W Harrarze. Karol May
Читать онлайн книгу.do niego. Prześwidrował strażnika ostrym wzrokiem i zapytał:
– Czego chcesz o tak późnej porze?
Zapytany padł na ziemię, uniósł nieco głowę i odparł:
– Przed bramą stoi goniec i domaga się, aby go wpuszczono.
– Kto go przysyła?
– Arafat, emir karawany.
– Arafat? A więc nareszcie wrócił! Kazał długo czekać na siebie, więc przekona się, czego żąda mój gniew. Kim jest goniec, którego przysłał?
– Należy do szczepu Somali.
Sułtan drżał z gniewu.
– Do szczepu Somali? i śmiesz, psie, niepokoić mnie o tak późnej porze z powodu jakiegoś tam Somali? Niech Allach będzie dla ciebie litościwy. Zbliż się!
Strażnik przyczołgał się bliżej, aż głowa jego dotknęła stóp sułtana.
– Uklęknij i odwróć się! – rozkazał sułtan.
Słowa te wskazywały biedakowi, co go czeka. Władca Harraru miał bowiem zwyczaj ostrym nożem zadawać uderzenia w kark tym, którzy wzbudzili jego gniew. Jeżeli uderzenie trafiało w szyję, ofiara umierała i nikt nie ważył się nawet ulitować nad jej losem. Jeżeli jednak cios omijał szyję, trafiony uchodził wprawdzie z życiem, ale też z raną bolesną, po której pozostawało zwykle pewne zesztywnienie karku. W Harrarze i w okolicy spotykało się wielu ludzi o sztywnych szyjach; było to pamiątką po gniewie uprzejmego władcy, który życie swych poddanych cenił mniej, niż życie pierwszej lepszej muchy.
Strażnik ukląkł, zamknął oczy i wystawił kark. Sułtan wyciągnął swój jatagan, zamierzył się i uderzył. Uderzenie było takie silne, że wiązania szyji pękły. Głowa strażnika spadła z korpusu, ciało runęło na ziemię, strumień krwi trysnął z rany.
– Taki los musi spotkać wszystkich, którzy są nieposłuszni – zawołał sułtan. Wnet potem zapytał kata, który powrócił właśnie z więzienia:
– Czy w pewnem miejscu umieściłeś jeńca?
– Tak, panie, – odparł kat, padając plackiem przed władcą. – Zepchnąłem go do najgorszego lochu. Będzie miał straszną przeprawę ze szczurami.
– Doskonale! Jesteś posłusznym służką, więc nie minie cię nagroda. Zajmiesz miejsce strażnika. Urząd twój rozpoczyna się od tej chwili. Idź przed bramę i i powiedz temu przeklętemu Somali, by go Allah potępił. Niechaj wraca do swego pana i zamelduje, iż oczekuję jego podarków w dwie godziny po nastaniu świtu. O tak późnej porze nie może być wpuszczony żaden mieszkaniec Harraru, a co dopiero Somali.
– Czy mam wpuścić emira, skoro się zbliży z podarunkami?
– Nie. Pomyślałby, że się nie mogę doczekać. Niech stoi pod bramą ze swoimi ludźmi przez całą godzinę. I tak okazuję temu psu zaszczyt niezasłużony, że mu wogóle pozwalam wejść w mury miasta.
Otman, oczekujący przed brama, był przekonany, że go wpuszczą, to też zdziwił się niepomiernie, gdy rzekł doń kat, który zaawansował na strażnika:
– Wróć do swego pana i powiedz, że żaden Somali nie zostanie wpuszczony.
– Allah jest wielki! A dlaczegóż to?
– Bo sułtan pogardza szczepem Somali. Strażnik, który pytał, czy cię można wpuścić, poniósł za to śmierć. Jestem jego następcą.
– Powiadasz, że mam wrócić do swego pana? Powiadasz, że sułtan pogardza szczepem Somali? – pienił się Otman za bramą. – A czy wiesz o tem, że nie mam pana? My, Somali, jesteśmy wolnymi ludźmi, a wyście nikczemnymi parobkami i niewolnikami. Życie wasze należy do tyrana; zabiera je, gdy mu na to przyjdzie ochota. Powiada, że nami pogardza. Ale mimo to, kupuje nasze towary i targuje się z nami jak Jehudu, jak Żyd. Bądź zdrów, niewolniku swego kata!
