Baśnie Andersena. Ганс Христиан Андерсен
Читать онлайн книгу.ziemi. To nie duma, jak pan widzisz, ale nadwrażliwość. Nie mogę.
Dlatego tylko nie mogę się zgodzić, abyś pan mi ˝ty˝ mówił; ale sam chętnie będę nazywał cię po imieniu i tym sposobem spełnię choć połowę twego życzenia.
I odtąd dawny cień mówił ˝ty˝ do swego pana.
– To jednak trochę za wiele! – pomyślał sobie uczony, ale nic nie powiedział i tak pozostało.
W miejscu kąpielowym pełno było gości, a pomiędzy innymi prześliczna królewna, która była chora na wzrok zbyt przenikliwy, co ją czyniło bardzo niespokojną.
Ujrzawszy nowo przybyłych, poznała natychmiast, że różnią się od innych ludzi.
– Mówią, że tu przyjechał, aby mu broda wyrosła, – rzekła sama do siebie – ale ja widzę jego prawdziwą chorobę: ten człowiek nie ma cienia.
To ją zaciekawiło, a że była królewną, więc nie robiła sobie z ludźmi ceremonii i na przechadzce pierwsza zagadnęła nieznajomego.
– Pańska choroba polega na tym, że nie masz cienia – rzekła.
– Z radością widzę – odparł cień spokojnie – znaczne polepszenie w zdrowiu waszej królewskiej mości i cieszę się z tego niezmiernie. O wzroku chorobliwie przenikliwym nie może być już mowy, jeśli nie widzisz pani mego cienia. To bardzo pocieszające. Prawda, że cień ten także jest dość oryginalny, ale gdybyś była chorą, poznałabyś go w jednej chwili.
– Jak to? – rzekła królewna, zadziwiona i ucieszona zarazem.
– Czy nie widzisz pani osoby, która nie odstępuje mię ani na chwilę i zawsze jest po stronie przeciwległej słońcu? To mój cień. Różni się trochę od cienia innych ludzi, ale to jego zaleta. Lubię rzeczy oryginalne, pospolitych nie znoszę. Jeśli więc ubieramy służbę w kosztowną liberię, dlaczego nie miałbym ubrać cienia swego jak człowieka? Pozwalam nawet, aby miał jeszcze cień własny. To są rzeczy kosztowne, ale stać mię na to, a lubię oryginalność.
– Czyżbym rzeczywiście była uleczoną? – pomyślała królewna. – Wprawdzie te wody mają cudowne własności, ale – W każdym razie jeszcze nie wyjadę, gdyż podoba mi się tutaj towarzystwo i czas mi wesoło upływa. Ten obcy książę – (bo musi to być książę!) – także bardzo zajmujący, żeby mu tylko broda nie urosła, bo zaraz by wyjechał.
Wieczorem był bal świetny i królewna tańczyła z cieniem. Ona tańczyła lekko, lecz on lżej bez porównania; takiego tancerza jeszcze nie widziała. Rozmawiała z nim potem o swojej ojczyźnie, którą on zwiedzał podczas jej nieobecności; a że wszędzie ciekawie zaglądał przez okna, zarówno do pałaców, jak. do zwykłych domów, więc mógł jej opowiedzieć wiele rzeczy, które ją ubawiły i zdziwiły.
Musi to być niezmiernie wykształcony człowiek – pomyślała i zaczęła zwracać się do niego z nadzwyczajnym szacunkiem.
Tańczyli z sobą znowu i królewna zakochała się w cieniu zupełnie; chciała mu nawet powiedzieć, że wybiera go sobie na męża, ale się jeszcze powstrzymała. Była to osoba przezorna.
– Jest wykształcony – rzekła, rozważając wszystko – to dobrze; tańczy cudownie – to też wielki przymiot; ale czy ma gruntowne wiadomości z nauk ścisłych? Pod tym względem trzeba go wyegzaminować.
I zadała mu zaraz tak trudne pytanie, że sama nie umiałaby na nie odpowiedzieć. Ale cień tylko uśmiechnął się dziwnie.
– Nie możesz mi pan na to odpowiedzieć? – dopytywała ciekawie królewna.
– Uczyłem się tego, będąc dzieckiem – odparł – i myślę, że cień mój nawet, który tam przy drzwiach stoi, odpowie ci, pani, zadowalająco.
– Cień pański? – powtórzyła zdumiona królewna. – To byłoby ciekawe!
