Pierwsza Spowiedniczka. Terry Goodkind

Читать онлайн книгу.

Pierwsza Spowiedniczka - Terry  Goodkind


Скачать книгу
oknami znajdowały się galerie dla widzów. Wszystkie miejsca były zajęte, czyli rada nie omawiała tajnych spraw wojskowych.

      Poniżej galerii nie było okien, toteż na dole było dość ciemno i ponuro. Wysokie okna miały symbolizować światło Stwórcy, a mroczniejsze rejony komnaty – przypominać o wiekuistym mroku w zaświatach. Było to dyskretne przypomnienie o siłach natury – zwłaszcza życiu i śmierci – które zawsze należy utrzymywać w równowadze.

      Pod galeriami stały grupy ludzi, których rada miała wysłuchać. Jak zwykle byli tu wyżsi oficerowie w galowych mundurach w otoczeniu podwładnych; urzędnicy w oficjalnych strojach z barwnymi naszywkami – oznakami rangi i funkcji; czarodzieje i czarodziejki w skromnych szatach; doradcy towarzyszący strojnie odzianym, znamienitym kobietom. I nawet – jak niemal wszędzie w Wieży – dzieci towarzyszące rodzicom.

      W blasku wpadającym z ukosa przez okna po prawej stronie unosił się delikatny dymek z palonych przez mężczyzn fajek i kurz nanoszony do obszernej komnaty przez tłumnie przychodzących tu ludzi. Magda kroczyła po błękitnym i złotym dywanie, przecinając wpadające przez okna – rozmieszczone tak, żeby oświetlały biegnący środkiem komnaty dywan – smugi światła. Nikt nie mógł nie zauważyć jej przesiąkniętej krwią sukni. Widziała się w lustrach, toteż wiedziała, że jej twarz i włosy też robią odpowiednie wrażenie.

      W komnacie było stosunkowo cicho i spokojnie, ale na świecie szalała wojna. Baraccus wyznał, że bitwy były bezlitosne. Żołnierze tysiącami ginęli w rozpaczliwej walce, rozdzierani w szaleńczym zrywie, by atakować lub bronić. Furia, panika, krew, zgiełk, desperacja przekraczały wszelkie wyobrażenie.

      Natomiast obszerna komnata, w której rada oddawała się swojej doniosłej pracy, była miejscem uporządkowanym, gdzie sprawy prowadzono niespiesznie. Panika, krew, rozpacz wydawały się bardzo odległe.

      Magda wiedziała, że to iluzja. Wszyscy robili, co w ich mocy, żeby podtrzymać złudzenie, iż ta komnata jest przeciwwagą dla szaleństwa wojny, lecz nikt tu o wojnie nie zapominał.

      I tutaj, podobnie jak w zewnętrznych korytarzach, ludzie spokojnie rozmawiający milkli, widząc Magdę, zdecydowanym krokiem maszerującą po dywanie pośrodku komnaty. Większość z nich ją znała. Większość z nich widziała, jak stoi przed płomieniami stosu trawiącymi jej męża a ich ukochanego przywódcę. Wielu złożyło jej wtedy kondolencje.

      Rada siedziała na podwyższeniu za długim, ozdobnym, wygiętym w półkole stołem. Członkowie rady, ich współpracownicy i pomocnicy. Jeszcze liczniejsi siedzieli za nimi. Osoby przemawiające przed radą stawały pośrodku podwyższenia, w obrębie tego półkola, plecami do zgromadzonych w komnacie.

      Magda rozpoznała kobietę stojącą na tym miejscu i z pasją przemawiającą do rady. Zamilkła, kiedy obejrzała się przez ramię i zobaczyła Magdę.

      Kobieta najpierw rzuciła okiem na jej włosy, a potem z niezadowoleniem spojrzała na okrwawioną suknię.

      – Nie lubię, jak mi się przerywa, kiedy przemawiam przed radą.

      – Teraz ja do nich przemówię, Vivian – powiedziała Magda, posyłając jej zdawkowy uśmiech. – Ty możesz to zrobić później.

      Vivian przełożyła na piersi długi pukiel włosów.

      – Dlaczego uważasz…

      – Odejdź – rzuciła Magda tak spokojnie, cicho i groźnie, że Vivian się wzdrygnęła.

