze referencje ci wystawię, jestem pewien, że Łukasz też. Naprawdę, gdybyś wiedział, jak mi jest zajebiście przykro, że tak to się wszystko kończy… To, że muszę zwolnić ludzi takich jak ty czy Dorota, to chyba moja największa zawodowa porażka.

      – Spokojnie, Dawid, przecież wiem, że to nie twoja wina. Biznes to biznes, bywa różnie.

      – Raz nadwozie, raz podwozie. Wiadomo.

      Śmiejemy się. To tekst posta na Facebooka, który kiedyś wymyśliłem dla dużego dealera samochodowego. Osiągnęliśmy wtedy tak absurdalnie wysoki zasięg, że któryś z magazynów branżowych zrobił z tego case study. Wcześniej klient odrzucił kilka znacznie lepszych, naszym zdaniem, pomysłów. Ten napisałem zdenerwowany na kolanie, byle coś wysłać, bo garowałem już trzecią godzinę i naprawdę chciałem iść wreszcie do domu.

      – A ty? Masz jakieś plany?

      – Całe życie nic nie miałem, tylko plany. – Dawid macha ręką. – Przede wszystkim to muszę ogarnąć burdel, jakiego narobił Łukasz. A potem nie wiem jeszcze, ale chyba zmienię branżę.


Скачать книгу