Radosny żebrak. Louis de Wohl
Читать онлайн книгу.Jego nalana brodata twarz była obrazem nieszczęścia; uniósł w górę mięsiste ramiona i znów je opuścił.
Niemiec patrzył na niego. Z jego gardła wydobył się nieartykułowany dźwięk. Wielkie ciało i zbroja zaczęły się trząść konwulsyjnie. Odrzucił głowę i wybuchnął śmiechem. Rycerze przyłączyli się do niego. Nawet dystyngowany legat się roześmiał.
Capparone i kanclerz, trochę odprężeni, uśmiechnęli się głupkowato.
– Król uciekł. – Diepold zanosił się od śmiechu. – Wspaniali z was opiekunowie, prawdę mówiąc. Zgubić króla jak parę starych rękawic. – Opanował się z trudem. – Dobrze, poszukamy go. Nie mógł uciec daleko. Ludzie, gdzieś w zamku albo w jego okolicy jest mały, jedenastoletni król. Ma rude włosy, więc rozpoznacie go z łatwością. Złapcie go. A wy, panie gubernatorze i panie kanclerzu, będziecie w międzyczasie moimi honorowymi... gośćmi.
– W moim własnym zamku? – próbował protestować Capparone.
– W zamku króla, chciałeś powiedzieć – poprawił go spokojnie Diepold. – A od tej chwili ja w nim rządzę.
Tamtego wieczoru Diepold zwołał kilku swoich najbardziej zaufanych dowódców na naradę.
– Sycylia jest nasza – powiedział. – Dokładnie tak, jak przewidywałem. Odwaga zawsze popłaca. Biskup Fornali poszedł spać? Dobrze. Najbardziej lubię u księży, że muszą rano odprawić Mszę świętą. Dlatego chodzą wcześnie spać.
– A co z królem? – zapytał rycerz z Werth.
– Złapaliśmy go w sklepie z jedzeniem. – Diepold zachichotał. – Całkiem jak mały jeż. Nie chciał z nami pójść. Powiedział, że on rozkazy wydaje, a nie wykonuje. Bero chwycił go, ale ten brzdąc wyjął sztylet i odciął mu dwa palce.
Rycerze ryknęli śmiechem.
– Nieźle jak na jedenastolatka, co? Musieli go zanieść do zamku, a on wrzeszczał, drapał i miotał najbardziej zdumiewające przekleństwa. Teraz jest znowu w swoim starym pokoju. Postawiłem przed nim podwójną straż, a jeden z moich ludzi przebywa razem z nim, dopóki nie załatwimy spraw tutaj. Nie spotkałem się z czymś podobnym w całym swoim życiu, a widziałem niemało.
– Nigdy też nie widziałem takiego kraju – powiedział rycerz Lanzberg. – Toż to prawdziwy raj.
Rozległ się ogólny pomruk aprobaty.
Diepold słuchał z zadowoleniem.
– To jest raj – powiedział. – O wiele za dobry dla Sycylijczyków.
Wpatrywali się w niego. Widział niemal, jak pracują ich umysły.
– Jednakże – ciągnął – ten berbeć jest królem; nie ominiemy tego. I to jest jego królestwo, podległe papieżowi. Musimy więc dobrze go strzec i pilnować, by nic mu się nie stało. Oczywiście, gdyby nie on...
– ...to byłby dobry moment na rozpoczęcie nowej dynastii – dokończył powoli Lanzberg. – Co z cesarzem Filipem, który jest daleko i ma sporo kłopotów z Ottonem z Brunszwiku, nie wspominając o innych zmartwieniach...
Twarz Diepolda była maską. Nikt nie odważył się odezwać.
– Kto jest tym rycerzem, który śpi w pokoju króla? – zapytał Lanzberg po długim milczeniu.
– Hrabia Vandrii zmienia się z Crécym – odrzekł wymijająco Diepold.
– Co? Sycylijczyk i Francuz?
– Właśnie tak – powiedział Diepold.
Znowu zapadła cisza. Potem przemówił Lanzberg.
– Musisz im bardzo ufać.
– Tak.
– Dlaczego?
– Wiem, na czym im zależy. Crécy pragnie bogactwa. Mały król nie może mu go dać. Capparone ani kanclerz też nie. Obaj są biedni jak kościelne myszy. Ja mogę. A Vandria chce odzyskać swój nadjedzony przez mole zamek. I znów tylko jeden człowiek może mu to dać, a jestem nim ja. Nie martwcie się, żaden z nich nie pozwoli królowi uciec. – Diepold ziewnął. – Robi się późno. Niech wartownicy zaczną robić obchód. Przez jakieś najbliższe trzy dni musimy poruszać się ostrożnie. Wcześniej nie możemy spodziewać się posiłków. Transport morski jest powolny, a my mieliśmy najlepsze konie i jechaliśmy jak diabły.
– To prawda – potwierdził rycerz z Werth. – Moje siedzenie wyraźnie mi o tym przypomina.
Wyszli, śmiejąc się. Lanzberg jeszcze się ociągał.
– Co się stało? – zapytał cicho Diepold.
– Myślałem... gdybym miał zastąpić któregoś z tych strażników króla...
– Nie byłbyś lepszy – przerwał mu Diepold. – A może nawet gorszy.
– Co masz na myśli?
– Gdyby coś się stało małemu królowi – powiedział Diepold ściszonym głosem – zauważ, powiedziałem gdyby, ty byś za to odpowiadał.
– Odpowiadałbym przed tobą, tak.
– A co powiedziałby jego świątobliwość? – zapytał Diepold.
– Czemu miałoby mnie to obchodzić? – odparł Lanzberg, wzruszając ramionami.
– Ale mnie obchodzi, Lanzberg, mnie... przynajmniej dopóki mam tu armię i trzymam w ręku wszystkie porty na wyspie.
– Rozumiem. Przez chwilę o mało nie pomyślałem, że traktujesz poważnie przysięgę na wierność papieżowi.
– Bo tak jest – odrzekł Diepold. – Oczywiście, przysięga jest ważna, dopóki żyje król Fryderyk Roger. To oczywiste, prawda?
– Prawda! – zawołał Lanzberg. – Dlatego jeśli...
– Nie tak głośno, głupcze – szepnął gniewnie Diepold.
– Dlatego jeśli coś się stanie królowi...
– Mógłbym robić, co chcę. Ale najpierw musiałbym ukarać przestępcę. Inaczej kilku ludzi, a szczególnie Ojciec Święty, mogłoby pomyśleć, że działał na moje polecenie.
Lanzberg podrapał się w głowę.
– To niedobrze.
– Żaden z moich ludzi nie zrobiłby czegoś takiego – powiedział Diepold z naciskiem – ale nie mogę być całkiem pewny człowieka z armii zmarłego księcia Taranto. Szczególnie, jeśli tak się składa, że jest Sycylijczykiem, sycylijskim szlachcicem, który został ciężko skrzywdzony przez ojca zmarłego króla.
– Oho – powiedział Lanzberg. – Zaczynam rozumieć...
– Dość późno, swoją drogą. Lepszy jesteś w walce niż w planowaniu, Lanzberg. Idź spać – i nie tracę nadziei, że masz krótką pamięć.
– Jakże to? A, rozumiem. – Uśmiechnął się Lanzberg. – Wcale nie mam pamięci.
Diepold pokiwał głową.
– Czasem najlepiej jest się zestarzeć.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив