Balony. M. Sajnog

Читать онлайн книгу.

Balony - M. Sajnog


Скачать книгу
kochanie, jak spałaś? – zapytał.

      – Nie za dobrze, w dodatku jestem już spóźniona do pracy, muszę uciekać, porozmawiamy wieczorem, okej?

      – Wszystko w porządku? – dalej drążył.

      Zatrzymała się w drzwiach i zastanawiała przez chwilę.

      – Tak, Alek, po prostu muszę już lecieć – odezwała się w końcu, uśmiechnęła sztucznie i dała mu buziaka w policzek, potem wybiegła z domu.

      Tak naprawdę miała jeszcze godzinę do rozpoczęcia pracy, ale nie chciała z nim rozmawiać. Poszła do parku i położyła się na ławce. Patrzyła chwilę na bezchmurne niebo, po czym zamknęła oczy.

      Kiedy je otworzyła, nie leżała już, ale szła z kimś za rękę po ulicy. Wokół nich były zniszczone budynki, szyby były powybijane, wszędzie walały się śmieci i szkło. Na chodnikach leżały zwłoki zwierząt. Były tam psy, koty, a nawet szczury i ptaki. Było ciemno i cicho. Po ścianach budynków wspinały się dziwne zielono-fioletowe rośliny, nigdy nie widziała czegoś nawet trochę podobnego do nich. Miały wielkie grube łodygi, z których wyrastały postrzępione liście, wyglądały na naprawdę ostre. Na niektórych liściach widać było małe fioletowe kwiaty. Całość wyglądała trochę jakby nie na swoim miejscu, jakby nie powinna tu w ogóle być. Ella spojrzała na swojego towarzysza. Był o ponad głowę wyższy od niej, miał szare oczy i pełne usta, długie czarne włosy miał związane w kucyk. Uśmiechnął się do niej i powiedział:

      – Nie martw się, kwiatuszku, ze mną nic ci nie grozi. Zaraz dotrzemy na miejsce.

      Przytulił ją i pocałował w czubek głowy. Widziała miłość w jego szarych oczach i wiedziała, że sama też go kocha. Nie potrafiła jednak zrozumieć, kim on jest i co ona tu robi. Otworzyła usta, żeby zapytać go, co się dzieje, kiedy ciszę przerwał przeraźliwy krzyk. Na ulicę wybiegła kobieta w obdartej sukni, była cała we krwi, jedna ręka zwisała jej bezwładnie, a w drugiej trzymała nóż. Kiedy ich zobaczyła, zaczęła kierować się w ich stronę, płakała i przez łzy błagała o pomoc. Ella widziała to jakby w zwolnionym tempie. Kobieta szła bardzo powoli, łzy ściekały po jej policzkach, a usta otwierały się w niemym błaganiu o pomoc. Zanim jednak zdążyli zareagować, zza rogu wybiegł mężczyzna z maczetą, złapał ją za włosy i obciął kobiecie głowę. Ella zaczęła krzyczeć, zamrugała i zobaczyła niebo nad sobą.

      To był tylko sen, Boże, tylko sen, kurewsko realny sen! Kim była ta kobieta i co się tam w ogóle stało? Kim był chłopak, z którym szłam za rękę, i gdzie on teraz jest? Czy to była jakaś wizja, czy po prostu koszmar…? Myśli kłębiły się jej w głowie i nie umiała dojść do siebie.

      Jak mogłam zasnąć na ławce, pomyślała. W końcu wstała i spojrzała na zegarek. Okazało się, że minęło tylko dziesięć minut. Ruszyła w kierunku pracy, ale po chwili zauważyła na swoich tenisówkach czerwoną plamę, zatrzymała się i zdjęła but. Plama wyglądała jak krew. Nagle przed oczami stanęła jej kobieta w zakrwawionej sukni i jej odpadająca głowa. Ujrzała, jak krople krwi rozbryzgują się na chodniku i jak jedna z nich upada na jej but. Zaczęła biec. Biegła tak długo, aż zobaczyła hotel Irbis, miejsce swojej pracy. Była recepcjonistką, niekiedy pomagała w sprzątaniu pokoi. Zamieniała się czasem z przyjaciółką i wtedy cały dzień sprzątała, a Katie siedziała w recepcji. Dziś tak właśnie postanowiła zrobić. Chciała zapomnieć o krwi na niebie, krwi na tenisówkach, o Alku w kuchni oraz o śnie. Kiedy ogarniała kolejne pokoje hotelowe, wciąż miała przed oczami głowę nieznajomej kobiety, widziała jej oczy błagające o pomoc, ciało opadające na ziemię i słyszała śmiech mężczyzny, a także słowa: „nie martw się kwiatuszku…”.

