Tajemnice walizki generała Sierowa. Iwan Sierow

Читать онлайн книгу.

Tajemnice walizki generała Sierowa - Iwan Sierow


Скачать книгу
wycofają się w kierunku północnego Kaukazu. Nie zgodzono się ze mną i nakazano nacierać.

      Wróciłem na front i kazałem organizować atak. Uwzględniłem wszystkie popełnione przedtem błędy. Niemcy jednak też byli czujni. W nocy dotarliśmy do ich stanowisk, ale otworzyli huraganowy, chociaż niecelny ogień i nasi żołnierze musieli zalec.

      Mój chytry zamysł, by zajść Niemców od tyłu, nie powiódł się. Dowódca 4. kompanii po przeprawieniu się przez rzekę Kłydż stchórzył, porzucił żołnierzy i powrócił samotnie. Złapano go i doprowadzono do mnie.

      Chyba dla kontrolowania moich poczynań przyjechali z Suchumi członek Rady Wojennej frontu Sadżaja* oraz sekretarz KC Gruzji o nazwisku Szerozija*. Skorzystałem z ich obecności, pytając, jak mam postąpić z dowódcą kompanii, który nie wykonał rozkazu w warunkach bojowych. „Rozstrzelać” – zawyrokowali.

      Przed frontem kompanii moździerzy spytałem: „Ten oto dowódca 4. kompanii dwa razy porzucił swoich żołnierzy i haniebnie zdezerterował. Na co zasługuje?”. „Rozstrzelanie!” – odpowiedzieli chórem. W ten sposób nasze postanowienie poparli sami żołnierze oburzeni zachowaniem takiego dowódcy. Wyrok wykonano natychmiast. Wieczorem „wierchuszka” wyjechała.

      Niedługo cieszyłem się względnym spokojem. Po kilku dniach przysłano mi uzupełnienie – pluton pracowników politycznych z ormiańskiej uczelni wojskowej. Przywitałem ich, porozmawiałem i pod wieczór skierowałem do Korobowa.

      Późnym wieczorem zadzwoniłem do niego z pytaniem o tych politruków. Odpowiedział: „Jeszcze ich nie ma”. Zaniepokoiłem się i wysłałem oficera sztabowego, by ich odnalazł. „Nie ma ich nigdzie” – meldował po powrocie. Dziwne! Chyba rano przyjdą – pomyślałem sobie.

      Około 11 wieczorem zadzwonił generał Sładkiewicz z Gwandru i zameldował o przybyciu 121. pułku strzelców górskich 9. Górskiej Dywizji Strzeleckiej pod dowództwem pułkownika Arszawy*. Lesielidze dotrzymał słowa! Przez telefon Arszawa przedstawił się i poprosił o pozwolenie na przenocowanie.

      Odczuwałem jakiś niejasny niepokój, szczególnie po zaginięciu tego plutonu, nakazałem więc, by po nakarmieniu żołnierzy pułk w pełnym składzie wyruszył do mnie (trzeba był przejść 12 kilometrów). Po półgodzinie ponowny dzwonek – musiałem się ubrać i ze swego namiotu człapać te 150 metrów do pomieszczenia sztabowego.

      Melduje mi: „Gdy tylko dotarli, padli jak nieżywi, nawet posiłku odmówili. Przeszli tego dnia po górach 50 kilometrów. Pozwólcie tu przenocować i rankiem wyruszyć”.

      Poczułem, że zaraz stanie się coś niedobrego. Kazałem ogłosić dla pułku alarm bojowy i wyruszyć natychmiast. O wyruszeniu żołnierzy zameldować mi osobiście. Sładkiewicz zamilkł, po czym karnie odrzekł: „Tak jest!” – i odwiesił słuchawkę.

      Zadzwoniłem do Korobowa i spytałem, jak sprawy się mają. Też z jakiegoś powodu nie spał, mimo że minęła północ. Odpowiada, że panuje spokój i Niemcy też milczą, wbrew swoim zwyczajom. „Pilnujcie ich!” – nakazałem.

      Złapałem się na tym, że czuję strach przed Niemcami. Zacząłem analizować przyczyny takiego stanu – i tak, i nie.

      Skąd te nagłe obawy? Ponieważ powstała sytuacja niebezpieczna nie tylko dla mnie osobiście, lecz i dla innych. W czym się te obawy przejawiają? W niepokoju, zdenerwowaniu, przeczuciu nieszczęścia. Doszedłem do wniosku, że realne podstawy do niepokoju istnieją. Pluton zaginął, Niemcy się zaczaili, do tego oczekiwane nadejście pułku się opóźnia. Jaki z tego wniosek?

      1. Nie wykazywać miałkości ducha.

      2. Nie okazywać tchórzostwa przede wszystkim.

      3. Mobilizować całą silę woli do poszukiwania prawidłowego rozwiązania.

      Po godzinie zadzwonił Sładkiewicz i zachrypniętym głosem poinformował, że pułk wyruszył zgodnie z rozkazem.

