Kości proroka. Ałbena Grabowska

Читать онлайн книгу.

Kości proroka - Ałbena Grabowska


Скачать книгу
chłosty nie pomogą.

      Brat Filip wstał i podszedł do Eliasza.

      – Jest jedna kara, którą możemy wymierzyć. Jedyna, która zmaże tę straszną winę.

      – Jaka to kara? – Usłyszałem pełne grozy szepty, pewien, że już wiem.

      – Tą karą jest śmierć! – krzyknął Eliasz.

      Zapadła cisza. Stojący obok mnie brat Ibrah padł zemdlony. Ja sam czułem, jak krew odpływa mi z twarzy. Śmierć dla Alberta?

      – Łaski – odezwał się ktoś z tyłu.

      – Kto? Kto się ośmiela prosić o łaskę dla zdrajcy? – syknął Filip.

      Milczenie.

      – Ktokolwiek chce łaski dla zdrajcy, sam staje się zdrajcą – oznajmił Lazar

      Krążyły nad nami kruki. Poczekajcie, jeszcze nie ma trupa. Odlećcie, ptaki przebrzydłe.

      To ja powinienem prosić o łaskę. Albert był moim przyjacielem. Wiem, że uległ podszeptom Szatana. Wystarczyło jednak wygnać z niego złego ducha, a powróciłby dawny pobożny członek wspólnoty bogomiłów. Mimo to zacisnąłem usta.

      – Zatem kara za zdradę to śmierć.

      Wyrok zapadł. Mateusz zapisał go w księdze, którą podsunął mu brat Teresjusz.

      – Wyrok zostanie wykonany o zachodzie słońca – oznajmił Filip.

      Wyciągnął szmatę z ust Alberta i zwrócił się bezpośrednio do niego.

      – Utną ci głowę niczym jednemu z twoich tak nazwanych świętych. Potem przybijemy twoje ciało do krzyża, jak przybito ciało twojego mesjasza. Nie spoczniesz w ziemi. Kruki, szatańskie ptaki, pożywią się twoim chorym ciałem. Czy przyjmujesz wyrok z pokorą?

      Patrzyłem na piasek pod moimi stopami. Czy rozkażą nam patrzeć na kaźń? Nie zniósłbym tego.

      – Chrystus Pan poniósł męczeńską śmierć – odparł Albert spokojnie. – Niech stanie się ona także moim udziałem.

      Brat Mateusz dał znak, abyśmy odeszli. Odwróciłem się i odszedłem, powłócząc nogami. Obejrzałem się jednak przez ramię i natknąłem się na spojrzenie Alberta. Chciałem mu powiedzieć, że gdybym mógł cokolwiek dla niego zrobić, nie wahałbym się ani chwili. Wyczytam w jego oczach, że o tym wie. Nagle Albert gwałtownie się poruszył. Gdyby nie więzy, padłby na kolana.

      – Panie mój! – krzyknął. – Panie, nie opuszczaj mnie!

      Zanim na powrót wcisnęli mu knebel w usta i pozbawili głosu, Albert zdążył zawołać:

      – Bracia! Nie dajcie się zwieść! Nasza Tajemna Księga, ponoć podyktowana przez samego Boga, to wymysł tych, którzy założyli nasze zgromadzenie! Powinna zostać zniszczona.

      Knebel go uciszył. Szybko ruszyłem do kuchni. Za godzinę musiałem podać strawę. Modliłem się, abym zdążył i nie dostał chłosty za opóźnienie. Nie miałem jednak odwagi poprosić o pomoc.

      – Powiedz, bracie, co mogę zrobić? – usłyszałem nieoczekiwanie.

      To brat Elaja. Musiałem się pilnować, aby nie zdradzić mu swoich myśli nieostrożnym słowem. Fałszywy na wskroś. Nigdy nie zapomnę, jakiej kary chciał dla Alberta.

      – Pomyślałem, że nie powinieneś być teraz sam – tłumaczył Elaja.

      Miałem rację. Przyszedł na przeszpiegi. Struchlałem. Nóż ześlizgnął się po mojej dłoni i z ranki popłynęła krew. Obmyłem dłoń wodą. Miałem pretekst, by nie patrzeć na fałszywego brata. On gorliwie obierał warzywa. W końcu nie wytrzymał.

      – Żal ci go? – spytał.

