Okrutnik. Spełniona przepowiednia. Aleksandra Rozmus

Читать онлайн книгу.

Okrutnik. Spełniona przepowiednia - Aleksandra Rozmus


Скачать книгу
ziemię, czuł jak pulsuje mu każdy mięsień na ciele.

      – Nie możesz przestawać trenować, pamiętaj o tym, co cię czeka za miesiąc… czas mija. – Słyszał, a jego szczęki samoistnie się zacisnęły.

      – Tak, wiem. – Przełknął dumę. – Jutro możemy zacząć znowu. – Zaczął się podnosić. Poczuł rękę na ramionach, podniósł wzrok i ujrzał wielkiego mężczyznę z poplątanymi włosami i twarzą poznaczoną bliznami niczym kora drzewa. Twarz za którą tak długo tęsknił. Uśmiechnął się.

      – Idź do matki i siostry, spędź z nimi trochę czasu, należy ci się. – Poklepał go i ruszył powoli w stronę lasu.

      – A ty? – zawołał za nim.

      – Muszę z kimś porozmawiać. Wyślę kogoś na straż, by doglądał tej dziewczyny, tak jak ci obiecałem. – Staszek pokiwał powoli głową i otrzepał się z części piasku przyklejonego do jego spoconego ciała. Idąc w stronę domu, zebrał pełne wiadro wody ze studni. Właśnie tego potrzebowały jego zmęczone mięśnie. Po chwili w lodowatej wodzie miał wrażenie, że uchodzi z niego cały stres, jednak coś nie dawało mu całkowicie się zrelaksować. Instynkt, który podpowiadał mu, że czas na odpoczynek, a w każdej chwili i z każdej strony narażony jest na atak. Ubrany już stanął przed lustrem, trzymając w ręce nożyczki, jakie znalazł w domu. Włosy już od jakiegoś czasu tylko przeszkadzały mu w codziennym życiu. Do tego te ciągłe treningi, to był idealny moment na skrócenie ich. Pierwsze pasmo upadło na ziemię, a on zdał sobie sprawę, że jednak nie był na tyle do nich przywiązany jak się spodziewał. Po krótkim czasie na ziemi leżała już spora garść blond włosów, a przed nim w lustrze spokojnie przyglądał się wszystkiemu mężczyzna, którego Staszek nie spodziewał się ujrzeć. Pełen determinacji, gniewu i wątpliwości, te emocje odbijały się na jego twarzy. Odsłonięte oczy ujawniały walkę jaka toczyła się w głębi jego głowy, zwykle jaśniejące – teraz okryte mrokiem i jakby za grubą warstwą dylematów. Jego szczęka wydawała się już na stałe zaciśnięta, a usta wykrzywione w lekkim grymasie. Jednego był pewien, matka go zabije za tę fryzurę. Jeszcze raz przyjrzał się krzywym końcówkom i zaśmiał cicho. Dobrze wybrał zawód, na fryzjera by się nie nadawał.

      Wyszedł zmierzyć się z krytyką rodzicielki. Nie mylił się. Aniela była na wpół zrozpaczona, bardziej jednak rozgniewana aż do czerwoności.

      Nie musiał długo czekać na to, kiedy matka pociągnęła go na fotel i za pomocą maszynki skróciła włosy do paru centymetrów, przy tym nie darując sobie złośliwości.

      – Coś ty sobie zrobił, synu? – Reagował tylko śmiechem, bo złość u jego matki, najmilszej osoby jaką spotkał na swojej drodze, wyglądała przekomicznie. Gdy skończyła i obejrzała swoją pracę w jej oczach zebrały się łzy, była to tak niespodziewana dla Staszka reakcja, że przez chwilę siedział bez ruchu, by w końcu uchwycić jej dłoń i uścisnąć delikatnie.

      – Co się dzieje? – zapytał z troską. Chyba tak źle być nie mogło z jego włosami. Matka pociągnęła nosem i odwróciła się od niego tyłem.

      – Nic, po prostu wyglądasz jak on… – przerwała na chwilę. – Teraz jeszcze bardziej przypominasz swojego ojca. Ja… przepraszam. – Wyszła z kuchni, zostawiając go z lekkim zażenowaniem kiełkującym w środku. Przyjrzał się sobie w lustrze, jego rysy jeszcze bardziej się wyostrzyły, nie mógł mamie odmówić racji. Wyglądał tak jak ojciec wiele lat temu, jedyne co go różniło to kolor oczu. Za to ich wyraz był identyczny. Widać było w nich wręcz pragnienie poświęcenia wszystkiego byleby uratować najbliższych. Już od dawna nie był dzieckiem, ale dopiero dzisiaj zauważył, jakie piętno odbiło na nim doczesne życie. Nie miał czasu na użalanie się nad sobą, za dużo już go stracił i z tą myślą udał się za matką, którą zresztą jak zwykle znalazł w kuchni. Odwrócił ją do siebie i objął.

