Spisek Założycielski Historia jednego morderstwa. Piotr Wroński
Читать онлайн книгу.starają się rozłożyć to środowisko od środka. Staramy się też monitorować związki episkopatów krajów socjalistycznych z Zachodem i zachodnimi służbami, głównie CIA. Jesteśmy częścią grupy utworzonej z inicjatywy towarzyszy radzieckich, w której skład wchodzą towarzysze ze służb krajów Układu Warszawskiego. Naszym głównym partnerem pozostaje jednak wyłącznie KGB i – za jego pośrednictwem – Stasi. Wewnątrz używamy kodowej nazwy: Grupa „D”, znanej tylko pracownikom wydziału, dyrektorowi i ministrowi. Dla reszty, również innych dyrektorów i ministrów, jesteśmy tylko Wydziałem VI. I tak musi zostać. Panie dyrektorze! – Tannenberg zwrócił się do szefa. – Potrzebujemy takich jak wy – powiedział dyrektor – Sprawdziłeś się. Twój ojciec też bardzo nam pomógł. Nie dziw się. Wiemy, że od razu wrzuciłeś „piętnastkę” na ojca. Jak tylko zacząłeś pracować. Każdy by to zrobił – dyrektor przeszedł na mniej oficjalną formę. – Widzisz, za dużo tu starszych towarzyszy. Oni nie rozumieją nowoczesnego świata. Nie znają rzeczywistości. Cały czas myślą, że pepesza to jedyne rozwiązanie. Wiesz, co się teraz dzieje w kraju. Prędzej czy później, dojdzie do konfrontacji. „Solidarność” to zbiorowisko bez ładu i składu. Zaczynają się czuć coraz mocniejsi. Ugodowcy przegrają i elementy ekstremistyczne przejmą ster. Ktoś im zresztą pomoże – dyrektor uśmiechnął się ironicznie. – Nasza góra też żre się ze sobą. KC obecnie to jeden wielki burdel. Są jak dzieci. Jedni zobaczyli szansę na stołki. Drudzy okopali się jak pod Verdun. Nawet nie – jak pod Stalingradem. Tutaj też w końcu wygra ten, kto będzie bardziej zdecydowany. W firmie też rozprzężenie. Widzisz, co się dzieje na zebraniach partyjnych. Pamiętaj! Tylko my, tylko ludzie twojego pokroju ocalą ten kraj. Inaczej zrobią to Rosjanie z Niemcami. Do konfrontacji dojdzie – powtórzył, akcentując każdą sylabę. – I my musimy być na to przygotowani. Jesteś ambitny. Zawsze byłeś, i dobrze, że wykorzystujesz tę ambicję w prawidłowym miejscu. Zdecydowaliśmy się mianować was zastępcą Tadeusza. Rozkaz podpiszesz jutro. – Dyrektor wstał, a ja wraz z nim. W głowie kłębiły mi się tysiące myśli, tysiące pytań. Wiedziałem jednak, że nie mogę ich zadać. Nie wolno mi okazać nawet cienia wątpliwości. Nie miałem ich zresztą. Przynajmniej co do sensu mojej przyszłej pracy. Nurtowało mnie jedynie, dlaczego wybrano mnie. Co takiego spowodowało, że nagle „sięgnięto” po mnie? Nie miałem czasu na myślenie, gdyż dyrektor wstał i podszedł w kierunku drzwi. Odwrócił się i wyciągnął do mnie rękę. Musiałem podejść, by uścisnąć jego dłoń, a on potrząsał moją i mówił: – Gratuluję. Tannenberg zainstaluje cię tutaj. Pojutrze pojedziesz do Lipska. Tak. Do Lipska – potwierdził, widząc moją zdziwioną minę. – Tamtejszy Instytut Kultury Polskiej organizuje konferencję na temat zadań wspólnoty socjalistycznej wobec zagrożenia indoktrynacją religijną. Pojedziesz. Poznasz paru ciekawych ludzi. Przedstawisz swoją analizę. Zwróć szczególną uwagę na podkreślone fragmenty. Aha! Pozdrów ode mnie dyrektorkę instytutu, towarzyszkę Beredę. Ona ci pomoże, jeśli będziesz w potrzebie. Jej mąż, towarzysz Abdon, miał swoje pięć minut w 1968 roku. I w 1970. Potem musiał się zająć handlem zagranicznym. Zmarł niedawno nagle i niespodziewanie. I uważaj na „jedynkarzy”. Nie powinno ich tam być, ale kto wie… Na razie. – Puścił moją dłoń i wyszedł. Podszedłem do stołu i usiadłem. Czułem, jak emocje mnie opuszczają, a na ich miejsce przychodzi ciekawość. – Słuchajcie, naczelniku… – zacząłem, lecz Tannenberg przerwał mi szybko. – Od teraz: Tadeusz. Pokój zajmiesz naprzeciwko mnie. Jadzia wszystko przygotuje. Wydziałowi przedstawię cię jak skończymy. – Słuchaj! – powiedziałem. – O co w tym wszystkim chodzi? Skąd ten awans? Nie pomyśl sobie… – Nie! – przerwał mi. – Nie, nie myślę. Nie byłbyś w stanie mnie podpierdolić i wygryźć. Sam pomogłem cię znaleźć. Jesteś młody, lojalny i bez skrupułów. Ten numer z małolatą był przedni i jedyny możliwy, ale niewielu by się na to zdecydowało. Ile ona miała lat? – Czternaście – odpowiedziałem. – Wyciągnęliśmy ją z meliny i wsadziliśmy do łóżka temu jezuicie. Kosztowało to Levisy i trochę bielizny z Pewexu. Księżulo był tak