Koniak i Daktyle. Marek Majewski
Читать онлайн книгу.mój drogi przyjacielu, mam od cholery trawy i prawdę mówiąc, nie wiem co z nią robić, chyba wypcham nią jakiś siennik i będę się przymraczał w czasie snu – zażartował, rechocząc do słuchawki. Miałem do ciebie dzwonić, ale po kilku splifach, zupełnie o tym zapomniałem. Normalny Londyn, lata sześćdziesiąte, czyli nirwana na skalę globalną – dalej rechotał po swojemu.
– Poza tym jest to oryginalna hawajska siekiera24 w doskonałym gatunku. Tylko musicie się pospieszyć, bo nie wiem czy do jutra jej wystarczy… – dodał tajemniczo.
To właśnie był cały Charlie. Narobił rabanu, żeby już do niego pędzić, więc wskoczyliśmy w ciepłe kurtki i pognaliśmy w stronę śródmieścia. Wieczór był chłodny, ale ja ambitnie nie stawiałem budy w MG. Podrolowałem tylko boczne szyby do góry i razem z Grubym upajaliśmy się chłodnym kalifornijskim powietrzem.
Kilka dni temu kupiłem dwie lampy mgielne, które teraz bardzo się przydały. Gdy zbliżaliśmy się do śródmieścia, mgła trochę zelżała, a w Chinatown w ogóle już jej nie było. Przed pracownią zaparkowałem MG na chodniku, bo przy krawężnikach był kocioł i załomotaliśmy do drzwi.
Z pierwszego piętra dochodziła głośna muzyka The Who.
– Chyba słyszy, do cholery, stary cwaniak – zagadałem do Bogdana.
Na wszelki wypadek rzuciłem w okno małym kamykiem. W chwilę potem wychylił się Charlie, a za nim jakaś dziewczęca głowa.
– Splendid, splendid,25 Andy. Podoba mi się ta szybkość… Już migiem schodzę na dół… OK!
Po chwili otworzył nam drzwi i wyszedł na ulicę, rozglądając się wolno wokoło.
– Czy to jest to słynne MG? – zapytał, wskazując na mój żółty nabytek. Nie widział jeszcze wozu, chociaż mówiłem już o nim przez telefon.
– Przecieeeż… to jest… śliiiczne autooo… – powiedział, rozciągając sylaby.
Z trudem wgramolił się przez górę do środka, wziął w ręce kierownicę i zaczął naśladować głos silnika, a potem szybką zmianę biegów.
– Wrrrum, wrrrum, wrrrruuuum – mruczał pod nosem na zupełnym haju.
– Cośśś… fantastycznegooo… – a wózek wygląda lepiej niż nowy, ktoś musiał ci zrobić malowanie? Kupię go, jak ci się znudzi… OK – zakończył.
– Girls! Girls! – zawołał w stronę okna, z którego wychylały się dwie głowy. – Czy nie chciałybyście się przejechać czymś takim?
Dziewczyny zachichotały z aprobatą, dodając, że ma fajny żółty kolor.
– OK, Charlie. OK – odpowiedziałem. – Chodźmy już na górę. Mistrz, ociągając się, wykaraskał się wolno z wozu i poczłapał krętymi schodami do studia, a my za nim.
W mieszkaniu przywitał nas ryczący na cały regulator adapter, skąd leciał kawałek My Generation. Panował tu rozgardiasz i bałagan, gdyż Charlie sprzątał raczej sporadycznie. Chyba że pogonił jakieś modelki, żeby to za niego zrobiły.
Na reprezentacyjnej kanapie w czarno-białe pasy siedziały dwie chude dziewczyny bez biustonoszy, ale w majtkach. Nie miały specjalnie czego pokazać, ale gdy weszliśmy do środka, poczuliśmy się trochę nieswojo. Były płaskie jak deski, a piersi ich wyglądały jak u małych, niedojrzałych dziewczynek.
Wydawały się wcale nieskrępowane sytuacją, która zaistniała. Siedziały zupełnie stone z oczami w słup, a jedna z nich trzymała w ręku dymiącego peta. Zapach dobrej, aromatycznej trawki wypełniał pokój. Charlie podszedł do kanapy, wyjął jednej peta z ręki i szarpnął się głęboko.
– Wyobraź sobie, Andy, że przerwałeś mi ciekawą foto-sesję na golasa – coś jak w tym filmie Antonioniego Blow Up – powiedział, przykręcając nieco adapter. No cóż, najpierw interes, a potem przyjemność.
– Proszę, siadajcie – dodał, wskazując krzesła. Skrępowani nieco sytuacją usiedliśmy na dwóch drewnianych składakach. Mistrz zaś zaciągnął się skrętem i podał go mnie.
– Spróbuj, przyjacielu to najlepszy staff z Hawaii, jaki teraz kursuje w mieście. Nazywa się Mauii26 i ścina z nóg największych chojraków. Po wypaleniu wylatujesz na orbitę, z której ląduje się na spadochronie. Sztachnęliśmy się z Bogdanem po dwa razy, a Charlie, siadając na kanapie, przedstawił nam dziewczyny.
– To jest Gina, a to Merle – powiedział – Koniecznie chcą, żebym je wylansował na modelki do „Playboya”. No cóż, będę chyba musiał to zrobić, takie już jest ciężkie życie fotografa – dodał z humorem.
– Przejdźmy jednak do interesów, bo widzę, że się spieszycie. Po czym wyjął zza kanapy dużą papierową torbę, z której wysypały się porcje trawy zawinięte w plastikowy raping27
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.