Dawid z Jerozolimy. Louis de Wohl
Читать онлайн книгу.w myślach, na posłaniu z najlepszych gatunków futer. Jego ręce zwisały wzdłuż ciała, przedwcześnie posiwiałe włosy opadały na czoło, a ponieważ miał spuszczoną głowę, nie było widać twarzy. Kołysał się miarowo w przód i w tył.
Przyglądanie się królowi było złe i oznaczało brak szacunku – Saul myślał, że jest sam – tak jak Cham zachował się źle i okazał brak szacunku, przyglądając się ojcu, Noemu, kiedy ten leżał pijany i nagi na swoim łożu. Dawid cofnął się.
– Chodźmy, księżniczko – rzekł cicho.
– Zaczekaj – powstrzymała go Mikal. Jej delikatne usta drgnęły. – Weź harfę. Zagraj! Po to cię tu przysłali, prawda? – Między jej brwiami pojawiła się ostra cienka kreska.
Dawid zawahał się przez moment. Potem wziął harfę i zaczął grać nową melodię, która przyszła mu do głowy w ogrodzie.
Sekretarz Chuszaj patrzył na niego ze zdumieniem. Nie był ani trochę muzykalny i dźwięki, jakie wydobywał z instrumentu młodzieniec z rudawymi włosami, odbierał jako brzdąkanie. Dziwnie było jednak patrzeć, jak twarz harfisty zmienia się podczas gry – jakby gdzieś w oddali widział coś wielkiego i nieopisanie pięknego.
Księżniczka rzuciła szybkie spojrzenie na ojca, ale po pierwszych dźwiękach harfy przeniosła wzrok na Dawida. Ona też zauważyła zmianę.
– O, Panie, nasz Panie – Dawid śpiewał cicho, jakby do siebie – jak przedziwne Twe imię po wszystkiej ziemi!
Nagle przerwał. Król, wysoki i blady, z głębokimi cieniami pod pozbawionymi blasku oczami, stanął w drzwiach. Miał na sobie starą, poplamioną winem szatę z purpurowego płótna.
– Mikal! – zawołał.
– Tak, ojcze?
– Niech wejdzie. Sam.
Odwrócił się i poszedł, powłócząc nogami, na swoje poprzednie miejsce.
Mikal wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się zagadkowo.
– Jeśli ci życie miłe, posłuchaj go.
Dawid wszedł cicho do pokoju króla. Saul znów siedział na posłaniu, zgarbiony jak wcześniej.
– Przyprowadził cię tutaj jeden z moich pochlebców – rzekł schrypniętym głosem. – Nie pamiętam kto. Ale to bez znaczenia. Graj dalej. Nie. Zacznij od początku.
Dawid zaczął. Śpiewał cicho, a w jego śpiewie brzmiała głęboka cześć dla Boga i króla, którego Bóg postawił nad Izraelem i Judą, nieszczęśliwego, chorego władcy. Po chwili Saul podniósł głowę. Blada, przedwcześnie postarzała twarz z haczykowatym nosem i upartym wyrazem ust była smutna i pełna dostojeństwa. Pieśń dobiegła końca.
– To lepsze od wina – orzekł król. – Lubię cię, młodzieńcze. Czy twój ojciec jeszcze żyje?
– Tak, panie. Mój ojciec Jesse przysyła ci dar: chleb, wino i najlepsze koźlę. To wszystko zostało na zewnątrz.
Przez melancholijną twarz przemknął cień uśmiechu.
– Dziękuję mu – wymamrotał król. – Przysłał mi więcej niż dar. Ja... – Nagle oczy zabłysły mu groźnie jak u dzikiego zwierzęcia. Sięgnął za siebie i wyciągnął krótką, mocną włócznię. – Kto jest za drzwiami? – ryknął.
Zasłona poruszyła się.
– Tylko twój sługa Chuszaj, mój królu – odrzekł spokojnie mały sekretarz.
– Chuszaj... – Król położył włócznię na kolanach. – Wyślij posłańca do Jessego w...
– W Betlejem, mój królu – podpowiedział Dawid.
– W Betlejem. Dziękuję mu za jego dar. A jego syn pozostanie na mojej służbie. Polubiłem go. Idź już, mój dobry Chuszaju, idź.
