Lizbona. Miasto, które przytula. Weronika Wawrzkowicz-Nasternak

Читать онлайн книгу.

Lizbona. Miasto, które przytula - Weronika Wawrzkowicz-Nasternak


Скачать книгу
meia de leite (uma-meia-dy-leity), w wolnym tłumaczeniu „połowinka” mleka, czyli spora filiżanka kawy pół na pół z mlekiem.

      Są też ciekawe wariacje do uma bica:

      – um café duplo (um-cafe-duplu), to mała podwójna bica,

      – um pingado (um-pingadu), czyli mała czarna z kilkoma kroplami mleka,

      – um descafeinado (um-dyszkafeinadu), czyli bica bezkofeinowa,

      – um café com cheirinho (um-cafe-kom-szeiriniu), w wolnym tłumaczeniu „kawusia z aromacikiem”, czyli z doleweczką bagaço /aguardente (mocny alkohol produkowany z wytłoczyn winogron, można go porównać do brandy),

      – um garoto (um-garotu), dosłownie „chłopaczek”, to opcja dla najmłodszych, takie odwrócone pingado, czyli filiżanka mleka z kilkoma kroplami kawy.

      Tych kombinacji jest więcej, ale znając podstawowy zestaw, przetrwamy. Kiedy w Lizbonie zamawiasz kawę jak miejscowy, od razu zyskujesz szacunek kelnerów. Ty sprawiasz im radość, a oni dbają o to, żebyś czuł się jak u siebie.

      Azulejos, czyli ozdobne kafle na fasadach kamienic, sprawiają, że człowiek z zachwytem krąży po mieście. Lizbona, rok 2010.

      Ludzie w oknach niczym w ramach obrazów. Lizbońska ulica to dla mnie najciekawsza galeria świata. Rok 2010.

      ‒ Na język i komunikację składają się też gesty i mowa ciała. To chyba odpowiedni moment, żeby w naszej opowieści pojawiły się dwa buziaczki, czyli dois beijinhos (doisz bejżiniusz).

      ‒ Bez dois beijinhos nie istnieje praktycznie żadne spotkanie. To po prostu buziaki, które daje się sobie na powitanie i pożegnanie. Kiedy spotykasz zaprzyjaźnioną sąsiadkę – dois beijinhos. Kiedy przychodzisz do znajomej kafejki – dois beijinhos. Nawet w telewizji prowadzący talk-show witają w ten sposób wszystkich gości. Także w audycjach radiowych słychać podwójne cmokanie, kiedy do studia wchodzi nowy rozmówca. Buziaki są zawsze dwa, nie więcej!

      ‒ W Polsce witamy się najczęściej szybkim cmoknięciem w policzek, a po dłuższym rozstaniu następuje pocałunek liczony na trzy. Prawy policzek, lewy i jeszcze raz prawy. W Portugalii zawsze zostaję z tym trzecim buziakiem w powietrzu.

      ‒ Kiedy włączysz funkcję obserwatora, to z rozbawieniem zarejestrujesz grupki znajomych, które przypadkiem spotykają się na lizbońskiej ulicy. Najpierw każdy z każdym obcałowuje się po dwa razy. Po tej powitalnej sesji najczęściej pada krótkie pytanie:

      – Então, tudo bem? (entao, tudu-bej? / Jak leci?).

      Po nim jeszcze szybsza odpowiedź:

      – Tá, tudo bem (ta, tudu-bej / Wszystko okej).

      I cisza. Koniec rozmowy. A chwilę później wszyscy dziarsko przystępują do pożegnania, oczywiście z obowiązkowym dois beijinhos, każdy z każdym. Takie kadry w miejscach publicznych są w zasadzie na porządku dziennym.

      Dwa buziaczki obowiązują też w sferze zawodowej i biznesowej, co na początku mocno mnie dziwiło. Ten typ powitania zaczął mi szczególnie przeszkadzać, kiedy byłam w ciąży. Miałam wtedy wyraźną potrzebę zachowania osobistej przestrzeni. Przy przedstawianiu się zaczęłam wyciągać na powitanie wyprostowaną rękę, usiłując jasno określić dystans. Niestety, mój gest powodował nie tylko dezorientację i zdziwienie, ale też niezręczne przerzucanie pytającego wzroku z wyciągniętej dłoni na moją twarz. Niemal słyszałam niewypowiedziane: o co jej chodzi? Wtedy do akcji wkraczali moi niemiłosiernie zakłopotani portugalscy znajomi. Informowali miejscowych, że jestem cudzoziemką, po czym rzucali pobłażliwą instrukcję: „Marta, no coś ty, dois beijinhos!”. Jak widać, nie wygrasz z tradycją!

