Stara Flota. Tom 2. Wojownik. Nick Webb

Читать онлайн книгу.

Stara Flota. Tom 2. Wojownik - Nick  Webb


Скачать книгу
wstrzymał oddech, gdy maszyna Pif-Pafa wykonywała niezgrabne podejście do lądowania, a pilot walczył o utrzymanie stabilnego toru lotu. Udało mu się, ale myśliwiec, ciągnąc za sobą smugi iskier z podwozia, zatrzymał się w ostatniej chwili i prawie staranował maszynę Padliny. Volz pociągnął za drążek, aby rozpocząć lądowanie.

      – Chojrak, masz bandytę na ogonie! – wrzasnęła Strzała.

      Instynktownie wprowadził maszynę w ciasny skręt, od przeciążenia pociemniało mu w oczach. Jednak się opłaciło. Nacisnął spust i krótką serią ostrzelał myśliwiec wroga, który zmienił się w kulę ognia. Strzała znowu wrzasnęła.

      – Jest drugi!

      Volz obejrzał się szybko. Drugi myśliwiec, który ukrywał się w skupisku szczątków ze zniszczonych krążowników ZSO, gnał z pełną prędkością w kierunku hangaru. Chojrak po wykonanym właśnie gwałtownym manewrze znalazł się daleko od obcego. Pociągnął ostro za drążek, skierował maszynę na wroga i nacisnął kciukiem spust. Myśliwiec Roju pod ostrzałem zszedł nieco z kursu, ale zaraz dokonał korekty. Zahaczył jednak o gródź hangaru i wirując, przeleciał przez osłonę. Staranował kilka myśliwców i obsługę techniczną, zanim wreszcie zatrzymał się w smugach dymu.

      ROZDZIAŁ 13

      Sektor Eyre, Nowy Dublin

      Sztab Obrony Planetarnej

      Proctor oczywiście słyszała, jak Zingano zdymisjonował Azbilla. Zaraz potem admirał sił Nowego Dublina posłał jej zimne, groźne spojrzenie i warknął:

      – Precz.

      Parę minut później komandor siedziała w promie i opuszczała atmosferę Nowego Dublina, aby wrócić na „Wojownika”, majaczącego na niebie jak niewielka kropka.

      Bitwa dobiegła końca. Duże jednostki Roju zostały zniszczone i na pobojowisku kręciło się tylko kilkadziesiąt myśliwców. Zanim prom zbliżył się na tyle, że iluminatory wypełniła całkowicie bryła okrętu, wszystkich maruderów udało się już otoczyć i unieruchomić.

      Oprócz jednego. Proctor ze zgrozą ujrzała, jak samotny myśliwiec obcych odpalił silniki za skupiskiem szczątków, a potem pomknął prosto do hangaru „Wojownika”. Jeden z myśliwców ZSO próbował zestrzelić napastnika, ale obcy uderzył w lądowisko, ciągnąc za sobą pas ognia i zniszczeń.

      – Zmiana planów. Nie lecimy na lądowisko promów, zabierz mnie tam – rozkazała komandor pilotowi, wskazując hangar myśliwców. Było dość miejsca na lądowanie, a Proctor wiedziała, że jej pomoc się przyda.

      Niedługo potem, zanim jeszcze opadła rampa, pierwsza oficer zeskoczyła na pokład i pobiegła prosto w chaos. Poranione ciała leżały przy wraku obcego myśliwca, wszędzie było pełno krwi. Proctor po mundurach poznała, że zginął pilot i technik. Kilku ludzi z obsługi hangaru nadbiegło z gaśnicami, inni odciągali rannych jak najdalej od dymiącego myśliwca.

      – Nie zbliżać się do obcego! Wszyscy, którzy nie są potrzebni, odejść! – Komandor pochyliła się, aby sprawdzić puls zakrwawionej technik, ale nic nie wyczuła. Dla tej biedaczki nie było już nadziei, myśliwiec rozbił jej czaszkę.

      Właśnie pojawił się pułkownik Hanrahan i jego oddział oraz grupa odkażająca, która mogła zająć się groźnymi materiałami. Ludzie Hanrahana od razu otoczyli obcy myśliwiec, aby nikogo nie dopuścić w jego pobliże. Z pęknięć i dziur wraku kapała zielonkawa maź. Pułkownik i dwóch pilotów pomogli trzeciemu, Hyclowi, jednemu z nielicznych weteranów, którzy służyli jeszcze na „Konstytucji”. Hycel upadł, ale przynajmniej stał już o własnych siłach.