Po tych słowach Otman wsiadł na wielbłąda i odjechał.
Wkrótce miasto pogrążyło się we śnie. Spali wszyscy, z wyjątkiem naszych dwóch jeńców i rodziny zabitego strażnika. —
Następnego ranka, w dwie godziny po nastaniu świtu, przybył do nowego strażnika goniec sułtana.
– Czy karawana handlowa jest już tutaj? – zapytał.
– Nie – odparł strażnik.
– Masz zjawić się przed sułtanem.
Strażnik zbladł na wiadomość, że ma stanąć przed władcą. Musiał jednak usłuchać rozkazu.
Sułtan siedział już na swym drewnianym tronie. Strażnik padł plackiem, aby wysłuchać słów władcy. Obok sułtana stało kilku dygnitarzy.
– Czy emir Arafat przybył z podarunkami? – brzmiało pytanie.
– Jeszcze nie, panie…
– Dlaczego ten pies zwleka? Czy nie powiedziałeś jego gońcowi ze szczepu Somali, że oczekuję go w dwie godziny po wschodzie słońca?
– Nie, nie starczyło mi czasu, aby to powiedzieć, – odparł strażnik, drżąc na całem ciele.
– Dlaczego, ty psie, ty psi synu? – ryknął władca.
– Odjechał tak prędko…
– Więc przez ciebie mam czekać? Więc dlatego mianowałem cię strażnikiem? Allah jest wielki i sprawiedliwy. Co człowiek daje, to otrzymuje zpowrotem. Jako kat wielu ludzi pozbawiłeś życia; teraz rozstaniesz się ze swojem. Chodź tutaj.
Powtórzyła się scena z poprzedniego wieczora. W kilka chwil później strażnik leżał na ziemi z przebitą szyją. Następca jego pośpieszył ku bramie, otrzymawszy klucze z rąk sułtana.
Sułtan był wściekły. Oświadczył wprawdzie, że pogardza szczepem Somali, ale mimo to wyskakiwał ze skóry, czekając kiedy mu przedstawiciele tego szczepu przyniosą podarki.
Emir zameldował się dopiero w południe. Sułtan nie kazał mu czekać przed bramą, jak to sobie postanowił wczoraj, lecz wydał rozkaz wpuszczenia natychmiast i wprowadzenia do pałacu.
Przywódca karawany zjawił się wkrótce. Towarzyszyło mu pięciu ludzi, którzy eskortowali silnie objuczonego wielbłąda. Wielbłąd ten niósł podarunki dla sułtana. Przejęli je ludzie władcy Harraru. Teraz mógł emir wraz z towarzyszami zjawić się przed sułtanem; musieli wszyscy odłożyć broń i zdjąć obuwie.
Władca przyjął ich obcesowo:
– Dlaczego nie padacie na kolana? – zawołał.
– Padamy na kolana tylko przed Allahem – odpowiedział dumnie emir. – Jesteśmy wolnymi ludźmi i nie modlimy się do żadnego człowieka.
– Dlaczego przybywasz tak późno?
Pytał tonem tak brutalnym, że emir odparł z gniewem:
– Bo mi się tak podobało.
– Powinieneś postępować według mojej woli, a nie według swoich upodobań! Czy wiesz, że z twego powodu zabiłem dwóch strażników?
– Nie moja to wina. Przyszedłem tutaj jako kupiec, a nie jako kłótnik, i nie poto, abyś mnie obrażał.
– Usta masz zuchwałe. Czy cię obraziłem?
– Kto dokucza gońcowi, ten dotyka również i pana tego gońca. Powiedz, czy chcesz przyjąć moje podarki i czy chcesz ubić interes ze mną. Jeżeli nie, odjeżdżam.
– Co mi przynosisz tym razem?
– Jedwabie i chusty, miedź, ołów, żelazo, proch, papier i cukier.
– A czego