      W korespondencji mailowej też spotkasz dwa buziaczki, wyrażają serdeczność relacji. Tam, gdzie my napisalibyśmy „pozdrawiam”, w portugalskiej wersji pojawi się beijinhos lub skrót „bjs”. Jeśli jesteś stałą klientką banku i masz zaprzyjaźnionego opiekuna konta, z którym prowadzisz oficjalną korespondencję, na przykład na temat warunków przyznania kredytu hipotecznego, oprócz profesjonalnej odpowiedzi zawsze możesz liczyć na dois beijinhos w gratisie.

      Kiedy życiowa sygnalizacja włącza czerwone światło, najczęściej kawałek dalej masz zachętę do przejścia. Fot. Tomasz Nasternak.

      Lizbona to miasto malowane słońcem.

      ‒ Język, którego człowiek chce się nauczyć, powinien sprawiać przyjemność. To ma być frajda, a nie obowiązek. Poproszę o portugalskie smaczki. Takie, którymi możesz zaimponować miejscowym, kiedy pytają cię, czy znasz portugalski.

      ‒ Myślę, że wyjątkowo zaskoczyłabyś Portugalczyka znajomością znaczeń zakodowanych w niektórych typowo portugalskich gestach i dwuznacznościach. Wśród tajnych kodów, które bez problemu rozszyfrują miejscowi, znajduje się na przykład głaskanie po łokciu. Wiem, że to dziwnie brzmi, ale ten gest sugeruje czyjś „ból łokcia” (dor de cotovelo / dor-dy-kutuwelu), czyli… zazdrość.

      Znaczące pocieranie palcami czoła w okolicach, gdzie u mężczyzn tworzą się zakola, to z kolei sugestia „bólu rogów” (dor dos cornos / dor-dusz-kornusz). Tego chyba wyjaśniać nie trzeba. Niespieszne stukanie w drewnianą powierzchnię, na przykład w stół, to znak, że uznajemy kogoś za „głupiego jak drzwi” (estúpido que nem uma porta / sztupidu-ky-nej-uma-porta).

      I jeszcze kilka barwnych portugalskich wyrażeń dla ambitnych – użyte przez cudzoziemca dostarczą Portugalczykom niespodziewanej radości.

      – Que grande pincel! (ky-grandy-pinsel), co dosłownie oznacza: „Co za wielki pędzel!”, możemy wykrzyczeć, kiedy spóźni się pociąg, a stanowi to dla nas wyjątkowy kłopot. W analogicznym kontekście w Polsce często słyszymy soczyste słowo na „k”. Wyrażenia: Vai à fava! (wai-a-fawa), dokładnie tłumacząc: „A idź do bobu!”, możemy użyć, gdy chcemy kogoś wysłać tam, skąd przyszedł. Naszym czytelnikom mogę przybliżyć jeszcze jeden zwrot, o tym samym znaczeniu, który jak mniemam, zapamiętają najłatwiej. Uspokoję tylko, że Portugalczyk nie usłyszy w nim niczego wulgarnego:

      – Vai dar uma curva! (wai-dar-uma-ku-rwa), czyli „Idź se weź zakręt!”.

      ‒ Pamiętam pierwszą lekcję portugalskiego, kiedy w ucho wpadło mi słowo a gestora (a-żysztora). Byłam przekonana, że to pełne ekspresji przekleństwo. A tymczasem oznacza po prostu panią kierownik, menedżerkę. Ma w sobie polskie „ożeż…” i wyhamowującą „sztorę”. Świetnie uwalnia emocje. Kiedy po polsku mam ochotę „rzucić mięsem”, ale oficjalna sytuacja na to nie pozwala, sięgam po „ażysztorę”.

      Teraz pora na poznanie prawdziwych portugalskich wulgaryzmów. Jakie są najpopularniejsze południowe rozładowywacze?

      ‒ Zgrabnie ominę dosłowność w tym temacie, pokuszę się natomiast o empiryczną refleksję, bo kiedy mówię po portugalsku, przeklinam po portugalsku… O ile polskie wulgaryzmy bazują na wibrującym, mocnym „r”, o tyle portugalskie są miękkie, bezdźwięczne i syczące. Należy je miarowo cedzić przez zaciśnięte zęby albo – w przypadku utraty kontroli – w szybkim tempie bulgotać całą paszczą.

      ‒ Po wulgaryzmach robię ostrą woltę i zapytam cię, jak brzmią wyznania miłości. Jak będzie


Скачать книгу