zdziwiony, gdy nas rano zobaczył, że podpisał wszystko od razu. Dałem mu kopię nagrań. Pewnie puszcza je sobie wieczorami – uśmiechnąłem się. – Nigdy nie interesowało cię, co się z nią stało? – spytał Tadeusz. Wzruszyłem ramionami. – To tylko narzędzie. Środek do celu. Co mnie obchodzi jakaś mała kurewka? Ona wyprawiała nie takie cuda. Nie można przejmować się moralnością, żałować jednostki, gdy chodzi o państwo. Cel zresztą został osiągnięty. Dostałem nawet nagrodę, chociaż zabraliście mi sprawę – starałem się, by nie zabrzmiało to jak wyrzut, a tylko jak stwierdzenie faktu. – Ona na szczęście nie żyje, bo teraz zaczęłaby gadać, a ta cholerna „Solidarność” nie odpuściłaby tak łatwo. Uciekła z izby i poszła w cug. Ktoś ją pobił do nieprzytomności i zostawił w piwnicy. Nie przeżyła – wyjaśnił Tannenberg i mówił dalej: – Widzisz. Jesteś bezkompromisowy. Zawsze byłeś. Jesteś ambitny. Chcesz zrobić karierę i zrobisz ją. Do partii wstąpiłeś jeszcze na studiach. Wiedziałeś, na kogo postawić. Na szczęście, ambicja nie przysłania ci świata i potrafisz myśleć racjonalnie. Nic dziwnego. Jesteś przecież matematykiem. – Wkurzył mnie tą psychoanalizą dla ubogich. – Uważasz mnie chyba za jakiegoś potwora i karierowicza. To chyba nic złego, że chcę coś osiągnąć. Mam żyć tak, jak ta banda na ulicy? Od pierwszego do pierwszego? Beznadziejnie i biernie, klaszcząc każdemu, kto ich trochę popieści? Jeśli mam klaskać, to chcę wiedzieć, komu i dlaczego i zarobić na to, by klaskano mnie. Nazwij to ambicją, karierowiczostwem, czym chcesz, ale nie traktuj mnie jak przedstawiciela tej bezmózgiej bandy, obecnej nawet w tym gmachu. Tak! Wstąpiłem do partii wcześnie, bo wiedziałem, że tylko partia pozwoli mi na wyrwanie się z tej przeciętności! A co? Miałem się zapisać do opozycji? Może strajkować i wstąpić do „Solidarności”? Obaj wiemy, czym to się skończy. To kwestia czasu – zaczerpnąłem powietrza. Tadeusz to wykorzystał i rzekł ugodowym tonem: – Nie unoś się. Tu nikt nie ma do ciebie pretensji i nikt nie myśli o tobie w ten sposób. Ta diagnoza to tylko sposób przekazania ci, co cię czeka i czego od ciebie oczekują. Ja tu posiedzę jeszcze rok, góra półtora. Wszystko zależy od spraw, na które żaden z nas nie ma wpływu. Zajmiesz moje miejsce. Jesteś młody, nowoczesny. Ja mam dość i nie ukrywam, że nie rozumiem wielu rzeczy. Kiedyś to było znacznie prostsze – spojrzał w okno. – Trzeba było ich załatwić w 76 albo w 77 roku. Jeszcze przed wyborem tego papieża. Teraz nie będzie to takie łatwe. Chciało im się socjalizmu z ludzką twarzą, to go mają. Nieważne. Ta Grupa „D” to twoje zadanie. Będziesz nią kierował. Dobierzesz sobie ludzi jak chcesz. Osobiście radzę ci niewielu. Przejmiesz wszystkie kontakty z Rosjanami, Niemcami, Bułgarami i resztą. Głównie z KGB. Bez nich i tak nic się nie dzieje, zobaczysz. Masz dostęp do wszystkich stuków departamentu, nawet bez wiedzy prowadzących. I jak najmniej biurokracji. „Rękopisy nie płoną”. Pamiętaj. – Cytat zaskoczył mnie. Powoli zacząłem rozumieć, czemu odsuwają Tannenberga. Czytać należy nawet w tej pracy. Trzeba tylko wiedzieć co oraz jak i kiedy tego użyć, a niektóre książki należy jedynie przeczytać. – Z tego, co powiedziałeś, wynika, że mam kierować działaniami ofensywnymi. Nie chodzi o informacje, ale bardziej o neutralizację wpływu kleru i jego środowiska – stwierdziłem. – Destrukcję – powiedział dobitnie Tadeusz. – Różnymi sposobami. Inspiracja. Dezinformacja. Neutralizacja. Możesz nazwać sobie to jak chcesz. Zawsze chodzić będzie o destrukcję. – Uśmiechnąłem się i podsumowałem: – Albo my, albo oni. Nie da się pogodzić Marksa z Chrystusem ani Partii ze ślubami kościelnymi. – Właśnie! – Tadeusz wstał i podszedł do drzwi. – Chodź, przedstawię cię ludziom i pokażę gabinet. – W drzwiach przepuścił mnie, więc wyszedłem pierwszy.
Reszta dnia minęła szybko. Tadeusz przedstawił mnie innym oficerom. Chodziliśmy, po prostu, po pokojach, a on mówił, kto czym się zajmuje. Były zwyczajne w takiej sytuacji frazesy, gesty, spojrzenia mniej lub bardziej nieufne. Potem zainstalowałem się w SWOIM gabinecie. Sekretarka zrobiła mi herbatę. Zwróciła się do mnie: „Naczelniku”. Wspaniale to zabrzmiało, chociaż jeszcze bardzo egzotycznie. Muszę się przyzwyczaić. Pogadałem też chwilkę z porucznikiem Andrzejem