Łagodne światło. Louis de Wohl

Читать онлайн книгу.

Łagodne światło - Louis de  Wohl


Скачать книгу
stokrotnie. Całe liczenie jest przez to uproszczone i bardziej klarowne. A jednak jest to nic. Prawdziwie metafizyczna wartość.

      – To prawda – rzekł rozpromieniony Iocco. – Za to będziesz zapamiętany, bracie cesarzu, przez wszystkie przyszłe pokolenia. To pozostanie z twojej chwały i twych uczynków, jako szczyt twoich osiągnięć. Zero, zero, zero. Niech nam żyje cesarz Zero.

      – Przykro mi – odezwał się hrabia Kornwalii – ale gdy do moich ksiąg wprowadza się elementy metafizyczne, mam pewność, że mnie oszukują.

      – Jesteś beznadziejny – roześmiał się Fryderyk. – Uwierz mi, że za dwadzieścia lat już nikt i nigdzie nie będzie używał starego systemu. Nowy jest budowany na dziesiątce, nie na dwunastce. System dziesiętny, przyrodzony człowiekowi. Dziesięć palców u rąk, kuzynie, i u nóg.

      – To się nigdy nie przyjmie w moim kraju – powiedział stanowczym tonem hrabia. – To cudzoziemski wynalazek.

      – Tak jak chrześcijaństwo – roześmiał się cesarz. – To żydowski wynalazek, jak by na to nie patrzeć, a jednak je przyjęliście i wciąż się go trzymacie.

      – To prawda, dzięki Bogu – odrzekł sucho hrabia. – Moja greka nie jest najlepsza, ale z tego, co pamiętam, słowo „katolicki” znaczy powszechny... nie cudzoziemski.

      – Nie jest powszechny – odrzekł wzgardliwie Fryderyk. – Jedź do Afryki – jedź do Egiptu, Indii i dalej, i pytaj, czy ktoś choćby o nim słyszał. W Egipcie tak – ale ci, którzy o nim słyszeli, spluną, słysząc jego nazwę. W Indiach nawet nie spluną. Zdumiewający mały człowiek, Franciszek z Asyżu, był jednym z niewielu, którzy naprawdę próbowali je rozszerzyć – przemówił nawet do samego wielkiego sułtana; prawie mógłbym go za to polubić, gdyby nie jego nieznośne duchowe dzieci, żebrzące przez całe życie i ogólnie będące piekielnym utrapieniem, tak jak święci żebracy od Świętego Dominika. Ale nawet Franciszek nie mógł osiągnąć zbyt wiele. Powiedział oczywiście piękne kazanie i na koniec postawił sułtanowi ultimatum: „Zostań chrześcijaninem – grzmiał – albo każ mnie spalić na stosie.” Całkiem sprytne, jak widzicie: albo sułtan zostałby chrześcijaninem i brat Franciszek przeżyłby triumf za życia – albo spaliłby małego Franciszka na stosie, czyniąc go przez to męczennikiem – a on miałby triumf po śmierci. Ja wygrywam orła, ty przegrywasz reszkę, tak jak niezmiennie jest z Kościołem. Ale sułtan był mądry. Dostrzegł pułapkę. Pogratulował małemu Franciszkowi jego pięknej mowy i odesłał go całego i zdrowego do domu. Sporo można się nauczyć od sułtana.

      – Tu się z tobą zgodzę, Wasza Wysokość. Był wspaniałomyślny i doceniał wielkość człowieka, nawet jeśli się nie zgadzał z jego poglądami. Czyż nie jest prawdą, że wydał rozkaz, by od tamtej pory aż do końca czasów franciszkanie mogli być strażnikami Grobu Pańskiego?

      Fryderyk wzruszył ramionami.

      – Uwierz mi, Habsburgu, słyszeliśmy aż za wiele o Ziemi Świętej. Byłem tam. Pojechałem konno do Jerozolimy i koronowałem się w Kościele Grobu Pańskiego.

      – Świat o tym wie – zawołał Eccelino. – A papież przez to trząsł się ze strachu.

      Habsburg rozciągnął cienkie wargi w uśmiechu. Pomyślał o wielkim Gotfrydzie, pierwszym chrześcijańskim zdobywcy Jerozolimy, który odmówił włożenia nawet małego złotego diademu w kościele, w którym znajdował się grób jego Odkupiciela.

      – Tak zwana Ziemia Święta – powiedział Fryderyk – niespecjalnie warta jest wysiłków tylu dobrych ludzi. Jahwe nigdy nie widział mojej Apulii, mojej Terra Laboris, mojej Sycylii, bo inaczej nie uczyniłby Palestyny ośrodkiem swojej działalności. Mocno ją przecenił.

      Eccelino i Pallavicini zapiali z zachwytu, a z nimi wielu możnych panów. Habsburg i hrabia Kornwalii wymienili bezradne spojrzenia.

