Arabska żona. Tanya Valko

Читать онлайн книгу.

Arabska żona - Tanya Valko


Скачать книгу
później – odpowiada, oganiając się ode mnie jak od natrętnej muchy. Sam prawie przykleja nos do szyby i chłonie cały swój, tak dawno niewidziany, świat.

      Nieźle się zaczyna. Zagryzam wargi i głaszczę podekscytowaną Marysię po głowie. Ona zadaje mnóstwo pytań, a ja na ani jedno nie umiem jej odpowiedzieć.

      Skręcamy w jakąś wąską uliczkę, później w jeszcze jedną i jeszcze. Samochód zatrzymuje się przed wysokim na ponad dwa metry murem z czerwonej cegły. Na jego szczycie, co parę metrów, świecą okrągłe lampiony, między nimi rozciągnięto drut kolczasty.

      – Ahmed, co to za twierdza? Wygląda jak koszary. – Pukam go znowu w ramię, mocno już zaniepokojona.

      – Welcome home, Dociu – mówi z szerokim uśmiechem na ustach.

      – Hmm – zatyka mnie ze zdziwienia i przerażenia. Serce dudni mi w gardle. – Nie rozumiem – wyduszam z siebie w końcu.

      – Przecież ci mówiłem, że my budujemy trochę solidniejsze domy i ogrodzenia. – Figlarnie podnosi jedną brew i bierze mnie za rękę. – Żeby nasze kobiety czuły się bezpiecznie i swobodnie. A nam wtedy polepsza się samopoczucie.

      Nic z tego nie rozumiem. Potężna żelazna brama otwiera się powoli. Z czymś mi się to kojarzy i nawet nie chcę dokładniej się nad tym zastanawiać, ale w głowie huczy mi jedno słowo: więzienie.

      Na podwórku aż roi się od kobiet, młodych dziewczyn i dzieciarni. Mężczyźni stoją z boku, jakby izolując się od tego kolorowego i rozwrzeszczanego do granic możliwości towarzystwa.

      Kiedy otwieram drzwi i wysiadam, Marysia zostaje wyrwana z moich rąk, a mnie gęsto otacza tłum ciekawskich. Kobiety aż dyszą z żądzy poznania. Przede wszystkim objawia się to dotykaniem, co mnie doprowadza do szewskiej pasji. Wyraźnie fascynują je moje proste długie blond włosy.

      – Ahmed, Ahmed, ratunku – krzyczę przerażona i zła nie na żarty. – Do cholery, niech one się ode mnie odpieprzą – ryczę już na całe gardło.

      – Spokojnie, one jeszcze nigdy w życiu nie widziały takiej pięknej blond czupryny – śmieje się rozbawiony. – Po prostu ci jej zazdroszczą.

      – Wiesz, że tego nie lubię! Nienawidzę tego! – syczę jak żmija.

      – Będziesz musiała trochę utemperować swój charakterek – mówi chłodno. – Daj się lubić i nie miej pretensji o to, że ktoś cię adoruje.

      – Przecież…

      – Postaraj się zaakceptować trochę inne zwyczaje i znajdź w nich pozytywy – upomina mnie jak dziecko. – Inaczej wszyscy powariujemy. Chcesz im zrobić przykrość, od razu na samym początku? – pyta, patrząc mi twardo w oczy.

      Oczywiście że nie. Ale mam prawo czuć się nieswojo w tłumie obcych ludzi, którzy patrzą tak, jakby mieli ochotę mnie zeżreć. I wszyscy mają czarne, rozżarzone oczy jak jakieś zombi. Spuszczam głowę. Jest mi przykro, jest mi źle, boję się i z tego wszystkiego łzy napływają mi do oczu.

      – Jalla, jalla – krzyczy jakiś nieznany mi brunet i rozpędza dziewczyny, które z piskiem i śmiechem rozbiegają się na boki.

      On zauważył moje przerażenie, a mój ukochany mąż ma to gdzieś. Zniknął z pola widzenia, a jego rozbawiony głos słychać już we wnętrzu domu. Nieznajomy delikatnie popycha mnie w stronę drzwi. Nie wiem, co to za pomieszczenie, ale chyba salon. Jest większy od całego naszego mieszkania w Polsce. Osiemdziesiąt metrów, może więcej. Grube wełniane dywany zakrywają szczelnie każdy metr kwadratowy podłogi. Ciężkie tapicerowane meble zajmują centralną jego część. Małe stoliki porozrzucane są po całym pokoju i dostawione do każdego, najmniejszego nawet siedziska. Z jednej strony, oddzielona od reszty marmurowym murkiem z ladą, znajduje się jadalnia. Stół jest długi na około trzy metry. Przepiękny koronkowy obrus artystycznie udrapowano w jego centralnej części, a platerowe dekoracje przyciągają oko.

