Złota nić. Louis de Wohl
Читать онлайн книгу.że żyje. Jest mu ciepło, czuje zadowolenie i jest gotowe na wszystko. Ale cała reszta...
Dotknął pręgi, która pozostała mu po zbiorowym wysiłku naczelnego profosa i jego podkomendnych.
Jeszcze chwila, i straciłby przytomność. Jeszcze dwie, i już byłoby po nim.
I co dalej?
Wzruszył ramionami. Na jego ustach znowu pojawił się gorzki uśmieszek. Zawołał posadero, zapłacił mu, zarzucił włócznię na ramię i powędrował do „Infantki Kastylijskiej”.
Kapitan de Brissac serdecznie go powitał.
– Celny strzał, chłopcze. Śmiem twierdzić, że zaoszczędził nam sporo problemów. Rozmawiał z tobą sam dowódca, prawda?
– Tak, panie kapitanie. Mam się zameldować jutro rano w siedzibie burmistrza.
De Brissac zmarszczył brwi i wymamrotał coś na temat wielkiego zaszczytu.
– Dlaczego chcieli cię powiesić? – zapytał znienacka.
– Zostałem skazany za coś, co zrobili inni, panie kapitanie – odparł Uli cicho.
De Brissac zaczął bębnić palcami o stół przed sobą.
– Inni – powtórzył. – Z mojej kompani?.
– Tak, panie kapitanie. Jeśli pan pozwoli...
– Chwileczkę – przerwał mu de Brissac pospiesznie. – Nie powstrzymam cię od skargi, jeśli rzeczywiście pragniesz ją złożyć, ale już straciłem na tej przeklętej szubienicy trzech dobrych żołnierzy i postaram się, by bardziej nie przerzedzano moich szeregów. Ta wojna dopiero się rozpoczęła. Jeśli wymienisz nazwiska, będę musiał wezwać naczelnego profosa i rozpocząć stosowne procedury.
– Rozumiem, panie kapitanie – odparł Uli nie bez goryczy w głosie.
– A zatem żadnych nazwisk?
– Żadnych nazwisk, panie kapitanie.
– Dobrze. Doskonale. Naturalnie, dowódca może zapytać cię o to osobiście...
– Wątpię, panie kapitanie.
– Z nim nigdy nie wiadomo – prychnął. – A jeśli jednak zapyta?
– Jeśli zapyta, myślę że jednak zdołam uniknąć wymieniania nazwisk – odparł Uli spokojnie.
Jastrzębia twarz de Brissaca złagodniała.
– Chyba jesteś naszym udanym nabytkiem. Wcześniej służyłeś w papieskiej gwardii, prawda?
– Tak, panie kapitanie.
– Dlaczego zatem odszedłeś? A może dlaczego musiałeś odejść?
– Bo nie trzymałem języka za zębami, panie kapitanie.
– Jak to?
Uli wyraźnie się zawahał.
– Byłem wtedy bardzo młody...
– Teraz też nie jesteś stary. – Na twarzy de Brissaca pojawił się cień rozbawienia. – No, opowiedz, jak to było.
Szwajcar uniósł brodę.
– Sądziłem, że osoba, do której wszyscy zwracają się „Ojcze Święty”, naprawdę musi być świętym człowiekiem, panie kapitanie. Okazało się jednak, że Jego Świątobliwość papież Leon X nie był święty, ani nawet szczególnie dzielny, choć jego imię pochodzi od Lwa. Był raczej jak... jak domowy kot. Miękki, mruczący kot.
Wąs de Brissaca drgnął.
– Zaczynam rozumieć, dlaczego odszedłeś. Tak się nie mówi o papieżu, nawet jeśli... Nieważne. Tu ci lepiej, prawda?
– Tak, panie kapitanie. I wiem, że muszę trzymać język za zębami.
De Brissac pokiwał głową.
– Prawdopodobnie i tak cię stracę – mruknął. – Zbyt dobrze poradziłeś sobie z tą armatą, na pewno przeniosą cię do jednej z tych potwornych machinerii. Tym bardziej mam powody, by nie przerzedzać własnych szeregów. Zrozumiałeś?
– Zrozumiałem, panie kapitanie.
– Doskonale.
