Dawid z Jerozolimy. Louis de Wohl
Читать онлайн книгу.Louis de Wohl
DAWID Z JEROZOLIMY
Sandomierz 2018
Tytuł oryginału:
David of Jerusalem
Tłumaczyła:
Ewa Chmielewska-Tomczak
Projekt i grafika na okładce:
Dark Crayon & Robert Gospodarczyk
Opracowanie komputerowe:
Leokadia Wilk SNMPN, Damian Karaś
Korekta:
Magdalena Broniarek
Copyright © 1961 by Louis de Wohl. All rights reserved
Published by arrangement with Macadamia Literary Agency and Curtis Brown Ltd.
Autorskie prawa osobiste zostały zachowane
Copyright © 2018 for Polish edition by Wydawnictwo Diecezjalne i Drukarnia w Sandomierzu
ISBN 978-83-810-1236-2
Sandomierz 2018
Rozdział pierwszy
Powoli, cicho i pod wiatr, jak wszyscy dobrzy myśliwi, lew skradał się przez rzadką trawę. Za żółtobrązowymi skałami otaczającymi małe obniżenie terenu był praktycznie niewidoczny. Zatrzymał się i ocenił odległość do stada pasących się owiec. Wciąż trochę za daleko. Posuwał się wytrwale naprzód, dwa kroki, trzy, cztery. Przyczaił się, znieruchomiał – i skoczył.
Baran dostrzegł jednak jego cień, zabeczał głośno i uskoczył na bok, a lew wylądował w pustej przestrzeni. Wydał krótki, gardłowy ryk i już szykował się do kolejnego skoku. Stado owiec rozbiegło się na wszystkie strony, lecz ogarnięte paniką zwierzęta nie mogły znaleźć wąskiego wyjścia na równinę.
– To znowu ty! – wykrzyknął gniewny młody głos. – Czekaj tylko, ja ci pokażę!
Młody pasterz włożył niewielki kamień do skórzanej procy, pociągnął i wystrzelił. Kamień uderzył lwa w skroń z taką siłą, że ten się zachwiał. Rycząc, potrząsnął ciężką, splątaną grzywą.
Pasterz rzucił procę i podbiegł do lwa. Muskularnymi ramionami objął szyję bestii i ścisnął z całej siły. Lew, wciąż trochę oszołomiony, próbował go strząsnąć, lecz mu się nie udało. Pasterz zaparł się mocno nogami w ziemię, odchylił głowę i zacieśnił uchwyt. Szczęki lwa rozwarły się, język wysunął się na zewnątrz. Przez potężne ciało przebiegło drżenie. Pazury tylnych łap ryły konwulsyjnie ziemię. Ręce pasterza nie zwalniały jednak uścisku, jakby były z żelaza. Wielki kot nagle osłabł, ugięły się pod nim łapy i upadł, pociągając za sobą dusiciela. Ale nawet teraz, leżąc częściowo pod lwem, pasterz go nie puścił, aż oczy zwierzęcia wywróciły się do góry, a krew pociekła z kątów paszczy gęstymi, ciemnoczerwonymi kroplami. Wtedy pasterz zwolnił uścisk. Ciało lwa leżało nieruchome i bezwładne, więc wyswobodził się ostrożnie i wstał.
– Teraz – oznajmił – nie ukradniesz mi już żadnej owcy.
Dla pewności kopnął jednak lwa. Kiedy zwierzę się nie poruszyło, z zadowoleniem kiwnął głową. Potem, marszcząc brwi, zobaczył, że stado nadal biega bezładnie dookoła.
– Spokój! – zawołał śpiewnym głosem. – Spokojnie, dobre owieczki.
Podszedł do nich niespiesznym krokiem, zatrzymując się na moment, by podnieść procę. Pieszczotliwym gestem przesunął po niej dłonią. Proca była jego starą przyjaciółką. Nie po raz pierwszy udowodniła, że może na niej polegać.
Zza skał wyszedł wysoki, chudy mężczyzna.
– Dawidzie – rzekł drżącym głosem – jak się odważyłeś?...
– Kalebie! – zawołał zaskoczony pasterz. – Co ty tu robisz?
Chudy mężczyzna pokręcił głową.
– Zabić lwa gołymi rękami – wyjąkał. – Czy ktoś wcześniej słyszał o czymś takim?
– Samson to zrobił – przypomniał pasterz. – Od dawna chciałem spróbować. To nie jest takie trudne, jeśli dobrze chwycisz. Ale dla bezpieczeństwa uderzyłem go w głowę kamieniem. W zeszłym miesiącu musiałem walczyć z niedźwiedziem, a on sprawił mi więcej kłopotu.
– Nie jesteś ranny?
– Nie.
Mężczyzna i pasterz razem otoczyli i uspokoili wystraszone owce. Wtedy pasterz zapytał:
– Ale co ty tu robisz, Kalebie?
– Twój ojciec mnie przysłał. Masz natychmiast wracać do domu. Jest tam święty mąż z Rama.
– Kto?
– Prorok! Zna go cała Juda i cały Izrael. Nie powiesz chyba, że ty nie wiesz, kim jest! Mówi w imieniu Pana. Nawet król się go boi.
– Masz na myśli Samuela? Jest u mojego ojca? Ale czego chce?
– Nie powiedział mi, ale ja na twoim miejscu nie kazałbym mu czekać. Twój ojciec, twoi bracia i ten święty mąż – wszyscy czekają na ciebie.
– Dobrze, już idę. Przypilnuj w międzyczasie owiec. I oskóruj dla mnie lwa.
Kaleb potarł podbródek i rozejrzał się.
– Mam tylko nadzieję, że staruszek nie był żonaty – powiedział. – Nie miałbym ochoty tłumaczyć się wdowie z tego drobnego wypadku.
Dawid odchylił głowę i roześmiał się.
– Staruszek nie miał żony. Był samotnikiem, jak święty mąż z Rama.
Kaleb odprowadził Dawida wzrokiem.
– Samson też to zrobił – mruknął. – Ale Samson był olbrzymem, z ramionami grubymi jak moje oba uda razem. Skąd ten chłopiec miał tyle siły?
Pół godziny później Dawid doszedł do Betlejem i domu swojego ojca na skraju miasta. Matka, niebieskooka i z rudoblond włosami jak on, stała w wejściu. Po urodzeniu ośmiu synów i dwóch córek pozostała ładną kobietą. Dawid był z niej dumny.
– Wszyscy są w miejscu składania ofiar – powiedziała, kiedy był jeszcze daleko.
Skinął głową i pospieszył w tamtą stronę.
Miejsce składania ofiar było wzgórzem we wschodniej części miasta. Dawid widział gęste kłęby dymu unoszące się z kamienia ofiarnego – sprawiały, że mężczyźni na wzgórzu wyglądali nierealnie, niemal jak duchy. Jeden z nich owinął głowę i podbródek białym woalem. Nie, to nie był woal. To były włosy, białe włosy i biała broda – to musiał być ten święty mąż z Rama.
Kiedy Dawid wszedł na wzgórze, poczuł zapach ofiary, młodej jałówki. Ogień trawił tłuszcz na wnętrznościach, wątrobie i nerkach, wraz z samymi nerkami, jak nakazywało prawo. Podchodząc bliżej, poczuł krew na kamieniu ofiarnym.
– Chłopiec przyszedł – usłyszał głos ojca. – To Dawid, mój najmłodszy.
„Czemu ojciec jest taki smutny?” – zdziwił się Dawid. Potem spojrzał na świętego męża i zamarł. Zobaczył szeroką twarz pokrytą siecią głębokich zmarszczek i krzaczaste białe