Blask Chwały . Морган Райс

Читать онлайн книгу.

Blask Chwały  - Морган Райс


Скачать книгу
Prąd znosił ich w jednym kierunku i najwidoczniej to tutaj musieli wysiąść na ziemie Imperium.

      – Patrzcie! – krzyknął O’Connor.

      Podbiegli do burty, za którą wychylał się O’Connor i spojrzeli w kierunku czegoś, co wskazywał im w wodzie. Przy łodzi płynął ogromny owad, świetliście fioletowy, długi na dziesięć stóp, o setkach odnóży. Pobłyskiwał pod falami, po czym częściowo się wynurzył; wtedy tysiące jego małych skrzydełek zaczęły poruszać się z niezwykłą szybkością i owad uniósł się tuż nad wodę. Po chwili znowu ślizgał się po jej powierzchni, po czym gwałtownie rzucił się w dół. I powtórzył wszystko od początku.

      Kiedy się mu przyglądali, nagle uniósł się wyżej, na wysokość wzroku chłopców i zawisł w powietrzu, wpatrując się w nich swoimi czterema sporymi zielonymi ślepiami. Zasyczał i wszyscy mimowolnie odskoczyli, chwytając za miecze.

      Elden postąpił naprzód i zamachnął się na niego. Lecz kiedy jego miecz przecinał powietrze, owad był już z powrotem w wodzie.

      Thor i pozostali przewrócili się na pokład, gdy ich łódź gwałtownie zatrzymała się na brzegu.

      Serce Thora zabiło szybciej, gdy spojrzał za burtę: pod nimi znajdował się wąski pas plaży składający się z tysięcy małych, ostro zakończonych kamyków w kolorze żywego fioletu.

      Ląd. Udało im się.

      Elden jako pierwszy ruszył do kotwicy. Pozostali chłopcy podążyli za nim i wspólnymi siłami unieśli ją i przerzucili na zewnątrz. Wszyscy zeszli po łańcuchu, zeskakując z niego na ziemię. Thor podał Eldenowi Krohna, gdy posuwał się w dół.

      Thor westchnął, kiedy postawił stopę na lądzie. Dobrze było poczuć ziemię – suchy, stały ląd – pod stopami. Nie miałby nic przeciwko temu, by już nigdy nie wsiadać na łódź.

      Chwycili liny i wciągnęli łódź tak głęboko na brzeg, jak się dało.

      – Myślicie, że przypływ ją zabierze? – spytał Reece, przypatrując się łodzi.

      Thor spojrzał na nią; wydawała się tkwić mocno w piasku.

      – Nie z tą kotwicą – powiedział Elden.

      – Przypływ jej nie zabierze – powiedział O’Connor. – Lecz to nie oznacza, że nie zrobi tego nikt inny.

      Thor przyjrzał się łodzi po raz ostatni i zdał sobie sprawę z tego, że przyjaciel ma rację. Nawet jeśli odnajdą miecz, po powrocie mogą zastać pusty brzeg.

      – Jak wtedy wrócimy? – spytał Conval.

      Thor miał wrażenie, że na każdym kroku tej wyprawy palą za sobą kolejne mosty.

      – Znajdziemy jakiś sposób – powiedział Thor. – Wszak w Imperium muszą być inne łodzie, prawda?

      Thor starał się brzmieć pewnie, by uspokoić swoich przyjaciół. Jednak gdzieś w głębi duszy sam nie był do końca przekonany. Miał coraz gorsze przeczucia co do tej wyprawy.

      Jak jeden mąż wszyscy odwrócili się i spojrzeli na dżunglę. Była to ściana listowia, za którą kryła się czerń. Odgłosy zwierząt rozchodziły się wokół nich kakofonią tak głośną, że Thor ledwie słyszał własne myśli. Jak gdyby każda bestia Imperium krzyczała, by ich powitać.

      Albo ostrzec.

*

      Thor i pozostali przedzierali się ramię przy ramieniu, ostrożnie, przez gęstą tropikalną dżunglę. Każdy z nich był czujny. Thorowi trudno było usłyszeć własne myśli – tak natarczywe były krzyki i nawoływania orkiestry owadów i ptaków dokoła. Mimo tego, gdy próbował dojrzeć coś w ciemności, nie udawało mu się nic zobaczyć.