      Kiedy się nie poruszyła, Magda nachyliła się ku niej i odezwała się tak cicho, żeby nikt inny nie usłyszał:

      – Albo odejdziesz, Vivian, albo cię zniosą. Chyba wiesz, że nie żartuję.

      Vivian, widząc wyraz oczu Magdy, odwróciła się, ukłoniła radzie i pospiesznie odeszła.

      W komnacie zaległa cisza.

      – Cóż znaczy to wtargnięcie? – zapytał poczerwieniały członek rady Weston. – Jakież sprawy są dla ciebie tak ważne, że ośmielasz się zachowywać w ten sposób?

      Magda splotła dłonie.

      – Sprawy życia i śmierci.

      Za nią rozległy się szepty.

      – Życia i śmierci? O czym ty mówisz? – dopytywał się Weston. Magda kolejno spojrzała w oczy każdemu z członków rady. Jeden z nich właśnie niebacznie ją zachęcił, żeby się wypowiedziała.

      – Nawiedzający Sny są w Wieży.

      ROZDZIAŁ 15

      Zapanował gwar, bo wszyscy w komnacie zaczęli mówić jednocześnie. Niektórzy wykrzykiwali pytania. Inni głośno wyrażali niewiarę. Jeszcze inni wywrzaskiwali oskarżenia. Wielu, zdjętych strachem, milczało.

      Starszy Calder, jak zawsze uosobienie poprawności, uniósł powykręcaną artretyzmem rękę, prosząc o ciszę.

      Kiedy tłum się uciszył, Weston podjął:

      – Nawiedzający Sny? W Wieży? – Zmrużył oczy. – To bzdura.

      Starszy Calder zignorował te słowa.

      – Lady Searus – powiedział z wystudiowaną cierpliwością – po pierwsze, trwa narada i…

      – To świetnie. – W tonie Magdy z pewnością nie pobrzmiewała cierpliwość. – Przynajmniej nie będę musiała się za wami uganiać. Lepiej, że wszyscy tu jesteście i to usłyszycie. Czasu jest mało.

      Guymer zerwał się na równe nogi.

      – Twój status nie daje ci prawa, aby stawać przed tym zgromadzeniem, a tym bardziej nam przerywać! Jak śmiesz odprawiać osobę mówiącą o ważkich sprawach i…

      – To, o czym Vivian mówiła, może poczekać. Powiedziałam już, że to sprawa życia i śmierci. Weston zachęcił mnie przed chwilą, żebym o tym opowiedziała. I zamierzam to zrobić. – Uniosła brew. – Chyba że każesz mnie stąd wywlec, zanim powiem, jaka śmiertelna groźba zawisła nad naszym ludem, oraz o tym, co rada może uczynić, żeby go chronić.

      Pomocnicy wymienili spojrzenia. Niektórzy radni niespokojnie poruszyli się na krzesłach. Nie wszyscy chcieli tak otwarcie ją uciszyć, zanim zdąży ujawnić, co rada mogłaby zrobić, żeby chronić lud. I to zadziałało na jej korzyść.

      Radny Hambrook rozsiadł się wygodnie i splótł dłonie na wydatnym brzuchu.

      – Nawiedzający Sny, powiadasz?

      Guymer gniewnie pouczył kolegę:

      – Nie pozwolimy, żeby tak aroganckie najście zakłóciło porządek obrad, Hambrook!

      Magda trzema długimi krokami podeszła do stołu, położyła dłonie na lśniącym blacie i z gniewnym spojrzeniem pochyliła się ku Guymerowi.

      – Siadaj.

      Opadł na krzesło, zaskoczony zimną furią w jej głosie i zaszokowany, że tak się do niego odezwała.

      Magda się wyprostowała.

      – Nawiedzający Sny dostali się do Wieży. Powinniśmy…

      Tym razem przerwał jej Weston siedzący po jej prawej stronie.

      – Co, poza bezczelnym wdarciem się na obrady, każe ci sądzić, że uwierzymy w twe słowa?

      Magda uderzyła dłonią w stół, tuż przed nim. Głośny trzask sprawił, że wszyscy podskoczyli. Poczuła, jak czerwienieje z wściekłości.

      – Spójrz na mnie! Nawiedzający Sny mi to zrobił! Tak będą wyglądać twoi krajanie i bliscy, zanim umrą w straszliwych męczarniach! Nam wszystkim to grozi!

      – Nie


Скачать книгу