David Bowie. STARMAN. Człowiek, który spadł na ziemię. Paul Trynka
Читать онлайн книгу.się obwoźni handlarze starzyzną, wykrzykując, jak w czasach wiktoriańskich: „Kupię każde żelastwo!”. Kilka ulic wciąż było oświetlanych gazem i w całym Bromley na palcach jednej ręki można było zliczyć samochody. Firma mleczarska United Dairies, która korzystała z pastwiska za Burnt Ash School, używała koni do rozwożenia mleka, które każdego ranka stawiane było na progach domów. Nawet w latach pięćdziesiątych dostawy prądu były słabe. Odbiorniki radiowe i adaptery podłączano do gniazdka głównej lampy na suficie, a popołudniami, gdy pobór prądu był większy, elektryczne zegarki zazwyczaj zwalniały, by znów przyspieszyć wieczorem. Niewiele rodzin miało telefon – Jonesowie stanowili wyjątek.
David poszedł do Burnt Ash School kilka lat później niż jego koledzy i podczas pierwszych semestrów zbytnio się z nimi nie integrował. W ciągu roku jednak wraz z Dudleyem Chapmanem i Johnem Barrance’em, którzy mieszkali w sąsiedztwie i zostali zaproszeni na jego ósme urodziny, założył coś w rodzaju małej bandy. Dzieciaki szybko zauważyły, że domek Jonesów, choć z dwoma pokojami na górze i dwoma na dole, był bardzo ciasny. John Barrance twierdził, że rodzina ta była powściągliwa i cicha. „Byli bardzo mili, ale do życia mieli chyba stosunek: »Nie dotykaj tego, nie dotykaj tamtego«”. Przyjaciel Davida Max Batten spędzał z nimi czas w nieco przyjemniejszy sposób. Zajadał się lizakami, rozmawiał z panią Jones, a pewnego popołudnia, gdy myszkował na piętrze, podziwiał nawet służbowy pistolet pana Jonesa. Chłopcy bawili się nim w tajemnicy, a potem chowali na miejsce, do szuflady.
Chociaż wielu rówieśników nie przypomina sobie, by David czymkolwiek się wyróżniał, on sam w późniejszych czasach opisywał swoje dzieciństwo jako dysfunkcyjne. W połowie lat siedemdziesiątych, kiedy przechodził swój najdziwniejszy okres, uwielbiał opowiadać, że „w rodzinie szaleńców wszyscy zasługują na empatię”. Szczególnie wskazywał na Peggy, jako idealny przykład represji i ekscentryczności, ale większość osób, które się z nią zetknęły, uważała ją raczej za snobkę. Generalne w domu mile widziane i zapraszane na herbatkę przy Plaistow Grove były tylko dzieciaki z klasy średniej, a David szybko się nauczył, którzy znajomi mogą przekroczyć próg jego domu, a którzy mają czekać przy bramie w ogródku. Tak naprawdę Peggy wolała chłopców, którzy tak jak David nauczeni byli mówić „proszę” i „dziękuję”. John Hutchinson, dobrze wychowany facet z Yorkshire, który siadał z nimi przy kominku obstawionym rodzinnymi zdjęciami, twierdzi, że matka Davida „była miła”, i wspomina, jak w późniejszych latach robiła na drutach ubranka dla jego młodszego syna Christiana. Niektóre napięcia między Peggy a Davidem brały się, zdaniem Hutchinsona, po prostu z różnicy pokoleń, która wkrótce stała się problemem całego kraju, gdy nastała era nastolatków. Wtedy, jak mówi, „pogardzanie rodzicami należało do dobrego tonu”. W kolejnych latach siostra Peggy, Pat, była świadkiem innych napięć w rodzinie. Podczas pierwszego roku po przeprowadzce do Bromley Terry najpewniej został w Brixton – było to o tyle zrozumiałe, że pracował jako urzędnik w Southwark. Później zamieszkał z Davidem, Peggy i Haywoodem przy Plaistow Grove, ale jego pobyt tam – zanim wstąpił do armii w 1955 roku – był krótki. Żaden ze znajomych Davida nie pamięta go z domu Jonesów. Jeśli rodzice „mogą sprawić, że jesteś popieprzony”, jak mówił David, Terry zdecydowanie cierpiał bardziej niż jego brat.
