Sto lat samotności. Габриэль Гарсиа Маркес

Читать онлайн книгу.

Sto lat samotności - Габриэль Гарсиа Маркес


Скачать книгу
łazienki, na skórze swoich rąk, i wszędzie ukazywała się przeistoczona Remedios: Remedios w sennym powietrzu godzin sjesty, Remedios w milczącym oddechu róż, Remedios w tajemnym korowodzie nocnych motyli, Remedios w zapachu chleba o świcie, Remedios wszędzie i Remedios na zawsze. Rebeka oczekiwała na miłość, o czwartej po południu haftując przy oknie. Wiedziała, że muł pocztowy przybywa co dwa tygodnie, ale ona oczekiwała go przez cały czas, przekonana, że zjawi się przez pomyłkę jakiegokolwiek innego dnia. Stało się coś wręcz przeciwnego – kiedyś muł nie przybył przewidzianego dnia. Oszalała z rozpaczy Rebeka wstała o północy i jadła garście ziemi z ogrodu z samobójczą żarłocznością, płacząc z bólu i wściekłości, żując młode dżdżownice i raniąc sobie dziąsła skorupkami ślimaków. Wymiotowała aż do wschodu słońca. Pogrążona w stanie gorączkowej prostracji, straciła przytomność, a serce jej otworzyło się w bezwstydnym szale. Zgorszona Urszula podważyła zamek w skrzyni i na jej dnie znalazła szesnaście pachnących listów przewiązanych różową wstążeczką, zeschłe liście i płatki kwiatów przechowywane w starych książkach, i zasuszone motyle, które przy dotknięciu rozsypywały się na proszek.

      Tylko Aureliano zdolny był zrozumieć tak ogromną rozpacz. Tego popołudnia, podczas gdy Urszula usiłowała wywieść Rebekę z mroków obłędu, wybrał się do sklepiku Catarina. Razem z nim poszli do Magnifica Visbala i Gerinelda Marqueza. Zakład rozszerzono i dobudowano amfiladę drewnianych izdebek, w których mieszkały samotne kobiety pachnące zwiędłymi liśćmi. Zespół złożony z gitary i perkusistów wykonywał piosenki Francisca el Hombre, który już od paru lat nie pokazał się w Macondo. Trzej przyjaciele popijali guarapo. Magnifico i Gerineldo, rówieśnicy Aureliana, ale bardziej doświadczeni w sprawach tego świata, pili z kobietami, które siedziały im na kolanach. Jedna z nich, przywiędła i ze złotymi zębami, pogładziła Aureliana pieszczotliwie. Odtrącił ją. Zauważył, że im więcej pije, tym wyraźniej przypomina sobie Remedios, lecz tym lepiej znosi torturę tych wspomnień. Sam nie wiedział, w którym momencie zaczął jakby szybować w powietrzu. Zobaczył swoich przyjaciół i kobiety żeglujące w smudze światła, bez ważkości i objętości, wymieniające słowa, które nie wychodziły z ich ust, dające tajemnicze znaki, których sens nie odpowiadał ich gestom. Catarino położył mu rękę na plecach i powiedział: „Zaraz wybije jedenasta”, Aureliano odwrócił głowę i zobaczył olbrzymią zniekształconą twarz, tak jak w tamtych czasach zapomnienia, i odzyskał ją jakiegoś innego ranka w pokoju, który był mu zupełnie obcy i gdzie znajdowała się Pilar Ternera w halce, bosa, rozczochrana, oświetlająca pokój latarnią, osłupiała i niedowierzająca własnym oczom.

      – Aureliano!

      Aureliano stanął pewniej na nogach i podniósł głowę. Nie wiedział, jak dotarł do tego miejsca, wiedział jednak w jakim celu, ponieważ od dzieciństwa cel ten tkwił ukryty w nienaruszalnym zakamarku jego serca.

      – Przyszedłem się z panią przespać – powiedział.

      Ubranie miał oblepione błotem i wymiotami. Pilar Ternera, która w owym czasie mieszkała tylko z dwojgiem najmłodszych dzieci, nie zadała mu ani jednego pytania. Zaprowadziła go do łóżka. Obmyła mu twarz mokrą szmatą, zdjęła z niego ubranie, a potem sama rozebrała się do naga i zasunęła moskitierę, żeby nie widziały ich dzieci, gdy się przebudzą. Znużyło ją już oczekiwanie na mężczyznę, który pozostał, na mężczyzn, którzy odeszli, na niezliczonych mężczyzn, którzy zgubili drogę do jej domu, zmyleni niepewnością kart. W oczekiwaniu pomarszczyła się jej skóra, zwiędły piersi i wygasł żar serca. Poszukała Aureliana w ciemności, położyła mu rękę na brzuchu i pocałowała go w szyję z macierzyńską czułością. „Moje biedne dzieciątko” – szepnęła. Aureliano się wzdrygnął. Ze spokojem, bez najmniejszego potknięcia, zostawił za sobą ostre skały bólu i odnalazł Remedios zamienioną w bezkresne trzęsawisko, pachnącą dymem i świeżo uprasowaną bielizną. Kiedy oprzytomniał, zapłakał. Początkowo był to szloch mimowolny i urywany, potem popłynął niepohamowanym strumieniem, jak gdyby jakieś bolesne nabrzmienie rozdarło się w jego wnętrzu. Ona czekała, gładząc go po głowie, aż do chwili, gdy jego ciało uwolniło się od ciemnej zmory, która nie pozwalała mu żyć. Wówczas Pilar Ternera zapytała: „Kto to jest?”. Aureliano powiedział jej. Ona zaśmiała się tym śmiechem, który niegdyś płoszył gołębie, a teraz nawet nie budził jej dzieci. „Będziesz ją musiał prowadzić za rączkę” – zażartowała. Ale pod tym żartem Aureliano wyczuł spokojną przystań zrozumienia. Zanim wyszedł z jej domu, pozostawiając tam nie tylko zwątpienie w swą męskość, lecz także gorzki ciężar, który przez tyle miesięcy nosił w sercu, Pilar pożegnała go spontaniczną obietnicą:

