Faraon wampirów. Bolesław Prus

Читать онлайн книгу.

Faraon wampirów - Bolesław Prus


Скачать книгу
swoją pracą i krwią. Takim żałosnym istotkom miałbym poświęcać swe życie?! Nigdy! Przyszły faraon musi znaleźć sobie inną drogę!

      Gniew bił mu do głowy, a upokorzenie przygniatało go na myśl, że on, następca tronu, nie został namiestnikiem dzięki plotkom takich oto istot, całe życie kiwających się nad studniami mętnej wody! Raz jeden nieopatrznie obronił ich przed wampirami i proszę, czym się to skończyło!

      W tej chwili usłyszał między drzewami cichy szelest i delikatne ręce oparły się na jego ramionach.

      – Cóż, Saro? – spytał książę, nie odwracając głowy.

      – Smutny jesteś, panie mój? – odparła.

      – Mam zmartwienie.

      – Powiedz mi je. Zgryzota jest jak skarb dany do przechowania. Póki strzeżemy jej sami, nawet sen ucieka od nas i dopiero wtedy robi się lżej, gdy znajdziemy drugiego stróża.

      Ramzes objął ją i posadził przy sobie na ławce. Zamyślił się, po chwili zaczął mówić:

      – Czy sprawisz, aby jego świątobliwość zrobił wielką wyprawę na Wschód, a mnie mianował wodzem? Czy dasz mi choć aby korpus Menfi, o który prosiłem, albo uczynisz mnie w imieniu faraona rządcą nad Dolnym Egiptem? A czy sprawisz, aby wszyscy poddani jego świątobliwości myśleli i czuli jak ja, jego najwierniejszy?

      Sara spuściła ręce na kolana i smutnie szeptała.

      – To prawda, że tego sprawić nie mogę. Jestem tylko człowiekiem.

      – No właśnie, człowiekiem… – westchnął Ramzes. – Cóż może człowiek? Chyba tylko jedno… Możesz mnie rozweselić – odparł, uśmiechając się. – Wiem, że uczyłaś się tańczyć i grać. Zdejmij więc te powłóczyste szaty, które przystoją kapłankom pilnującym ognia, i ubierz się w przejrzysty muślin jak tancerki fenickie… i tak tańcz, i tak mnie pieść jak one…

      Sara schwyciła go za ręce i z płomieniami w oczach krzyknęła:

      – Ty wdajesz się z takimi wszetecznicami?! Nam, córkom Judy, nie wolno nosić nieskromnych sukien.

      – Ani tańczyć, ani śpiewać? Po cóżeś się tego uczyła?

      – Tańczą nasze kobiety i dziewczęta na chwałę Panu, nie zaś po to, aby w męskich sercach zasiewać ogniste ziarna pożądliwości. A śpiewamy… Zaczekaj, panie mój, ja ci zaśpiewam.

      Sara klękła na murawie u stóp księcia i wziąwszy na arfie kilka akordów, zaczęła:

      – Gdzież jest ten, który by nie miał troski? Gdzie ten, który zabierając się do snu, miałby prawo rzec: oto dzień, który spędziłem bez smutku? Gdzie człowiek, który by kładąc się do grobu, powiedział: życie moje upłynęło bez boleści i trwogi jak pogodny wieczór nad Jordanem.

      Płacz jest pierwszym głosem człowieka na tej ziemi, a jęk ostatnim pożegnaniem. Pełen strapienia wchodzi w życie, pełen żalu zstępuje na miejsce odpoczynku, a nikt go nie pyta, gdzie by chciał zostać.

      Gdzież jest ten, który nie zaznał goryczy bytu?

      Gdzie jest człowiek pewny losu, który niezmrużonym okiem wyglądałby swego jutra? Czy ten, co pracując na roli, wie, że nie w jego mocy jest deszcz i nie on wskazuje drogę szarańczy? Czy kupiec, który bogactwo swe oddaje wiatrom, nie wiadomo skąd przychodzącym, a życie powierza fali nad głębią, która wszystko pochłania i nic nie zwraca?

      Gdzie jest człowiek bez niepokoju w duszy? Jestli nim myśliwiec, który goni prędką sarnę, a spotyka na swej drodze lwa śmiejącego się ze strzały? Jestli nim żołnierz, który w utrudzeniu idzie do sławy, a znajduje las ostrych włóczni i miecze ze spiżu, krwi łaknące? Jestli nim wielki król, który pod purpurą nosi ciężką zbroję, bezsennym okiem śledzi zastępy przemożnych sąsiadów, a uchem chwyta szmer kotary, aby we własnym namiocie nie powaliła go zdrada?