      Krohn szedł przy jego nodze powarkując, z sierścią najeżoną na grzbiecie. Thor nigdy nie widział, by był tak czujny. Obejrzał się na swoich towarzyszy broni i zobaczył, że wszyscy, jak on, trzymają dłoń na rękojeści miecza, a nerwy mają napięte jak postronki.

      Wędrowali już kilka godzin, zapuszczając się coraz głębiej w dżunglę, powietrze stawało się coraz cieplejsze i gęstsze, bardziej wilgotne, coraz trudniej było oddychać. Szli po śladach czegoś, co kiedyś było chyba przesieką – kilka złamanych gałęzi wskazywało na drogę, którą mogli obrać przybyli tu ludzie. Thor żywił nadzieję, że była to ścieżka tych, którzy ukradli miecz.

      Thor spojrzał w górę, podziwiając przyrodę: wszystko tu osiągało niebosiężne rozmiary, każdy liść był tak wielki, jak on sam. Czuł się jak owad w krainie olbrzymów. Widział, że coś porusza się za liśćmi, ale nie mógł dostrzec, co się tam kryło. Miał złe przeczucie, że są obserwowani.

      Szlak zakończył się nagle gęstą ścianą listowia. Wszyscy zatrzymali się i spojrzeli po sobie, zbici z pantałyku.

      – Szlak nie może po prostu zniknąć! – powiedział O’Connor, nagle tracąc nadzieję.

      – Nie zniknął – powiedział Reece, przyglądając się liściom. – Dżungla po prostu ponownie zarosła.

      – Którędy teraz? – spytał Conval.

      Thor obrócił się i rozejrzał wokół, zastanawiając się nad tym samym. Zewsząd otaczała ich gęsta ściana listowia i zdawało się, że nie ma stamtąd wyjścia. Thor miał złe przeczucie i czuł się coraz bardziej zagubiony.

      Nagle coś przyszło mu do głowy.

      – Krohn – powiedział, klękając i szepcząc mu do ucha. – Wdrap się na to drzewo. Bądź naszymi oczami. Powiedz nam, którędy wiedzie droga.

      Krohn spojrzał na niego przenikliwie i Thor czuł, że go zrozumiał.

      Krohn pognał w stronę ogromnego drzewa, o pniu szerokim na dziesięciu mężczyzn, bez zastanowienia na nie skoczył i zaczął piąć się w górę. Wspiął się na jego wierzchołek, po czym przeskoczył na jedną z najwyższych gałęzi. Przeszedł na sam jej koniec i rozejrzał się, uszy postawił na sztorc. Thor zawsze przeczuwał, że Krohn go rozumie, a teraz miał co do tego pewność.

      Kron odchylił się w tył i wydał z siebie dziwny, gardłowy pomruk, po czym zbiegł w dół pnia i wystrzelił w jednym kierunku. Chłopcy wymienili zaciekawione spojrzenia, po czym wszyscy się odwrócili i podążyli za Krohnem w leśną gęstwinę, odgarniając grube liście, które zagradzały im drogę.

      Po kilku minutach Thor z ulgą zauważył, że ścieżka znowu się pojawia – ślady w postaci złamanych gałęzi i listowia wskazywały drogę, którą podążali mężczyźni. Thor pochylił się i poklepał Krohna, całując go w głowę.

      – Nie wiem, co byśmy zrobili bez niego – rzekł Reece.

      – Ja również – odpowiedział Thor.

      Krohn zamruczał, dumny i zadowolony.

      Kiedy zapuścili się krętą ścieżką głębiej w dżunglę, natrafili na ścianę nowego listowia, o ogromnych kwiatach wielkości Thora, mieniących się wszystkimi możliwymi barwami. Z innych drzew zwieszały się owoce wielkości głazów.

      Wszyscy zatrzymali się w zadziwieniu, a Conval podszedł do jednego z owoców, kuszącego czerwienią i wyciągnął rękę, chcąc go dotknąć.

      Nagle rozległ się głęboki, gardłowy warkot.

      Conval cofnął się i chwycił swój miecz, a pozostali spojrzeli po sobie z niepokojem.

      – Co to było? – spytał Conval.

      – Odgłos dobiegł stąd – powiedział Reece, wskazując na inną część dżungli.

      Wszyscy odwrócili się i spojrzeli. Lecz Thor nie dostrzegł nic prócz liści. Krohn zawarczał na coś w ciemności.

      Dźwięk


Скачать книгу