      – Ella, skończyłaś już? – Kilka godzin później głos Katie przywrócił ją do rzeczywistości.

      Zamknęła ostatni pokój i zbiegła na dół.

      –Tak, skończyłam – uśmiechnęła się do przyjaciółki – tu masz klucze.

      – Dzięki, że wzięłaś na siebie pokoje, nie miałam dziś siły.

      – Też źle spałaś?

      – Bardzo źle. Wyobraź sobie, że Klaus nie dawał mi spokoju przez pół nocy. – Katie zachichotała. – Było bardzo miło. A ty? Dlaczego nie spałaś? Bo raczej wykluczam miłosne igraszki. – Puściła do niej oko.

      – Nie wiem, po prostu jakoś nie mogłam, cały czas mam dziwne wrażenie, że coś złego się wydarzy. Od kiedy zobaczyłam tę krew na niebie.

      – Hej, zaraz, zaraz, jaką krew? – Przyjaciółka spojrzała na nią z zainteresowaniem.

      – Sama nie wiem, to był chyba balon, ale miał taki intensywny kolor, że kiedy pękł, miałam wrażenie, że niebo zalała czerwień… Wiem, że to głupie.

      – Tak, to trochę dziwne – rzekła Katie po chwili zastanowienia. – Skąd rano balony, nie było żadnych imprez plenerowych. Chociaż może jakieś dziecko go zostawiło…

      Ella kiwnęła głową.

      – Pewnie masz rację, idę się przebrać i może skoczymy na piwo?

      – Bardzo chętnie, przyjaciółko, poczekam na ciebie na parkingu.

      W pubie siedziały do wieczora. Kiedy Ella nie mogła już dłużej przeciągać powrotu do domu, wyszły. Katie pocałowała przyjaciółkę w policzek i kazała porozmawiać z Alkiem, choć dobrze wiedziała, że ta i tak tego nie zrobi. Ella roześmiała się i uznała, że w sumie może właśnie dziś się jej uda, bo jest pijana. Śmiejąc się, rozeszły się każda w swoją stronę. Kiedy Ella dotarła do domu, okazało się, że nikogo w nim nie ma. Położyła się w ubraniach do łóżka i zasnęła. Śniła o szarych oczach i kwiatach, o czerwonych butach, łzach, a także o spadających głowach oraz oceanie krwi.

      ADAM

      Adam zatrzymał samochód na poboczu, połknął tabletki, zamknął oczy i czekał, aż głowa chociaż trochę przestanie go boleć. Czy naprawdę niebo było czerwone, czy naprawdę widział kobietę we krwi, czy to wszystko tylko sobie wyobraził? Kiedy poczuł się trochę lepiej i łupanie w głowie ustało, podniósł się i rozejrzał dokoła. Ból zniknął i czuł się już dobrze. Odczekał jeszcze chwilę, odpalił samochód i pojechał do pracy. Dzień minął mu szybko, miał mnóstwo dostaw i kiedy wieczorem została mu jedna paczka do dostarczenia, był już tak wykończony, że zastanawiał się, czy nie zostawić jej sobie na jutro. Sprawdził adres i kiedy okazało się, że ma go po drodze, postanowił jednak ją doręczyć. Podjechał pod mały niebieski domek, wyjął pakunek i zadzwonił dzwonkiem przy bramie. Nie usłyszał żadnego dźwięku, więc sprawdził, czy drzwi są otwarte. Klamka ustąpiła od razu, wszedł do ogrodu. Podszedł do drzwi i zapukał. Po kilku chwilach otworzyła mu niewielka, krótkowłosa, siwa staruszka. Miała na sobie pomarańczowy fartuch, z rodzaju tych, które noszą chyba wszystkie starsze panie na świecie, na kieszeni z przodu był napis: „Love cooking”.

      Wyszła przed dom i szybko się rozejrzała, wyglądała na przerażoną.

      – Dzień dobry, jestem kurierem, mam paczkę pod ten adres, czy pani nazywa się Peters? – zapytał Adam.

      Kobieta nie zareagowała. Adam rozejrzał się dookoła, podążył wzrokiem za oczami kobiety, ale nie zauważył niczego niepokojącego. Przed domkiem kwitły polne kwiaty, stokrotki i fiołki. Po lewej stronie stała płacząca wierzba, jej gałęzie praktycznie dotykały ziemi, wyglądała na przynajmniej tak leciwą jak jej właścicielka… Stary niepomalowany od co najmniej kilkudziesięciu lat płot w niektórych miejscach miał dziury, gdzieniegdzie


Скачать книгу