      Stoję na środku, jak dziecko w wesołym miasteczku, kręcę się dookoła i wlepiam oczy w każdy szczegół. Jakie ogromne mają tutaj okna! Wysokie na ponad trzy metry, zakryte grubymi zasłonami. Jak na zdjęciach pałaców arystokracji w dawnej Polsce. A te haftowane firany spadające do ziemi, aż chciałoby się ich dotknąć.

      Na ścianach nie ma obrazów. Są za to oprawione w bogate ramy tabliczki, przeważnie czarne, ze złotymi napisami w tutejszym dziwnym języku. Oprócz tego ściany pokrywają piękne gobeliny. Dookoła pokoju ustawiono kredensy z grubego litego drewna, a w nich niewyobrażalną ilość bibelotów: wazony, filiżanki, dzbanki, dzbanuszki i cukiernice. Wszystko wykonane z porcelany lub ze srebra. Oprócz tego inne drobiazgi. Dominują kryształy – a ja myślałam, że to polska tradycja. Wyroby z kolorowego szkła czarują feerią barw i różnorodnością kształtów. Podobają mi się maleńkie fioletowe pieski, niebieskie małpki, a przede wszystkim ławeczka, taka jak w parku, pod szklanym drzewkiem z liśćmi z bursztynu. Kto wykonuje takie filigranowe arcydzieła?

      – Gdzie to można kupić? – wypalam zupełnie bez zastanowienia, nie kierując swojego pytania do żadnej konkretnej osoby, na domiar złego pokazując palcem.

      Chwilę później stoję na miękkich nogach, zlana zimnym potem, przed całym towarzystwem, które nagle umilkło. Ależ ze mnie idiotka! W tym momencie elegancka kobieta schodząca po schodach mówi coś i uśmiecha się półgębkiem, taksując mnie przy okazji wzrokiem.

      – Mama domyśla się twojego pytania – tłumaczy Ahmed. – Nie musisz kupować. Są twoje.

      – Ależ ja nie chciałam… Ja nie w tym celu… Ja… Ja nie mogę… – Czuję, jak twarz zalewa mi szkarłatny rumieniec.

      – Podziękuj lepiej. Tyle chyba umiesz!? – Ahmed mówi przez zaciśnięte z wściekłości zęby.

      – Szukran dżazilan. Bardzo dziękuję – jęczę cicho, obracając się w kierunku kobiety, lecz ta nie zwraca na mnie najmniejszej uwagi.

      Nikomu nie zostałam przedstawiona, nikt nie uścisnął mi ręki i nie dał symbolicznego buziaka. Cóż, oni wiedzą, kim ja jestem, a ja najwyraźniej nie muszę ich poznawać.

      Tej nocy po raz pierwszy od bardzo długiego czasu nie mówimy sobie z Ahmedem nawet „dobranoc”. W wielkim królewskim łożu leżymy oddaleni od siebie chyba o dwa metry – jedno na jednym brzegu, drugie na drugim. Ja nie śpię i wiem, że on także. Cisza dzwoni w uszach. Nie wiem, o czym myśli Ahmed, ale ja snuję najczarniejsze scenariusze i wspominam moje najgorsze małżeńskie doświadczenia. Czyżby szykowała się powtórka z rozrywki? W końcu, kiedy słyszę za oknem świergot ptaków i śpiew muezina wzywającego wiernych na poranną modlitwę, zalana łzami usypiam.

      Koło gospodyń arabskich

      Kochanie, pobudka – słyszę miły głos szepczący mi czułe słówka do ucha.

      Nie chcę się obudzić, niech sen trwa wiecznie, lecz cóż to za cudowny aromat? Kawa, czekolada, palony cukier, przyprawy i przede wszystkim ciasto. Domowe ciasto mojej mamy. Słyszę, że ktoś odsłania zasłony i czuję promyki słońca na twarzy.

      – No już, otwieraj te swoje śliczne oczęta. – Ahmed całuje mnie delikatnie w usta. – Śpiąca królewna teraz powinna się obudzić – śmieje się.

      – Nie chcę – szepczę leniwym głosem, przeciągając się jak kot.

      – Nowy dzień, nowe przyjemności – mówi, tak jakby wczoraj nic się nie stało.

      – No wiesz… – nie kończę.

      Chciałam oczywiście zapytać, jakaż to radość wczoraj mnie spotkała, ale daję spokój. Już wiem, że nie należy igrać z ogniem i w mojej obecnej sytuacji muszę trzymać buzię na kłódkę. Jestem na przegranej pozycji i nie mam co do tego wątpliwości. Jednak słońce za oknem i kawa nastrajają


Скачать книгу