David Bowie. STARMAN. Człowiek, który spadł na ziemię. Paul Trynka
Читать онлайн книгу.EMI naciskała na Shela Talmy’ego, który miał wystarczająco dużo roboty z The Kinks i The Who, by zakończył z nim współpracę. „David był dobry, ale nie wybitny – mówi producent. – Miał szansę się rozwinąć, ale nie należał do tej samej ligi co Pete Townshend i Ray Davies. Poza tym EMI zorientowało się, że publiczność tego nie kupi”. Rozstanie nastąpiło w przyjaznej atmosferze. David nie wyglądał na przejętego, ponieważ Horton przekonał go, że załatwi mu kolejny deal. Jednak niedoszły menedżer zdawał sobie sprawę z własnych ograniczeń. 15 września zadzwonił do znanego dziennikarza, Kena Pitta, by namówić go do zaangażowania w menedżerowanie Davidowi. Pitt oświadczył, że jest zbyt zajęty, by przyjmować kolejnego klienta. Zasugerował też, że nazwisko Daviego Jonesa stanowiło problem – znał już jednego Davida Jonesa, który miał przyłączyć się do The Monkees, a także poetę i malarza z południowego Londynu z czasów wojny o tym samym nazwisku.
Horton nie zrezygnował i nadal dzwonił do Pitta. Wziął też sobie poważnie do serca uwagi na temat nazwiska Davida. Okazało się, że David miał już w głowie alternatywę. Rozważał brzmienie wielu nazwisk, ich długość, między nimi jego „pseudonim saksofonowy”, David Jay. W czasach The Kon-Rads obejrzał film Alamo i zafascynował się postacią graną w nim przez Richarda Widmarka, Jimem Bowiem. „W garderobie nie raz mówił o sobie Bowie – wspomina perkusista The Kon-Rads, David Hadfied. – Ubierał się w dziwaczną skórzaną kurtkę”. Dzień po ich pierwszej rozmowie Horton napisał do Pitta, informując go, że jego protegowany będzie od teraz znany jako David Bowie. Wszyscy zainteresowani byli zachwyceni nowym nazwiskiem, choć przez następną dekadę wywołało ono kłótnie na podwórkach i mieszkaniach komunalnych na temat jego wymowy. David zawsze wymawiał je tak jak Snowy, czyli ulubiony terierek Tintina12, choć wielu kolegów z północy wymawiało jego nazwisko jako „Bow”, co rymowało się z plough13.
Nowe nazwisko uosabiało marzenia Davida o chwale i sławie, pozwalało też zapomnieć o wcześniejszych, nieudanych doświadczeniach. Mark Feld, który nagrał debiutancki singiel w Studio 2 Dekki, poszedł za jego przykładem. Zanim 19 listopada został wydany The Wizard, Mark przechrzcił się na Marca Bolana i za namową Lesa Conna napisał przesłodzoną notkę prasową o inspirowanej przez czarodzieja wycieczce do Paryża. Przyjaciele i rywale, David i Marc, uważnie przyglądali się swoim postępom.
Przez lato i jesień Horton wykorzystał swoje kontakty, załatwiając występy w Marquee i 100 Club, kilka koncertów w Bournemouth, gdzie zespół miał już fanów, oraz na wyspie Wight. Kapela była w świetnej formie. Taylor mówił krótko: „Rewelacja”. „Byli naprawdę dobrzy – przyznawał z kolei muzyk John Hutchinson – brzmieli i prezentowali się jak prawdziwy zespół”. David and the Lower Third występowali razem z The Pretty Things, Gene’em Vincentem i The Who (Pete Townshend zwrócił uwagę Davidowi i jego grupie: „Cholera, czy wy graliście moją piosenkę?”). The Lower Third często mieli lepszy odbiór niż grające po nich gwiazdy i zaprzyjaźniali się z fanami. Co tydzień pływali promem na wyspę Wight, mieszkali w małej przyczepie i imprezowali na plaży. Dzięki kontaktom Hortona z Marquee mieli tam załatwioną serię koncertów w sobotnie poranki, gdzie grali jako support takich gości jak The Kinks czy Stevie Wonder, występujących z playbacku, a całość transmitowana była w Radio London z nałożonym aplauzem publiczności. Dobre nastroje podtrzymała listopadowa wycieczka do Paryża, gdzie zespół koncertował w Club Drouot.