Uli zasalutował i wyszedł. Mordercy nie ponosili kary, kiedy byli potrzebni. Aż za dobrze wiedział, co by się wydarzyło, gdyby wbrew ostrzeżeniom de Brissaca oskarżył Garroux i jego ludzi. Słowo pięciu przeciwko jego słowu – a poza tym Garroux był w łaskach de Brissaca. Kapitan nieco się przejmował, co Uli powie następnego dnia naczelnemu dowódcy, ale nawet gdyby oskarżył tych pięciu łotrów, i tak ostateczny werdykt pozostawiałby wiele wątpliwości... Mimo że teraz Uli był faworytem wielkiej osobistości. To prawda, że powiesili na placu tuzin mężczyzn, ale zdarzyło się to jeszcze przed upadkiem cytadeli. Atak na oczach wrogich mieszkańców byłby niewskazany. Musieli zademonstrować, jacy są sprawiedliwi.
Teraz, kiedy cytadela upadła, z pewnością sytuacja się zmieniła. Uli nie miał racji, gdy wspomniał profosowi o kolejnych egzekucjach. Z pewnością do nich nie dojdzie.
Garroux i jego ludzie mogli obecnie przejmować się tylko jednym: drugim świadkiem ich zbrodni.
Na ulicach Szwajcar widział grupki hiszpańskich jeńców, rozbrojonych i w eskorcie niewielkich oddziałów bajońskiej piechoty. Nie było wśród nich oficerów. Jeńcami zajmowali się żołnierze tej samej rangi, jak było w zwyczaju.
Zapadał zmierzch. Rzeczywiście, rację miał ten, co powiedział, że cudownie jest widzieć, jak następnego ranka wstaje słońce. Życie miało jednak swoją wartość, mimo papieża Leona X, mimo niesprawiedliwości, szubienic i morderców. Mimo Małgorzaty...
Nie mógł jednak dopuścić do tego, by dziewczyna wpadła w ich łapy. Nie zainteresowała go nawet w najmniejszym stopniu. Ot, ładna buzia, jak wiele innych. Bardzo młoda, zbyt młoda na takie widoki jak dzisiaj. Zbyt młoda na to, by zginąć z ręki Garroux, gdyż zagrażała jego bezpieczeństwu.
Osobiście nie miał nic do Garroux. Pamiętał stare szwajcarskie przysłowie: „Nie oczekuj od niedźwiedzia niczego, do czego nie jest zdolny”. Na świecie było mnóstwo takich Garroux, którzy mordowali z zimną krwią i bili w twarz człowieka, który miał związane ręce. Zabicie jednego nie miało sensu. Należało albo wytłuc ich wszystkich, albo dać im żyć.
Nie mogli jednak dorwać dziewczyny.
Może po prostu nie chciał, żeby jego wysiłek poszedł na marne. Może tylko o to chodziło.
Uśmiechnął się z satysfakcją, kiedy trębacze zadęli na ulicach, a tubalny głos ogłosił godzinę policyjną dla wszystkich oficerów i żołnierzy o dziewiątej wieczorem.
Najwyraźniej chcieli najpierw dopilnować więźniów, zanim wypuszczą swoich ludzi na ulicę. I bardzo dobrze. Przynajmniej dziś wieczorem Garroux i jego kompani nie będą węszyć. Chwilowo dziewczyna była bezpieczna.
Nagle poczuł się bardzo zmęczony. Poszedł do gospody, prosto do swojego pokoju i łóżka.
Takie łóżka były we wszystkich oberżach – zwykły siennik wypchany słomą i stare prześcieradło. Nawet kapitan de Brissac nie mógł liczyć na nic lepszego.
Była zbyt młoda, by zginąć. A poza tym wzywała Najświętszą Maryję Pannę. Maryja Panna zawsze go wzruszała. Matka wszystkich tych, którzy matki nie mieli. Pomyślał, że chyba powinien się pomodlić. Uratował się od stryczka, a nawet nie odmówił modlitwy. Ale to nie Bóg mnie uratował, to moja własna wola, dodał w duchu. I to, czego nauczyłem się pod starym Frundsbergiem. Niewłaściwe odchylenie. Głupcy. Armatę trzeba traktować jak kobietę, a nawet lepiej.
Uratowałem