Radosny żebrak. Louis de Wohl

Читать онлайн книгу.

Radosny żebrak - Louis de  Wohl


Скачать книгу
skrywała nie tylko pogardę; był za nią głęboki smutek, a nawet... rozpacz.

      Bernard z Quintavalle westchnął. Gdyby się ożenił i miał syna, mógłby być teraz w tym samym wieku, co ten młody człowiek.

      Tak się złożyło, że nigdy nie miał czasu się ożenić, przynajmniej tak to sobie tłumaczył, choć większość jego przyjaciół śmiała się, gdy to mówił, a najbardziej Pietro Cattaneo, młody kanonik z katedry – w każdym razie młody jak na kanonika.

      – Nie mogę się ożenić – mówił Cattaneo – bo zabrania mi tego Kościół święty. Ty nie możesz, bo ożeniłeś się ze swoimi pieniędzmi.

      To oczywiście nie była prawda; można było szanować pieniądze, nie żeniąc się z nimi; kupiec musiał mieć szacunek dla pieniędzy, bo inaczej szybko stałby się żebrakiem, a to oprócz wiecznego potępienia była najsmutniejsza rzecz na świecie.

      Kupiec musiał jednak dużo podróżować i dlatego miał mało czasu na umizgi. A potem, na emeryturze, zawsze dręczyła go niegodna myśl, że mógłby ulec wdziękom przedsiębiorczej młodej kobiety, która traktowałaby go wyłącznie jako dostawcę pięknych strojów i luksusu. Kobiety zawsze to uwielbiały. Wiele z nich nosiło więcej biżuterii niż córki arystokratów! Czy człowiek miał poświęcić ciszę i spokój dla takiej ladaco? A gdyby okazała się kłótliwa, jak często się zdarzało? Uśmiechy i uprzejmość, dopóki ksiądz nie powie w kościele „Amen”, a potem wulgarny język, tyrady i złorzeczenia.

      Nie, człowiek powinien rezygnować z życia, do którego jest przyzwyczajony, tylko wtedy, gdy znajdzie coś lepszego, coś, co do czego mógłby być pewny, że jest lepsze. Pewność. Bezpieczeństwo.

      Większość młodych ludzi nie rozumiała znaczenia bezpieczeństwa, jak ten młody rycerz, który chciał pieniędzy na opłacenie szalonej eskapady. A gdyby ktoś dał mu te pieniądze parę godzin wcześniej – teraz był w więzieniu, a pieniądze by mu zabrano. Równie dobrze można było wyrzucić je przez okno.

      Wiele dobrego można było powiedzieć o nowym duchu Asyżu. Żadnego płaszczenia się przed niemieckim komendantem-tyranem, żadnego kłaniania się i schlebiania aroganckim szlachcicom i ich jeszcze bardziej aroganckim damom. Zamiast tego obywatelska duma oraz praca i kwitnący handel.

      Cuomo miał rację – wielu szlachetnie urodzonych zbiegło do Perugii i prawdopodobnie robili, co w ich mocy, by podburzyć wszystkich przeciw rodzinnemu miastu. Na szczęście perugianie byli zwykle tak pokojowo nastawieni, jak wszyscy. Tylko prefekt policji i dowódca wojska mogli traktować tę wojnę poważnie. Tak czy inaczej, nie było to przyjemne; kupcy musieli przenieść interesy do Foligno lub Kortony, a mimo to w zeszłym miesiącu biedny, stary Massimo Bordi dostał od konsulów reprymendę za handlowanie z wrogiem – tym wrogiem był jego brat mieszkający w Perugii.

      Kto robił ten piekielny hałas na dworze? Na pewno nie było wyborów, więc po co wysłano na ulice miejskiego herolda? Do tego z bębenkiem, a władze robiły to tylko wtedy, gdy chciały mieć całkowitą pewność, że wszyscy zwrócą na niego uwagę.

      W małej wąskiej uliczce bęben brzmiał jak ryk grzmotu, odbijając się od ścian zbyt szybko, by utworzyć wyraźne echo. Przerażające dudnienie zdawało się wypełniać cały świat. Potem urwało się gwałtownie i dał się słyszeć nosowy głos herolda – głos, ale nie słowa. Dom Bernarda z Quintavalle był solidnie zbudowany, a okna zamknięte. Nie szkodzi. Filippo na pewno był teraz na dworze, by usłyszeć i przekazać krótką, jak się wydawało, wiadomość. Po chwili bęben znów zagrzmiał, tym razem jakby nieco ciszej.