      – Chodź, mamo. – Pociągnął ją za rękę i zatrzymał się jeszcze w korytarzu, by upewnić się, że siostra znajduje się w domu. Usłyszał jej rozmowę z kimś przez telefon, więc lekko uspokojony wyszedł z domu, a za nim matka, o dziwo, nie stawiająca oporu.

      – Gdzie idziemy? – No cóż, nie chwal dnia przed zachodem słońca. Jak na znak stanęła w miejscu. – Stanisławie, ja mam na sobie domowe ciuchy i fartuch… nie myśl, że gdzieś mnie wyciągniesz. – Spojrzał na nią spod uniesionych brwi. Kobiety…

      – Mimo tego co się stało, mimo sytuacji jaka panuje na świecie, ty przejmujesz się tym jak wyglądasz? Daj spokój. – Wyglądała na przekonaną, ale i trochę obruszoną. – Chodź.

      Ruszyła i już bez oporu przeszła przez pola aż do lasu, gdzie się zatrzymali. Spojrzał na nią, a ona wydawała się poddenerwowana.

      – Po co tu przyszliśmy? – Uśmiechnął się do niej i zagwizdał nie głośniej niż szum liści pozostałych jeszcze na drzewach. Nie musieli czekać długo aż ujrzeli postać wyłaniającą się spomiędzy drzew. Aniela głośno wciągnęła powietrze, stała jednak nieruchomo niczym posąg. Nie dziwił jej się, Leszy wyglądał dosyć przerażająco nawet dla niego, a co dopiero dla osoby, która nie przywykła do widoku demonów. W życiu widziała tylko jednego, pojawił się u Staszka, gdy ten stracił wzrok, a wraz z nim zainteresowanie czymkolwiek poza własnym żalem. Ujrzała wtedy Gniotka, gdy ten rozwalał wszystko, co wpadło mu w ręce. Nie wytłumaczył jej tego, zachowywał się wobec niej obojętnie przez co teraz czuł wstyd, a obecna chwila była dobrą okazją do odkupienia winy wobec matki.

      Postać Leszego była już na tyle blisko, by móc rozpoznać w niej coś z człowieka. Staszek zerknął na matkę, która miała całą twarz zalaną we łzach. Nie zdążył mrugnąć, a ona stała już wtulona w swojego wiele lat temu zmarłego ukochanego. To była ich chwila, nie chciał im jej zabierać, więc odszedł w kierunku wsi. W chwili gdy się oddalał, czuł jak ciepło w jego sercu maleje, a pięści powoli się zaciskają.

      Idąc ulicą minął grupkę chłopaków, góra dwadzieścia lat. Ubrani w podkute buty, mieli ogolone głowy. Nadludzie, prawda? Stali nad jakimś chłopaczkiem, który miał na sobie koszulkę z podobizną Che Guevary, ogólnie wyglądał jakby go wyciągnęli prosto ze śmietnika. Obdarzali go raz po raz solidnymi kopniakami. Zabawne, nie spodziewał się, że w tych czasach, wręcz apokaliptycznych takie poglądy przetrwają. Szacunek. Nie zamierzał reagować, nie interesowali go tacy ludzie, ani ci którzy mieli w głowie siano, zamykający się na jeden pogląd i nawet nie łaknący wiedzy dotyczącej innych, ani też ci, którzy przyjmowali wszystko, jak leci aż im dupą wychodziło. Selekcja naturalna. Przeszedł dalej, uśmiechając się pod nosem. Teraz musiał potwierdzić swoje podejrzenia odnośnie pewnego wydarzenia z przeszłości. Nie wiedział, jak się zachowa, gdy jego domysły się potwierdzą. Znalazł go tam, gdzie się spodziewał, za ladą. Widocznie ludzie traktują zaistniałą sytuację na świecie jako idealny powód, by posiedzieć w barze. Jednak gdy dłużej się im przyglądał zorientował się, że po prostu siedzą i przyglądają się drugiemu bez słów, nie mając przed sobą nawet szklanki z wodą. Grobowa cisza jak i atmosfera tego miejsca aż przyprawiała o gęsią skórkę. Nie mógł się im dziwić, tracą rodziny, a niedługo być może i oni odejdą. Ta myśl sprawiła, że zmarkotniał. Wróciła niepewność.

      – Ooo, Stachu, gdzie cię wywiało? Nie widziałem cię kupę czasu. – Rudy wydawał się niezbyt przejęty ogólnym smutkiem. Zdał sobie sprawę, że naprawdę minęło sporo czasu od spotkania z kumplem.

      – A wiesz dużo się ostatnio dzieje.

      – No dosyć, kto wie może jakiś kraj zrzuci na nas jakieś cholerstwo albo to celowe działanie pewnej nacji. – Rudy i jego domysły. Wszyscy w lokalu na jego słowa zesztywnieli, wyraz ich twarzy odzwierciedlał przerażenie, jakie zbierało się w ich wnętrzach.

      – Ja myślę, że to jakaś broń biologiczna i ludzie zamieniają się


Скачать книгу