      – Porozmawiam z dziewczynką – powiedziała – i zobaczysz, że podam ci ją na półmisku.

      Spełniła przyrzeczenie. Tyle że w bardzo złym momencie, gdyż dom utracił spokój dawnych dni. Odkrywszy namiętny afekt Rebeki, którego nie sposób było utrzymać w sekrecie z powodu jej krzyków, Amaranta dostała gorączki. Także i ona cierpiała na zadrę samotnej miłości. Zamknięta w łazience, dawała upust swoim uczuciom bez nadziei, pisząc rozgorączkowane listy, których jedynym przeznaczeniem było spocząć na dnie skrzyni. Urszula ledwie mogła nadążyć z obsłużeniem obu chorych. Nie udało jej się podczas długich i podstępnych przesłuchań odkryć przyczyny rozpaczy Amaranty. W końcu w jeszcze jednym momencie olśnienia podważyła zamek w skrzyni i znalazła listy związane różową wstążeczką, zawierające świeże płatki lilii, jeszcze wilgotne od łez, zaadresowane i nigdy niewysłane do Pietra Crespiego. Płacząc z wściekłości, przeklinała godzinę, w której przyszło jej na myśl kupić pianolę, zabroniła lekcji haftu i zarządziła swego rodzaju żałobę bez nieboszczyka, która miała trwać do czasu, kiedy jej córki wyrzekną się swoich nadziei. Nie odniosła skutku interwencja Josego Arcadia Buendíi, który zmienił swoje pierwotne zdanie o Pietro Crespim i podziwiał jego talenty mechanika w dziedzinie maszyn muzycznych. Tak więc, kiedy Pilar Ternera powiedziała Aurelianowi, że Remedios zdecydowana jest wyjść za niego, biedak zrozumiał, że nowina ta dobije jego rodziców. Niemniej stawił czoło sytuacji. Wezwani do salonu na oficjalną rozmowę José Arcadio Buendía i Urszula, nie drgnąwszy, wysłuchali oświadczenia syna. Dowiedziawszy się, kto jest wybranką jego serca, José Arcadio Buendía poczerwieniał jednak z oburzenia. „Miłość to przekleństwo! – zagrzmiał. – Masz naokoło tyle ładnych i uczciwych dziewcząt, a zachciało ci się właśnie córki wroga”. Urszula natomiast zgadzała się z tym wyborem. Lubiła wszystkie siedem sióstr za ich urodę, pracowitość, skromność i dobre wychowanie i ucieszyła się decyzją swego syna. Zwyciężony entuzjazmem swojej małżonki, José Arcadio Buendía postawił wtedy jeden warunek: Rebeka, której miłość była odwzajemniona, wyjdzie za mąż za Pietra Crespiego. Urszula, gdy tylko pozwoli na to czas, wyjedzie z Amarantą w podróż do stolicy prowincji, aby kontakt z innymi ludźmi ukoił jej zawód. Rebeka na wieść o tym natychmiast odzyskała zdrowie, napisała do narzeczonego entuzjastyczny list, który dała do aprobaty rodzicom i wysłała tym razem pocztą, nie korzystając z niczyjego pośrednictwa. Amaranta udała, że zgadza się z tym postanowieniem, i powoli wyleczyła się z gorączki, ale przyrzekła sobie, iż Rebeka wyjdzie za mąż tylko po jej trupie.

      Następnej soboty José Arcadio Buendía ubrał się w ciemny garnitur, kołnierzyk z celuloidu i zamszowe buty, które po raz pierwszy miał na sobie w dniu balu, i poszedł prosić o rękę Remedios Moscote. Corregidor i jego żona powitali go radośnie, lecz także z zakłopotaniem, gdyż nie znali celu niespodziewanej wizyty, a poznawszy go, myśleli, że pomylił imię wybranki. Żeby wyjaśnić pomyłkę, matka obudziła Remedios i przyniosła ją na rękach do salonu, jeszcze otumanioną snem. Spytano dziewczynkę, czy naprawdę chce wyjść za mąż, a ona, pochlipując, odpowiedziała, że chce tylko, żeby jej dali spać. José Arcadio Buendía,


Скачать книгу