Przyjaciółki Peggy, na przykład Aubrey Goodchild, utrzymują, że mama Davida była „dobrym kompanem. Była prostolinijna i miała konserwatywne poglądy”. Nie tylko David czuł się sfrustrowany i osaczony przez rodzinę. W porównaniu z Ameryką, która przeżywała rozkwit gospodarczy, miała swoich bohaterów filmowych i komiksowych, w Anglii życie było nieco staromodne i dzieciaki czuły się stłamszone. „Byliśmy obdartusami”, mówi absolwentka szkoły w Bromley, Dorothy Bass. „Wszystko wydawało się szare – wspomina inny rówieśnik, Peter Prickett. – Nosiliśmy krótkie szare spodenki z grubego i szorstkiego materiału, szare skarpetki i szare koszule. Drogi były szare, domy z prefabrykatów były szare, a leje po bombach również wydawały się zrobione z szarego gruzu”. Życie było przewidywalne, czas odmierzany codziennymi rytuałami. Niektóre z nich dawały poczucie bezpieczeństwa, jak codzienne wręczanie o godzinie jedenastej dzieciom w szkole małych buteleczek mleka. W radio BBC i w telewizji nocą na koniec programu grano hymn narodowy. David zgłaszał się w szkole jako ochotnik – co rano pracował na podwórku.
Jak na owe czasy szkoła Burnt Ash była nowoczesna. Kładła nacisk na sztukę – szczególnie wszystkie formy muzyki i taniec. Podczas zajęć uczniowie zachęcani byli do wyrażania siebie, do tańca, a tańczyli w samej bieliźnie – ponieważ nikt wtedy nie miał stroju gimnastycznego. Poza tym szkoła respektowała normy lat pięćdziesiątych – surowe zasady szkolnych mundurków, formalnych apeli szkolnych z hymnami i karę chłosty.
Dyrektor George Lloyd był, według jednego z uczniów, „interesujący”. Tęgawy, o pogodnym usposobieniu, prowadził zajęcia muzyki i czytania, dawał również lekcje indywidualne. Był „łagodny”, odnosił się do dzieci z uczuciem i często siadał koło chłopców, którzy czytali, a swych ulubionych uczniów obejmował ramieniem. Wobec kilku chłopców okazywał prawdziwą słabość, „a jednym z nich – jak mówi kolega ze szkoły – był David. Wyjątkowo lubił Davida”.
W wieku dziesięciu czy jedenastu lat David miał subtelne, niemal elfickie rysy, nosił grzywkę, był szczupły i średniego wzrostu. Miał w sobie jednak wiele energii i entuzjazmu, które ujmowały George’a Lloyda oraz innych nauczycieli – wtedy zaczął objawiać się jego dar oczarowywania ludzi. Był przystojny – co jego koleżanki z klasy zauważyły nieco później. Już jako nastolatek nauczył się używać uroku osobistego „jako oręża” – jak mówi jego późniejszy powiernik, dziennikarz Charles Shaar Murray. „Nawet jeśli przez pewien czas się z nim nie widziałeś, to kiedy znów się spotykaliście, po chwili byłeś już przekonany, że niemal nie mógł funkcjonować przez ten czas, kiedy cię nie widział. W pewnym okresie byłem w nim platonicznie zakochany”.
To właśnie ten urok, ta umiejętność wcielania się w taką rolę, jakiej oczekiwał rozmówca, tworzyła Davida Bowiego. Tak pojawiały się w jego życiu kolejne przełomy, możliwości, które jego nadaktywny umysł umiał szybko wykorzystać. W dzieciństwie urok ten nie był tak silny i ewidentny. „Należał do tych dzieciaków, które dawały się zauważać – mówi jego koleżanka ze szkolnej ławy Jan Powling. – Był bystry, dość dowcipny, miał bogatą osobowość”. Codziennie ubrany był bardzo schludnie, czym wyróżniał się wśród kolegów: „Zawsze wypucowany, z czystymi paznokciami – mówi Powling – krótko mówiąc, to był taki chłopak, z którego każda mama byłaby dumna”.
Dziesięcioletni David Jones, ugrzeczniony czyścioszek, wymarzony synek każdej mamy z przedmieścia, nie uniknął również kolejnego schematu. Zapisano go do lokalnego chóru skautów przy kościele anglikańskim. „Byliśmy tam wmontowani – mówi jeden z kolegów, Geoff MacCormack – ponieważ tak wtedy rodzice wychowywali dzieciaki. Nie robiliśmy wokół tego problemów, po prostu podporządkowywaliśmy się”. Jak Keith Richards, jeden z najmniej spodziewanych mistrzów skautingu, inne dzieciaki uwielbiały harcerskie wyprawy. Cotygodniowe spotkania drużyny oraz służba do mszy stały się bardzo ważnym punktem życia Davida. Podczas tych spotkań poznał Geoffa MacCormacka i George’a Underwooda, którzy stali się jednymi z jego najwierniejszych przyjaciół na całe życie. Cała trójka przywdziewała komże i służyła podczas mszy, często także ślubnych, które stały się pierwszymi płatnymi występami wokalnymi Davida. „Nie tylko płacono nam pięć szylingów, całkiem niezłą sumkę, jak na tamte czasy – mówi MacCormack – ale jeśli ceremonia odbywała się w tygodniu, mieliśmy dzień wolny od szkoły”.
Underwoodowie mieszkali po drugiej stronie Bromley, George uczęszczał więc do innej szkoły podstawowej. Był jak na swój wiek wysoki,