      „Szkoda, że Hermann von Salza umarł”, pomyślał Habsburg. „Dobry anioł cesarza – jedyny, którego słuchał, przynajmniej czasami, kiedy ten prosił o pokój.” Śmierć wielkiego człowieka tamtej pamiętnej Niedzieli Palmowej dwa lata temu zbiegła się ze straszną nowiną o ekskomunice cesarza. Powody podane przez papieża były wystarczająco dobre; w rzeczy samej, zdumiewać mogło, że piorun nie uderzył wcześniej. Cesarz utworzył kolonię muzułmańską w samym sercu Włoch, w Lucerze; wysłano tam czternaście tysięcy Saracenów, a cesarz, który nie zbudował w swoim życiu ani jednego kościoła, kazał budować dla nich meczety. Prześladowanie Kościoła i kleru... księża straceni, utopieni, powieszeni. Lista była długa, odpowiedź cesarza sroga. Kazał powiesić wszystkich krewnych papieża, których schwytał. „Nienawidzę całego rodu, a czyż nie mówiono nam, byśmy wypełnili wolę Jedynego, który powiedział, że będzie karał grzechy ojców na synach?” W tym samym roku zniszczył Benewent, ponieważ popierał papieża. A rody Eccelino, Pallavicini i inne wielkie nazwiska zaczynały naśladować jego przykład. Wiek bezwzględnego okrucieństwa został zapoczątkowany. Mówiono, że w dalekowschodnim kraju pojawił się nowy Attyla, chan Mongołów, równie straszny jak Czyngis, imieniem Batu, którego jeźdźcy wyrzynali dziesiątki tysięcy ludzi. Ale on był poganinem, barbarzyńcą, jak jego hunicki przodek. Fryderyk, co prawda, choć ochrzczony, nie był chrześcijaninem, co sam pierwszy by przyznał, ale był rycerzem i panem rycerzy, najwyższym suwerenem w Europie. Co miało się stać z Europą pod rządami takiego władcy?

      Szeptał teraz coś do Caserty. I znów ten upiorny uś­miech.

      „Ach, wrócić do Austrii – pomyślał Habsburg – daleko od tego dworu padalców i żmij, znów oddychać świeżym górskim powietrzem i świeżym powietrzem wiary...”

      – A, Szkot – powiedział Fryderyk, gdy Caserta wyszedł z sali. – Całkiem zapomnieliśmy o Michale Szkocie i jego przepowiedniach. Wiedział z jakiejś wizji albo tajemnego doświadczenia, jak umrze: kamień spadnie mu na głowę. Dlatego zawsze nosił żelazną czapkę. Ale kiedy siedem lat temu byliśmy w podróży do Niemiec, lawina kamieni spadła na drogę, którą jechaliśmy, i jeden uderzył biednego Szkota w głowę, wbijając żelazną czapkę głęboko w uczony mózg. Ananke, przyjaciele, bogini ponad wszelkimi bogami – „Przeznaczenie” dla ciebie, kuzynie z Kornwalii, skoro powiedziałeś, że twoja greka nie jest najlepsza. Zatem, jak widzicie, mam powody, by wierzyć, że mój los też się wypełni, gdy nadejdzie czas. Ale nie nastąpi to tutaj. Ani teraz.

      Wstał.

      – Życzę wam dobrej nocy i przyjemnych snów. – Wszyscy wstali i skłonili się głęboko, gdy wychodził z pokoju.

      Iocco natychmiast usiadł na cesarskim fotelu.

      – Życzę wam dalszego wesołego picia – zawołał. – I niech kamień nigdy nie spadnie na wasze głowy. A co do mnie, na pewno wolę swoją błazeńską czapkę od tej żelaznej Szkota.

      Ale większość panów udała się już na spoczynek.

      Piers także wyszedł. Czuł silną potrzebę, by przez chwilę pobyć sam i pozbierać myśli. Zbyt wiele się wydarzyło, zbyt wiele zostało powiedziane – a ten cesarz, mimo swoich świętokradczych słów, był... cóż, niezwykłą osobowością. Mówiono, że ludzie umierali dla niego z uśmiechem na ustach, że ważyli się na wszystko dla jego uśmiechu. Można było to sobie wyobrazić. Miał dziwne oczy: nie tylko nigdy się nie uśmiechały, one nigdy nie mrugały. Patrzyły ostro i przenikliwie... jak oczy orła czy sokoła. Dobrze było pobyć samemu; trzeba było pobyć samemu.

      Ale najpierw musi sprawdzić, czy hrabia Kornwalii ma dobrą kwaterę... a ten był tu, rozmawiając z hrabią Casertą.

      Piers przysunął się bliżej.

      – ...jesteś bardzo spostrzegawczym człowiekiem, panie – odpowiedział Caserta. – Tak, cesarz dał mi ważny rozkaz. Nie trzeba tu jednak szczególnej dyskrecji, a nawet gdyby, rozkaz zostałby wykonany,


Скачать книгу