Służba Dawida dla króla była łatwa. Saul zwykle spał do późna. Przed południem przyjmował na audiencji dostojników, dowódców wojskowych i ojców miasta. Po obiedzie odpoczywał przez godzinę. Potem przychodził czas na sprawowanie sądów, od niesnasek między plemionami do rozstrzygania tych sporów między rolnikami, sąsiadami i żonami sąsiadów, które z jakiegoś powodu nie mogły być rozsądzone przez miejscowe władze. Sądownictwo było jednym z ważniejszych obowiązków króla. Całkiem niedawno Izraelem rządzili sędziowie, ale kiedy naród zaczął się domagać króla, stary prorok Samuel dał im w imię Boga pierwszego króla – Saula. A Saul był sprawiedliwym sędzią, o ile nie dopadł go atak jego dziwnej choroby. Zaczynał się zwykle od ponurego, nieobecnego spojrzenia, a czasem od nagłego wybuchu gniewu. Odprawiał wtedy wszystkich, wycofywał się do swojej sypialni i posyłał po Dawida. Łagodne dźwięki harfy i czysty młody głos zawsze pomagały. Król się uspokajał, zazwyczaj po paru minutach. Czasem zasypiał i Dawid wymykał się wtedy cicho z pokoju. Król jednak zachowywał się dziwnie nawet wobec młodego śpiewaka. Od ich pierwszego spotkania nie odezwał się do niego ani razu, a ponieważ nikt nie mógł przemówić do króla pierwszy, nigdy ze sobą nie rozmawiali. Saul rzadko nawet patrzył na Dawida, a kiedy to czynił, wzrok miał pusty i trochę zdziwiony, jakby widział go po raz pierwszy.
Tak, to była łatwa służba i pozostawiała Dawidowi dużo wolnego czasu. Życie na zamku było wesołe i urozmaicone: spotykał możnych tego kraju, słyszał wiele interesujących rzeczy i widział jeszcze więcej. A jednak często tęsknił za Betlejem. Nie tak mocno za braćmi jak za ojcem, a jeszcze bardziej za matką – a najbardziej za cichą, spokojną samotnością pastwisk. Owce nigdy nie były nieżyczliwymi gburami jak dowódca straży Jakub, ani nie lubowały się w intrygach i plotkach jak większość dworzan. Jego pozycja „uspokajacza” króla musiała nieuchronnie wywoływać wszelkiego rodzaju komentarze. Niektórzy uważali go za magika, którego zadaniem jest wypędzenie z króla demonów; inni myśleli, że jest tajnym wysłannikiem proroka Samuela. „Ten starzec posłał młodzieńca, by doprowadził króla do całkowitego szaleństwa”. Inni zazdrościli mu, że mieszka w królewskim pałacu. Z kolei Chuszaj, mądry, niewzruszony mały sekretarz, został jego przyjacielem. Z nim, i tylko z nim, Dawid mógł czasem wymieniać myśli. Chuszaj ze swoim szerokim, płaskim nosem i wielkimi ustami przypominał małpę, lecz za niskim, pobrużdżonym czołem kryła się nieprzeciętna inteligencja.
– Jesteś drugim Orfeuszem, Dawidzie – powiedział pewnego dnia.
– Orfeuszem?
– Tak, pewien Achaj opowiedział mi kiedyś o Orfeuszu. Był śpiewakiem, tak wspaniałym, że nawet dzikie bestie słuchały go oczarowane zamiast rozszarpać na kawałki.
– Król Saul nie jest dziką bestią, Chuszaju.
– Nie jest – przyznał sekretarz – lecz siedzi w nim dzika bestia i czasami wyrywa się na wolność. Jeszcze tego nie widziałeś, ale my, którzy znamy go dłużej, tak. Może w każdym z nas tkwi dzika bestia. Czasami tylko jest mała – albo jej klatka bardzo mocna.
– Mówiłeś, że skąd pochodził ten człowiek, który opowiedział ci o Orfeuszu?
– Z Achai. To musi być kraj za morzem.
– Za morzem? – powtórzył ze zdziwieniem Dawid. – Myślałem, że świat się kończy na morskim brzegu, to znaczy świat ziemski.
– Nie. Jest wyspa zwana Kretą. Rozmawiałem z ludźmi, którzy stamtąd przybyli. Mają broń z brązu – szkoda, że my takiej nie mamy. Brąz nie jest tak dobry jak żelazo, ale dużo lepszy od drewna.
– I ten Achaj przybył z Krety?
– Nie, ze znacznie dalszego miejsca, z innego kraju