      – Pojawił się znikąd – usłyszała Proctor za plecami. Odwróciła się i ujrzała porucznika Volza, Chojraka, jeśli dobrze pamiętała. – Przeklęty drań pojawił się p-po prostu znikąd. P-próbowałem go zatrzymać… ale…

      Komandor chwyciła go za ramiona. Pilot był wstrząśnięty. Wojna odcisnęła na nim swoje piętno. Jak na wszystkich.

      – Poruczniku. Zrobiłeś wszystko, co mogłeś. Byłam tam, widziałam. Gdyby nie ty, mogło zginąć więcej ludzi.

      Volz pokręcił głową. Wciąż był w szoku.

      – Gdybym trzymał się trochę bliżej hangaru. Albo gdybym strzelił w jego napęd, nie w zasilanie. Albo gdybym…

      – Chojrak – przerwała mu Proctor i zmusiła, żeby pilot spojrzał jej w oczy. – Posłuchaj mnie. To nie twoja wina. Niczyja wina. Kiedy zabójca pociąga za spust, nie wini się ofiary, że znalazła się na linii ognia. Zrobiłeś, co do ciebie należało, na dodatek świetnie się spisałeś. Popatrz tylko! Po dwóch miesiącach wciąż walczysz. A to świadczy, że jesteś jednym z najlepszych. Niewielu jest tak dobrych jak ty.

      Porucznik znowu pokręcił głową.

      – Nie jestem dość dobry. Wcale. Nie byłem dość dobry, aby ją ocalić. – Zanim Proctor zdążyła zapytać, o kogo chodzi, Volz mówił dalej. – Ci obcy to nie zabójcy, pani komandor. To siła natury. Są jak huragan. Jak tornado. Jak zaraza. Nazwanie ich zabójcami nadaje im człowieczeństwo, a w nich nie ma ani trochę człowieczeństwa.

      Mówił nieskładnie, ale Proctor w duchu przyznawała mu rację. Wiedziała, że trzeba rozwiązać ten problem. ZSO i Ziemia przegrywały. Owszem, odniosły sporo sukcesów, ale w ostatecznym rozrachunku były to pyrrusowe zwycięstwa. Zginęły już setki milionów ludzi, miliony umierały co tydzień.

      Rój okazał się niezliczony. Był jak huragan. Jak siła natury. Volz dobrze to ujął.

      – Prześpij się, Chojrak. – Puściła pilota i pchnęła go do wyjścia z hangaru.

      Zanim jednak podprowadziła go do grodzi, hangarem wstrząsnęła jeszcze jedna eksplozja.

      Siła uderzeniowa zwaliła Proctor z nóg. Kiedy pierwsza oficer otworzyła oczy, żeby się rozejrzeć, okazało się, że wybuch nie był tak niszczycielski, jak można się było obawiać. W myśliwcu Roju eksplodowało zapewne jakieś przeciążone ogniwo systemów zasilania.

      Zaniepokoiło ją jednak coś innego. Pułkownik Hanrahan, Hycel i dwóch pilotów, którzy go podtrzymywali, znajdowali się o wiele bliżej obcej maszyny. Siła wybuchu powaliła ich na podłogę, leżeli nieruchomo w pobliżu wraku. A co gorsza, wokół było pełno zielonkawej mazi. Wybuch myśliwca zbryzgał ich materią Roju.

      – Oddział odkażający! Zabrać ich stąd, izolować i oczyścić! Już! – Komandor Proctor przywołała grupę w skafandrach. Nie musiała tego robić, sami ruszyli już na pomoc członkom załogi. Na szczęście powaleni piloci zaczęli się podnosić. Przynajmniej nie zginęli.

      Niestety, groził im los gorszy od śmierci.

      ROZDZIAŁ 14

      Ziemia, Boulder w stanie Kolorado

      Biuro wiceprezydenta

      bunkier prezydencki numer 3

      Isaacson co do jednego miał absolutną pewność – urząd wiceprezydenta był najbardziej bezużyteczną funkcją we wszechświecie.

      – Panie wiceprezydencie, prezydent Avery chce z panem rozmawiać w swoim gabinecie. – Sekretarz przekazał informację, nie wychodząc ze swojego biura. Nie musiał, jego gabinet był nie większy od szafy, podobnie jak pokój przydzielony Isaacsonowi.

      Przeniesiono go tutaj z eleganckiego gabinetu, który zajmował w dużym biurowcu. Tamten budynek


Скачать книгу