– Nie ręczę za to – rzekł cień – lecz przypuszczam. Od tylu lat nie rozłączamy się z sobą, słyszy wszystko, co mówię, więc mam prawo się spodziewać, że coś przy nim zostało. Zresztą możemy się przekonać, tylko niech wasza królewska mość zwróci uwagę, że to nie cień zwyczajny, ale osobistość, która jest bardzo dumną z podobieństwa swego do człowieka; więc jeżeli mieć chcemy dobre odpowiedzi, musimy go wprowadzić w dobry humor, obchodząc się z nim, jak z człowiekiem.
– Ależ to mi się niezmiernie podoba! – zaśmiała się królewna.
Podeszli razem do uczonego męża, który stał spokojnie we drzwiach, i królewna rozpoczęła z nim rozmowę o księżycu, słońcu i pięknej naturze, o człowieku, jego życiu, duszy i dążeniach, a uczony odpowiadał pięknie i rozumnie.
Co to być musi za człowiek, kiedy ma cień taki mądry! – pomyślała królewna. – Prawdziwe szczęście i błogosławieństwo dla kraju mego i poddanych, że wybiorę takiego męża.
Tak też uczyniła, lecz umówili się z cieniem zachować pod tym względem tajemnicę, póki królewna do swego państwa nie powróci.
– Tajemnicę zachowam nawet przed własnym cieniem – przyrzekał cień uroczyście i miał do tego poważne powody.
Wkrótce przybyli razem do ojczyzny narzeczonej.
– Posłuchaj, przyjacielu – rzekł wówczas cień do uczonego – jestem dzisiaj szczęśliwy i potężny, jak mało kto na tym świecie, – chcę też coś zrobić i dla ciebie. Zrobię nawet bardzo wiele. Daję ci w moim pałacu mieszkanie, będziesz jeździł ze mną w królewskim powozie i wyznaczam ci pensji sto tysięcy talarów rocznie; ale musisz za tę cenę nazywać się moim cieniem i nikt wiedzieć nie powinien, że niegdyś byłeś człowiekiem. Oprócz tego musisz raz na rok, kiedy będę z balkonu ukazywał się memu ludowi, leżeć u nóg moich, niby cień prawdziwy. Bo widzisz – dzisiaj zaślubiam królewnę, – wieczorem nasze wesele.
– Ależ to szaleństwo! – zawołał uczony. – Na to się nie zgadzam i nie zgodzę nigdy! Chcesz oszukać królewnę i cały jej naród, a ja mam ci dopomagać! Nie, nie! Całą prawdę powiem jej natychmiast, powiem, żem jest człowiekiem, a ty tylko cieniem, w suknie przebranym.
– Nikt ci nie uwierzy; – zupełnie szczerze radzę: bądź rozsądny, przyjacielu, nie zmuszaj mię, ażebym wezwał pomocy straży.
– Idę wprost do królewny!
– To ja, mój kochany, a ty tylko do więzienia. Tak się też stało rzeczywiście, gdyż straż była posłuszną narzeczonemu królewny.
Cień udał się do pokoju przyszłej żony.
– Drżysz? – zapytała go królewna. – Co się stało? Nie rozchorujże się dzisiaj, w dzień naszego ślubu!
– Straszną chwilę przeżyłem – odparł cień, siadając – nic dziwnego, że nie mogę zapanować jeszcze nad wzruszeniem. Wyobraź sobie tylko – biedny mój cień zwariował! Co za przykrość! Zdaje mu się, że się stał człowiekiem, i nie dość na tym – że ja jestem jego cieniem!
– Ależ to okropne! – szepnęła królewna. – Czy go uwięziono?
– Rozumie się. Biedny cień mój! wątpię, czy kiedy odzyska przytomność.
– Biedny! – powtórzyła ze współczuciem królewna. – Co za nieszczęście. Dobrodziejstwem byłoby dla niego, gdyby mu teraz odebrano życie. I z drugiej strony – dla spokoju państwa – kto wie – ludzie nieraz tak łatwo się łudzą. – Tak, zdaje mi się, że jest naszym obowiązkiem skazać go na śmierć dla spokoju państwa i jego własnego dobra.
– Smutna konieczność! Wierny sługa od lat tylu! – wzdychał cień, niby głęboko zmartwiony.
– Jesteś szlachetny! – rzekła wzruszona królewna. Wieczorem miasto było iluminowane,