      Przetoż serce ludzkie na każdym miejscu i o każdej porze jest przepełnione tęsknością. W pustyni grozi mu lew i skorpion, w jaskiniach smok, między kwiatami żmija jadowita. Przy słońcu chciwy sąsiad rozmyśla, jak by umniejszyć mu ziemi, w nocy przebiegły złodziej maca drzwi do jego komory. W dzieciństwie jest niedołężny, w starości pozbawiony mocy, w pełni sił okrążony niebezpieczeństwem, jak wieloryb przepaścią wodną.

      Przetoż, o Panie, Stworzycielu mój, ku Tobie zwraca się umęczona dusza ludzka. Tyś ją wywiódł na ten świat pełen zasadzek. Tyś w niej zaszczepił trwogę śmierci, Tyś zamknął wszelkie drogi spokoju, wyjąwszy tej, która do Ciebie prowadzi. A jak dziecię stąpać nieumiejące chwyta się szat matki, aby nie upaść, tak mizerny człowiek wyciąga ręce do Twego miłosierdzia i wydobywa się z niepewności.

      Sara umilkła, a książę zamyślił się i rzekł po chwili.

      – Miałaś mnie rozweselić, tymczasem mam ochotę się powiesić. Przekonałaś mnie, że życie ludzkie jest bez sensu i nie warto być człowiekiem. Wy, Żydzi, jesteście naród posępny. Gdyby w Egipcie tak wierzono, jak uczy wasza pieśń, nikt nie śmiałby się nad brzegami Nilu. Możni ukryliby się ze strachu w podziemiach świątyń, a lud, zamiast pracować, uciekłby do jaskiń i stamtąd wyglądał zmiłowania, które by zresztą nie nadeszło. Nasz świat jest inny, Saro. Wszystko w nim można mieć, ale wszystko trzeba zrobić samemu. I nasi bogowie nie pomagają mazgajom. Schodzą na ziemię dopiero wówczas, gdy bohater, który odważył się na czyn nadludzki, wyczerpie wszystkie siły. Dlatego, Saro, prędzej twoje wdzięki, nie twoja pieśń, rozproszą moją troskę. Gdybym tak poczynał sobie, jak uczą żydowscy mędrcy, i czekał na pomoc z nieba, wino uciekałoby od moich ust, a kobiety od moich domów. Nade wszystko zaś nie mógłbym być następcą faraona jak moi bracia, z których jeden nie przejdzie pokoju bez oparcia się na dwu niewolnikach, a drugi skacze po drzewach. Ja nie jestem jak oni i nie chcę być taki jak ty.

      – A kim chcesz być, mój panie? – zapytała Sara.

      – Tego jeszcze nie wiem.

      Nad wieczorem do folwarku Sary przybiła druga łódź, z której wysiadł naczelny rządca dóbr Ramzesa. Książę przyjął dostojnika w bramie ogrodowej.

      – Chciałem – rzekł następca – zobaczyć się z tobą i powiedzieć ci, iż doszło do mnie, że między moim chłopstwem krążą jakieś nieprzystojne gadaniny o zniżeniu podatków. Pragnę, ażeby wieśniacy dowiedzieli się, że ja im podatków nie zmniejszę. Jeżeli zaś który, mimo ostrzeżeń, uprze się w swej głupocie i będzie rozprawiał o podatkach, najpierw dostanie kije, a potem cała jego krew zostanie oddana wampirom.

      – Może już teraz dać kije pewnej liczbie niesforniejszych, ażeby lepiej pamiętali twój miłościwy rozkaz? – szepnął rządca.

      – Owszem, można dać niesforniejszym kije. Za buntownicze gawędy trzeba bić i ściągać krew. Jeżeli nie podoba im się takie życie, jakie wiodą, mogą też zostać nieumarłymi!

      Te słowa wkrótce obiegły Egipt. Po odjeździe urzędnika książę ziewnął i oglądając się dokoła znudzonym wzrokiem, rzekł do siebie:

      – Zrobiłem, com mógł!

      W tej chwili od strony budynków folwarcznych doleciały księcia cichy jęk i gęste uderzenia. Ramzes poszedł tam i zobaczył, że dozorca parobków, Ezechiel, syn Rubena, wali kijem jednego ze swoich podwładnych, uspokajając go przy tym.

      – A cicho…! A milcz, ty podłe bydlę!

      Bity zaś parobek, leżąc na ziemi, zatykał ręką usta, aby nie krzyczeć.

      Książę w pierwszej chwili rzucił się jak pantera w stronę budynków. Nagle stanął.

      – Cóż mu zrobię? – szepnął. – Przecież to folwark Sary, a ten Żyd jest jej krewnym.

      Przygryzł usta


Скачать книгу