Przejęcie. Wojciech Chmielarz

Читать онлайн книгу.

Przejęcie - Wojciech Chmielarz


Скачать книгу
więc z daleka. Ile się da, to zapisałem.

      – Czyli można wciągać?

      Jankowski zawahał się, a potem kiwnął głową.

      – Dobra – mruknął Mortka. – Zaraz to zrobimy. Wcześniej chcę tam wejść i sam wszystko zobaczyć.

      Technik odłożył aparat i sięgnął do stojącej nieopodal torby. Wyciągnął parę gumowych rękawiczek i wręczył policjantowi.

      – Pracujesz z Suchą? – zapytał Jankowski.

      – Tak.

      – Przejebane masz. To lesba.

      Mortka założył rękawiczkę i spojrzał w stronę wciąż opartej o maskę samochodu policjantki.

      – I co z tego? – zapytał wreszcie.

      – No jak to… Pójdzie do piekła.

      Komisarz nie był pewien, czy technik mówi poważnie czy żartuje.

      – Sucha! – krzyknął i machnął na policjantkę. Ta jakby go nie usłyszała. – Sucha! – krzyknął po raz kolejny. Policjantka wreszcie niechętnie oderwała się od samochodu i podeszła do Mortki leniwym, nonszalanckim krokiem.

      – Weź rękawiczki i chodź ze mną.

      – Przeszliśmy na ty? – zapytała.

      – Słucham?

      – Pytam, czy przeszliśmy na ty, panie komisarzu.

      Jankowski wzniósł znacząco oczy w górę, jakby chciał powiedzieć: „A nie mówiłem”.

      – Dobrze – stwierdził Mortka. – Pani aspirant, proszę…

      – Panno – poprawiła go szybko. – I aspirantko. To się odmienia.

      Komisarz zamrugał dwa razy, zanim zorientował się, że musi wyglądać idiotycznie z na wpół otwartymi ustami. Nie potrafił uwierzyć w absurdalność tej sytuacji. Był w pracy, na miejscu brutalnego zabójstwa, a jego podwładna zaczęła właśnie coś, co najwyraźniej było wstępem do wykładu na temat feministycznej teorii społeczeństwa. Już miał powiedzieć jej kilka ostrych słów, przypomnieć, że policja to służba mundurowa z wyraźnym podziałem na stopnie, kiedy zorientował się, że w przypadku Suchej prawdopodobnie będzie to równie skuteczne, jak próba przebicia muru głową. Westchnął i wyciągnął przed siebie dłoń.

      – Kuba Mortka.

      – Anna Suchocka. Możesz mi mówić Sucha. Przepraszam, ale nie uścisnę ci dłoni, nie chciałabym zostawić śladów biologicznych na twojej rękawiczce.

      – Słusznie. Załóż parę i chodź ze mną.

      Tym razem bez szemrania wykonała polecenie. Weszli na most. Technik zrobił im wtedy zdjęcie.

      – Chciałabym coś powiedzieć, zanim pójdziemy dalej – odezwała się Sucha.

      Mortka przymknął powieki i policzył do pięciu, żeby się uspokoić.

      – Tak?

      – Kiedy rozmawiałeś z Jankowskim, zerkałeś w moją stronę. Pewnie mówiliście o mnie. Mam rację?

      – Tak.

      – Chciałabym więc od razu wytłumaczyć, że nie jestem lesbijką. Nie zostałam też zgwałcona, bo i takie pomysły krążą. Nie nienawidzę mężczyzn. Lubię ich. Nienawidzę debili.

      – Skończyłaś?

      – Tak.

      Mortka ruszył dalej. Niepewnie się czuł na tym moście. Chodził po metalowej kracie, solidnej i mocnej, ale doskonale widział pod stopami nadbrzeże, a potem płynącą leniwie zielonkawą Wisłę i tworzące się na niej niewielkie wiry. Nogi robiły mu się od tego miękkie, a w głowie lekko się kręciło. Pomagało, kiedy patrzył przed siebie, na drugi brzeg. Dotarł do ciała. Chwycił się barierki i wychylił. Z tej perspektywy widział tylko brudne stopy i ukazujący się co chwila w rytmie kołysania okrągły, blady brzuch z ogromną szkarłatną plamą powstałą od głębokiej rany.