      Między nami, Sładkiewicz choruje na odmę płucną. Z mojego rozkazu kilka razy samolotem U-2 przylatywał lekarz, by robić mu stosowne zabiegi. Mimo to, kierując się poczuciem obowiązku wobec ojczyzny, Sładkiewicz pozostawał na wysokości 2800 metrów.

      Wróciłem do swego namiotu około 2 w nocy i zasnąłem, nie rozbierając się. Spałem około godziny, kiedy obudziła mnie seria z pistoletu maszynowego. Zerwałem się, chwyciłem mauzer. Tużłow również. Zaczęła się strzelanina. Wysłałem Tużłowa, by sprawdził, czy pułk dotarł, a jeśli tak, by przyprowadził tu trzy kompanie.

      Po kwadransie niemieccy piechurzy zaczęli schodzić z gór, zbliżając się do nas. Rozmieściłem kompanię swych pograniczników, by przeciąć im drogę. Gołym okiem widziałem strzelców alpejskich przebiegających od drzewa do drzewa i kryjących się za ich pniami.

      Sytuacja stawała się krytyczna. Patrzę – Niemcy jak na komendę zaczęli obchodzić nas z prawej strony. Przeszli do strumienia Gwandra, nie dalej niż 100 metrów od nas. W tym czasie dotarły do mnie trzy nasze kompanie strzeleckie. Skierowałem je na niemieckie skrzydło.

      Zaczęła się intensywna strzelanina. Znajdowałem się pośrodku naszych oddziałów. Żołnierze, jeszcze nieostrzelani, przywierali do drzew. Straty na razie były minimalne. Niemcy nas się nie spodziewali, od razu zalegli i poczęli się okopywać.

      Muszę przyznać, że czynili to niezwykle sprawnie i dobrze się maskowali. Miałem jednak lornetkę i wskazywałem naszym żołnierzom większe skupiska nieprzyjaciela, które nasi ostrzeliwali.

      Po jakimś czasie podczołgał się do mnie i przedstawił dowódca pułku Arszawa. Sprawiał dobre wrażenie. Rozkazałem, by z dwoma kompaniami wysunął się do przodu, aby osłonić flanki pułku Korobowa. Poszedł wykonywać rozkaz.

      Wycofałem się do sztabu dywizji i zacząłem dzwonić do Korobowa z zamiarem wyjaśnienia strzelaniny u nas, to znaczy na jego tyłach. Zamierzałem go uspokoić. Połączenia nie uzyskałem. Wysłałem do niego dwóch żołnierzy. Minęły dwie godziny, żołnierze nie wrócili. Wysłałem kolejnych dwóch. Też nie wrócili. Zdeprymowało mnie to.

      Co się mogło stać? Niemcy, zachodząc z tyłu, mogli wystrzelać cały sztab, jego ochronę i moich gońców. Na zapleczu Korobowa stacjonowała bateria artylerii górskiej. Połączenia z nią także nie uzyskałem. Taka niewiedza na polu walki demoralizuje najbardziej.

      Postanowiłem dowiedzieć się o losie pułku Korobowa. Wybrałem trzech rozgarniętych żołnierzy i nakazałem, by z przodu szła dwójka, a trzeci jakieś 50 metrów za nimi – jeśli coś się stanie z przednią parą, trzeci zobaczy, przybiegnie i zamelduje. Czekam. Strzelanina się nasila, szczególnie ze strony niemieckiej. Nasza artyleria z jakiegoś powodu nie strzela. Łączność nie działa.

      Naraz podbiega oficer i mówi: „Pułkownika zabiło!”. Okazało się, że w pobliżu punktu obserwacyjnego wybuchł pocisk i odłamek zabił Arszawę. Ciężko ranny został szef sztabu pułku130.

      Co robić? Sytuacja jest ciężka. Wychodzi na to, że nas rozdzielono na części i nie wiemy, jak je ponownie połączyć w jedną całość.

      Naraz podchodzi do mnie blady, cały we krwi żołnierz i coś usiłuje meldować. Poznałem w nim jednego z tych trzech, których posłałem do Korobowa. Szeregowy stoi, a z szyi ciurka mu krew – między uchem a barkiem rana długości 5–6 centymetrów. Jednak mężnie stoi.

      Mówię: „Opowiedz, co się stało”. Otóż Niemcy chytrze podpuścili bardzo blisko dwóch żołnierzy, którzy szli z przodu, po czym nagle wyskoczyli z krzaków, porwali ich i rozstrzelali. Trzeci, widząc, co się dzieje, rzucił się do ucieczki. Strzelali za nim, trafili w szyję, ale zdołał uciec.

      Pierwsze dwie pary


Скачать книгу

<p>130</p>

Major I. Arszawa (omyłkowo zwany przez Sierowa pułkownikiem) zginął w boju 18 sierpnia 1942 r. – pośmiertnie nagrodzony Orderem Lenina.