      – Żałuję każdego, kto ulega podszeptom Szatana – odparłem spokojnie, okręciłem ranę czystym opatrunkiem i wróciłem do pracy.

      – Przyjaźniliście się.

      Zesztywniałem z gniewu.

      – Pracowałem z nim. Podobnie jak ty pracowałeś z nim w polu. Raz dzięki niemu nawet uniknąłeś chłosty.

      – Zapomniałem wtedy obrócić dynie – jęknął Elaja i spuścił wzrok.

      Chyba pożałował, że tu przyszedł.

      – Dobrze ci radzę, bracie, zajmij się swoją robotą – naparłem. – Jestem wstrząśnięty tym, co zrobił Albert. Starsi bracia orzekli: oddał się Szatanowi. Nie jest już moim bratem. Niech piekło go pochłonie.

      Elaja rzucił nóż i wyszedł z kuchni. To dobrze, bo nie umiał obierać warzyw. Gdyby bracia zauważyli obierki grubsze niż zwykle, mogliby mnie ukarać. Moje myśli krążyły wokół jego ostatnich słów. Czyżby zajrzał do Tajemnej Księgi bogomiłów? My, młodzi, nie mieliśmy szansy jej zobaczyć. Podczas nabożeństw czytano jej fragmenty, ale z innego manuskryptu. Czasem wątpiłem w jej istnienie, chociaż nigdy nie przyznałbym się do tego. Według podań Księga bogomiłów została podyktowana naszemu ojcu Bazylemu przez samego Boga. On wezwał go przed swoje oblicze i przekazał mu wielką mądrość. Bazyli zaś ukazywał się we śnie swojemu synowi Brachtowi i dyktował mu Słowo Boże. Bracht stworzył nasze zgromadzenie, zakazał kultu Chrystusa i Maryi oraz nakazał braciom ślubować życie w czystości.

      Mądrości zawarte w Księdze były przekazywane w naszym zgromadzeniu z pokolenia na pokolenie. Samej Księgi nigdy nie widzieliśmy. Ukryto ją kilkaset lat temu. Tylko kilku najdostojniejszych braci wie, gdzie znajduje się oryginał. Gdyby umarli, nie przekazawszy tej wiadomości, ukażą się we śnie najbardziej godnemu bogomiłowi i wyjawią sekret. Czemu Albert mówił, że Księga jest fałszywa? Czy ją widział? A jeśli Księga jest w naszym zgromadzeniu? Może brat Albert dotarł do niej i dlatego zbłądził? A jeśli tak, to w istocie musi być dziełem Szatana.

      PŁOWDIW, XXI WIEK

      Rozmowa z policjantem z Polski nie przyniosła wiele. Dowiedzieliśmy się jedynie, że beneficjentem zamordowanego jest warszawska katedra pod wezwaniem Świętego Jana Chrzciciela.

      – A niech mnie! – zagwizdał Christo.

      – A niech cię co? – spytała Wirginija.

      Gapili się na mnie.

      – Wciąż nie mamy punktu zaczepienia. – Wzruszyłam ramionami. – Może to przypadek?

      – Może przyjaźnił się z jakimś popem? I dałoby się z tym popem porozmawiać? – spytała Milena.

      – Z księdzem – poprawiłam odruchowo. – My mamy księży, nie popów. Niezły pomysł, tylko że ksiądz może się powołać na tajemnicę spowiedzi...

      – Na co? – To znów Christo.

      – U nas wyznaje się grzechy przy konfesjonale. To jest takie zabudowane krzesło. W środku siedzi ksiądz i słucha spowiedzi wiernego...

      – Widzieliśmy na filmach – przerwała Wirginija. – Masz nas za kretynów?

      Dimityr się zerwał, ale ja zrobiłam minę pod tytułem „daj spokój, każdemu zdarza się gorszy dzień”.

      – Nie wiem, czy widziałaś na filmie, że ksiądz ma obowiązek trzymać w sekrecie to, co usłyszy podczas spowiedzi.

      Wirginija pogładziła czoło. Dziś miała na głowie koczek i wyglądała jeszcze ładniej niż wczoraj. Ubrała się skromniej, w białą bluzkę i spódnicę w kwiatki. Jej drobna figura zginęła w tych ciuchach. Była wyraźnie zła. Może dzieci nie dały jej spać albo zdenerwowała się, że mój przyjazd nie pomógł w wyjaśnieniu czegokolwiek.

      –


Скачать книгу