      – Filippo! Filippo!

      Służący wszedł, blady i cały drżący.

      – Co się dzieje, Filippo?

      – S-straż miejska – Filippo drżał głos. – Straż m-miejska musi się zebrać j-jutro rano, o ś-świcie przy Starej Bramie.

      – To wszystko? Pułkownik da Fabriano pewnie chce, byście poćwiczyli trochę musztrę. Dobrze ci to zrobi.

      – N-nie, messer Bernard. Idziemy na P-perugię i na pewno zginę.

      – Nonsens – odrzekł szorstko Bernard. – W dzisiejszych czasach nikt nie ginie na wojnie.

      Bęben, teraz już z oddali, brzmiał jak drażniący, gardłowy śmiech.

      Rozdział drugi

      – Więc to jest twój szpieg – powiedział jego ekscelencja konsul główny. Był mężczyzną niewiele szczuplejszym od prefekta policji, a wyglądał jeszcze bardziej odpychająco z masywnym, ogolonym podbródkiem, stanowczym wyrazem ust i małymi, świdrującymi czarnymi oczkami. Zanim wybrano go konsulem, kierował bardzo udanym interesem. Prowadził go z pół tuzinem krajów i był, jak lubił mawiać, człowiekiem, który mógł wszystko.

      – Szpieg – powtórzył, jakby smakując to słowo. – Szpieg, hę? A czemu tak o nim myślisz, mój Cuomo?

      Szef policji rozstawił palce.

      – Po pierwsze – powiedział – ten człowiek mówi, że pochodzi z Sycylii, ale ja wiem, że pochodzi z Perugii. Spędził tam ostatnią noc i noc poprzednią. Po drugie: jest rycerzem i stąd prawdopodobnie trzyma stronę Perugii. Po trzecie: po co ktoś taki jak on miałby w tych czasach zjawić się w Asyżu, jeśli nie po to, by dowiedzieć się czegoś użytecznego dla perugian?

      Jego ekscelencja łaskawie skinął głową, a zachęcony tym Cuomo mówił dalej:

      – Postanowiłem go zaaresztować i przyprowadzić do ekscelencji. Oczywiście, przejrzałem także jego rzeczy. Jest wśród nich koń, pled i zestaw dokumentów po łacinie. Moja łacina...

      – Nie jest lepsza niż twoja znajomość koni – powiedział konsul. – A pieniądze?

      – Żadnych, ekscelencjo – odrzekł Cuomo z odcieniem pogardy. – Ani maravedi, ani bezanta, ani guldena, ani miedziaka.

      Konsul przejrzał dokumenty. Jego twarz nie miała wyrazu. Po minucie lub dwóch powiedział:

      – Co, rycerzu, masz do powiedzenia na to oskarżenie?

      – Czy mogę spytać, kim jesteś? – W głosie Rogera brzmiało znudzenie.

      Cuomo postąpił o krok do przodu.

      – Pohamuj swą zuchwałość, rycerzu – warknął. – Stoisz przed najwyższym urzędnikiem w Asyżu, a jesteś awanturnikiem bez grosza przy duszy.

      – Byłem bez grosza w miastach większych od Asyżu – odrzekł młody człowiek, wzruszając ramionami. – Czy zostając urzędnikiem, traci się nazwisko?

      Cuomo niemal rzucił się z gniewu.

      – Pożałujesz tego! Pożałujesz...

      – Jestem Mario Revini, główny konsul Asyżu – odrzekł z godnością jego ekscelencja. – A skoro się już spotkaliśmy, czy będziesz łaskaw odpowiedzieć na moje pytanie?

      – Ten człowiek – powiedział Roger, wskazując ruchem głowy na Cuomo – jest głupcem.

      – Jeśli ekscelencja pozwoli – powiedział szef policji stłumionym głosem – zabiorę tego więźnia do wartowni i...

      – Nie, nie, mój dobry Cuomo. Takie metody zostawiamy szlachcie. My jesteśmy zwykłymi mieszczanami. Tak się składa, rycerzu, że prowadzimy wojnę z Perugią. Czy to prawda, że dopiero co tam byłeś?

      – Oczywiście – odrzekł Roger.

      – Pewnie odwiedzić przyjaciół?

      – Wprost przeciwnie. Odwiedzić bankierów.

      Cień


Скачать книгу