Pomiędzy występami David pracował nad piosenkami, czasami z całym zespołem wciśniętym do jego małej sypialenki przy Plaistow Grove. Dziś mówi otwarcie o obawach, do których wtedy nigdy by się nie przyznał: „Nie miałem pojęcia, jak pisać piosenkę – nie byłem w tym zbyt dobry. Nie miałem do tego talentu… mogłem się uczyć, jedynie podpatrując innych. Nie byłem takim typem jak Marc, któremu wszystko przychodziło ot tak – ja musiałem kombinować”. Był jednak uparty, starał się zbudować swój podstawowy język muzyczny, mrucząc wersy i melodie, które miał interpretować Denis Taylor, zmieniając akordy tak długo, aż podobały się Davidowi. Praca szła wolno, jakby działali po omacku. „David chciał mieć od razu muzykę, ale był też cierpliwy – mówi Taylor – i trwało to całymi dniami”. Na You’ve Got a Habit of Leaving Me David po prostu powiedział Denisowi, by przesuwał dłoń po gryfie. Dodawali nowe triki, próbowali różnej grubości strun, dziewiątek, siódemek, i akordów molowych, które urozmaicały materiał Davida. „Niektóre były tak mroczne, że aż żałosne”, mówi Taylor. Podczas tych niekończących się sesji pod koniec 1965 roku David stworzył The London Boys, portret modnie ubranych, naładowanych pigułkami chłopców, który pozostawał pod oczywistym wpływem tęsknego klimatu See My Friends Raya Daviesa.
Chwilami nieco niezdarny – co tylko dodawało mu uroku – kawałek The London Boys był hymnem nowej generacji dzieciaków, oczywistą zapowiedzią późniejszych dzieł Bowiego, jak Lady Stardust czy All the Young Dudes, pochwałą odmienności w kwestii ciuchów, ze szczyptą homoerotyzmu i odwołaniami do Judy Garland: it’s too late now, ‘cos you’re on the run. Połączenie nihilizmu i naiwności przepełniało stworzoną przez Davida postać przez kolejną dekadę; mężczyzna dziecko, ktoś, kto jako młody człowiek był nad wyraz spokojny i dojrzały i kto jako dorosły miał w sobie coś z wyrzutka, jednak przepełnionego dziecięcą gorliwością. W przyszłych latach nieokreślona seksualność Davida była powszechnie – ze zrozumiałych powodów – celebrowana, ale jego aura mężczyzny dziecka stała się integralną częścią jego osobistego, często zniewalającego wdzięku.
The London Boys byli zapowiedzią innej typowej taktyki Bowiego: załapać się na jakiś nurt młodzieżowy, a jednocześnie od niego dystansować. David dość późno objawił się na kojarzonej z modsami scenie i pozostawał w tyle za pionierami takimi jak Marc Bolan, który został już dostrzeżony i doceniony: we wrześniu 1962 roku w magazynie „Town” ukazał się poświęcony mu siedmiostronicowy materiał, okraszony zdjęciami słynnego fotografa Dona McCullina. Być może więc David był spóźniony, ale nieustająco akceptowany przez pionierów ruchu modsów, w tym Jeffa Dextera, DJ-a i lidera The Face, który przez lata porównywał wykończenie klap jego marynarki i przedziałek z wyglądem Marca Bolana. „Obejrzałem Davida Bowiego w Bromel Club w 1964 roku, był ostry”, wspominał. Obsesja Marca i Davida na punkcie mody scementowała ich przyjaźń; wspólnie buszowali po Carnaby Street w poszukiwaniu ciuchów w śmietnikach za sklepami.
Co ważniejsze, David na kilka tygodni dołączył do zespołu, który miał się stać światłem przewodnim dla ruchu modsów. Po przesłuchaniu do The Lower Third spotykał się w La Gioconda ze Steve’em Marriottem i potem, kiedy Marriott przystał do przyszłych Small Faces, David przesiadywał na ich próbach i pomagał im nosić sprzęt. Przez kilka pierwszych koncertów gościnnie stawał przy mikrofonie. „Był świetny – mówi perkusista Kenney Jones. – Był jednym z nas. Kapitalnym modsem, ze świetną fryzurą, wspaniałą osobowością i super wyglądem. Naprawdę zależało mu na image’u”. W tym czasie David stał się piątym „Small Face’em”, jednak nigdy nie wspominał o swej intrygującej współpracy z tym zespołem – zakończyła się bowiem z tego samego powodu co większość jego starań – przez wspaniałą imitację stylu innych. „Nie chcieliśmy robić protest songów – mówi Jones – a David chciał. W końcu stwierdziliśmy, że za bardzo przypomina Dylana”.
Odrzucenie z pewnością go zabolało, ponieważ nigdy nikomu o tym nie mówił. Kenney Jones, który grał potem z Faces i The Who, deklaruje: „Wciąż myślę o Davidzie i osobiście trzymam się tych wspomnień z naszej zmarnowanej młodości”. Choć David nigdy nie upubliczniał swojego związku ze Small Faces, zawsze szanował Steviego Marriotta, który dzięki swemu wspaniałemu głosowi i autorskiej
12
Bohater animowanego filmu
13
Ang. „orać” – przyp. red.