Godzina zagubionych słów. Natasza Socha
Читать онлайн книгу.244ed5f.jpg"/>
Spis treści
Opieka redakcyjna: DOROTA WIERZBICKA
Redakcja: EWELINA KOROSTYŃSKA
Korekta: JULITA CISOWSKA, EWA KOCHANOWICZ, ANNA RUDNICKA, BARBARA TURNAU
Projekt okładki i stron tytułowych rozdziałów: PAWEŁ PANCZAKIEWICZ
Zdjęcie na okładce: © Jarosław Grudziński/Shutterstock
Redaktor techniczny: ROBERT GĘBUŚ
© Copyright by Natasza Socha
© Copyright for this edition Wydawnictwo Literackie, 2020
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-08-07195-3
Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o.
ul. Długa 1, 31-147 Kraków
tel. (+48 12) 619 27 70
fax. (+48 12) 430 00 96
bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40
e-mail: [email protected] Księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl
Konwersja: eLitera s.c.
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym
20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20
GODZINA SŁÓW
Cóż może powiedzieć ktoś opuszczony przez słowa?
ANNA KAMIEŃSKA
– Gdybyś musiała szybko wymienić jedną rzecz, dla której ze mną jesteś, to co by to było?
– Majonez.
Spojrzał na nią w osłupieniu.
– Serio? To jako pierwsze wpadło ci do głowy?
Przytaknęła.
– Lubisz majonez tak samo jak ja. To ważne.
Nie zawsze dobry poranek jest zapowiedzią dobrego dnia. Czasem świat zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni w ciągu zaledwie kilku godzin. Rano rozmawiasz o majonezie. Jesteś przyjemnie rozleniwiona, twoje ciało lubi tę powolność, twój mózg tkwi w kontrolowanym letargu, a ty przyglądasz się każdej minucie swojego życia. To jeden z owych wtorków, kiedy wszystko jest na swoim miejscu, tak jak być powinno. Bez niedomówień, bez nieprzyjemnego chłodu, który pojawia się wzdłuż kręgosłupa i powoduje stan napięcia. Czasem jeden dzień w tygodniu daje siłę na pozostałe dni, na deszczowe czwartki, nudne soboty i byle jakie poniedziałki.
I dlatego powinien być idealny. Od rana do wieczora.
Tyle że nasze zachcianki i pragnienia nie zawsze pokrywają się z tymi, które dla nas wymyślono.
– Przestań. Nie możesz postawić przecinka tam, gdzie jest kropka.
Zabrzmiało to jakoś nieprzyjemnie, ale niestety prawdziwie. Katarzyna lubiła trafne porównania swojego męża, metafory, którymi sprawnie żonglował na co dzień. Nic dziwnego, w końcu był pisarzem.
Ale teraz nie potrzebowała kwiecistego języka. Chciała po prostu, żeby ktoś jej to wszystko wyjaśnił, może obiecał, że da się cofnąć bieg wydarzeń, że istnieją sytuacje wyjątkowe i dzięki pętli czasowej rzeczywistość ulegnie zmianie. Są takie sytuacje, w których najważniejsze stają się odpowiednie słowa. To one wtedy porządkują widzenie świata, stawiają do pionu, łagodzą ból.
– Twoja mama nie żyje. Musisz być silna.
Katarzyna poczuła nagle niechęć do swojego męża, zupełnie jakby wyrósł między nimi mur. Wyrósł tutaj, na szpitalnym korytarzu, zbudowany właśnie nie z tych słów, które należało powiedzieć. Spojrzała na męża chłodno, a potem odwróciła wzrok. Właściwie mógłby stąd odejść wraz z tym, co miał do powiedzenia. Czasem lepsza jest czyjaś nieobecność niż źle dobrane słowa.
Z mamą widziała się jeszcze wczoraj. Dlaczego nie da się przewidzieć, że ktoś za chwilę zniknie z naszego życia? To niesprawiedliwe. Poza tym nie dokończyły ważnej rozmowy, po raz pierwszy od dawna innej niż dotąd. Zazwyczaj było o porządkach, wpływie kurzu na ludzkie życie, o tym, że coś krzywo stoi albo wisi, oraz o kocie, który zbyt często sika w domu.
– To przecież kot domowy, mamo.
– Mógłby nauczyć się wychodzić.
– A potem samodzielnie wbijać kod do domofonu, żeby wrócić?
A wczoraj było jakoś inaczej. Matka odpuściła nawet polerowanie talerzy („nie zostawia się mokrych, bo będą białe plamy”), usiadła przy kuchennym stole i zaczęła mieszać łyżeczką w cukiernicy. Trzy obroty w prawo, jeden w lewo. Katarzyna początkowo ignorowała ten spektakl, ale ciekawość zwyciężyła.
– Dlaczego mieszasz częściej w prawo niż w lewo?
Matka wzruszyła ramionami.
– Czy ty jesteś szczęśliwa? – spytała nagle.
To było tak zaskakujące, jakby oznajmiła, że adoptowała lwa w Kenii i właśnie tam wyjeżdża.
– Ale…
– Odpowiedz mi po prostu. Teraz.
– Tak… – Katarzyna zawahała się na moment.
– To fajnie masz. Chociaż… nie do końca ci wierzę.
– Mamo…
– Muszę już iść. Ale jutro o tym jeszcze pogadamy, bo jednak nie da się wszystkiego przemilczeć. Ostrzegam jednak, że to może być dla ciebie wstrząs.
Katarzynę kompletnie zatkało, nie umiała się w tym momencie odezwać. Otwierała usta, by za chwilę je zamknąć, a potem znowu otworzyć. I tak w kółko.
– Przypominasz mi rybę wyjętą z wody – zauważyła matka.
– Mamo, czy ja powinnam o czymś wiedzieć?
– Tak… Podobnie jak ja powinnam usłyszeć coś od ciebie. Ale ty milczysz. Idę już, bo umówiłam się do kina.
– Z tatą?
Matka nagle roześmiała się tak głośno, że kot uciekł z wrzaskiem z kuchni i zniknął pod szafą.
Kot miał na imię Maurycy.
Śmierć jest egoistką. Nikogo nie przygotowuje, nie tłumaczy się z tego, co robi. Przychodzi, zabiera, odchodzi i nikt nie może złożyć reklamacji. Jest minimalistyczna w swoich działaniach. Gasi oddech. Zamyka oczy. I ucina rozmowę w połowie zdania. Wyrachowana niczym aktorka, która zrobi wszystko, żeby dostać rolę. Albo jak Maurycy, który dla saszetki z wątróbką usiadłby nawet obok psa.
Kiedy Katarzyna miała dwanaście lat, przyśnił jej się dziwny sen, ale dopiero teraz potrafiła go zinterpretować. Wszystko w nim było spowolnione, jak na filmach przyrodniczych, a po jakimś czasie zastygało w bezruchu. Widziała pszczoły wiszące w powietrzu. Widziała wiatr, który zaplątał się w koronie drzewa, ale również był nieruchomy.