      – W pobliżu nie znaleziono dużych ilości krwi, ubrań, jakichkolwiek śladów zbrodni, więc to nie tutaj go zamordowano – odezwała się Sucha. – Patrząc na obrażenia, dystans, jaki pokonał zabójca z ciałem, można przypuszczać, że sprawcą jest mężczyzna. Silny. Może dwóch.

      – Nie. Jankowski mówił, że znalazł ślady krwi i kawałki skóry na kracie. Zabójca ciągnął ciało. Jakby byli we dwóch, toby je nieśli. Byłoby szybciej. Stąd wniosek, że to jeden człowiek. A przynajmniej jeden był tutaj. Pytanie, dlaczego w ogóle to zrobił. Dlaczego zadał sobie tyle trudu, żeby przywieźć tutaj ciało i je powiesić na moście?

      – Dobre miejsce. Dobry punkt. Blisko Wisłostrady. Dużo osób powinno je zobaczyć. Za to okolica jest na tyle odludna, że mógł się tutaj zjawić niezauważony. W nocy i nad ranem właściwie nikogo tutaj nie ma.

      – Tak. Czyli to wiadomość. Pytanie, dla kogo.

      – Tego się dowiemy, kiedy będziemy wiedzieli, kim jest ofiara.

      Mortka wyprostował się i spojrzał na Suchą. Stała zaledwie półtora metra od niego. Spokojna, skupiona. Jezu – pomyślał – Andrzejewski miał rację. Dobra jest.

      Zerknął na zegarek. Dochodziła godzina siódma.

      – Dobra. Wciągamy go. O dziewiątej widzimy się na komendzie. Ja, ty, Jankowski, Szydłoń. Opracowujemy plan działania i bierzemy się ostro do roboty. Do tego czasu przypilnuj tutaj wszystkich. Niech jeszcze raz na wszelki wypadek przeczeszą cały teren, sprawdzą każdą kępę krzaków. I… – Westchnął ciężko i raz jeszcze wychylił się za barierkę.

      – Nurkowie? – zapytała.

      – Tak, trzeba na wszelki wypadek przeszukać dno rzeki w okolicy mostu. Ale to już ja załatwię z Andrzejewskim. Ty przypilnuj Jankowskiego, ma obfotografować ciało ze wszystkich stron. Chcę też mieć przynajmniej jedno dobre zdjęcie twarzy, które mógłbym wysłać do prasy.

      – Jeśli to w ogóle będzie możliwe. Trupy potrafią wyglądać dość paskudnie.

      – Jak nie będzie, to chcę dobry materiał dla rysownika, żeby mógł zrobić portret. Jasne?

      – Tak.

      – To przypilnuj tutaj wszystkiego. I tak jak mówiłem, widzimy się za dwie godziny.

      – A ty?

      Mortka pozwolił sobie na lekki uśmiech.

      – A ja jadę się napić kawy.

      Wrzucił dwuzłotówkę do automatu i nacisnął przycisk. Maszyna wypluła z siebie plastikowy kubek, a potem z cichym buczeniem napełniła go kawą. Mortka wziął łyk i natychmiast stęknął zawiedziony.

      – Naprawili go niemal zaraz po tym, jak wyjechałeś.

      Podkomisarz Dariusz Kochan, z którym Mortka rozwiązał niejedną sprawę i wypił niejedną butelkę, uśmiechał się szeroko.

      – I dobrze. Sypał tyle cukru, że łyżeczka stała – odpowiedział Mortka.

      – Tak, tak. Pamiętam. Skarżyłeś się i skarżyłeś, ale piłeś jedną za drugą.

      Kochan klepnął komisarza w ramię.

      – Fajnie, że jesteś – stwierdził. – Ale podobno miałeś być jeszcze na L4. – Podkomisarz wskazał na gips na ręce komisarza.

      – Miałem.

      – To co tu robisz?

      – Mógłbym


Скачать книгу