Nieśmiała. Sarah Morant
Читать онлайн книгу.ection>
Tytuł oryginału: Timide
Przekład: Natalia Wiśniewska
Redaktor prowadząca: Maria Zalasa
Redakcja: Marta Stęplewska
Korekta: Agnieszka Grzywacz
Projekt okładki i stron tytułowych: Joanna Wasilewska/KATAKANASTA
Copyright © Hachette Livre, 2016
Copyright for Polish edition and translation © Wydawnictwo JK, 2018
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być powielana ani rozpowszechniana za pomocą urządzeń elektronicznych, mechanicznych, kopiujących, nagrywających i innych, bez uprzedniego wyrażenia zgody przez właściciela praw.
ISBN 978-83-7229-797-6
Wydanie I, Łódź 2018
Wydawnictwo JK
Wydawnictwo JK, ul. Krokusowa 3,
92-101 Łódź tel. 42 676 49 69 www.wydawnictwofeeria.pl
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.
Dla mojej siostry, mojego aniołka
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym
20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20
1
Wdech. Wydech. Wdech. Wydech.
Może to głupie, ale zaczęłam wierzyć, że moje płuca nie potrafią już same nabierać powietrza. Co więcej, bez powodzenia próbowałam zapanować nad mdłościami. Najwyraźniej nie radziłam sobie również z żołądkiem.
Co roku był ten sam cyrk. Zdana na łaskę dotkniętych amnezją nauczycieli, którzy nie pamiętali mojego imienia, ich złośliwych kolegów po fachu, którzy czerpali przyjemność ze zmuszania nas do przedstawiania się przed całą klasą, oraz belfrów od francuskiego czy hiszpańskiego, którzy wymagali prezentacji w języku obcym, już trzy tygodnie wcześniej z przerażeniem myślałam o powrocie do szkoły.
Wspomniana placówka edukacyjna przypominała najprawdziwsze mrowisko, a ja bardziej niż czegokolwiek innego bałam się dziesiątek mróweczek, które obserwowały każdy mój ruch, żeby później dla zabawy wszystko komentować.
Ostatni raz sprawdziłam plecak i zasznurowałam stare conversy. Starając się nie obudzić Kyle’a, mojego młodszego brata, na palcach ruszyłam do drzwi.
Mój ojciec już wyszedł. Niespiesznie rozczesałam swoje długie, rude włosy, po czym chwyciłam jabłko. Thania, opiekunka Kyle’a, weszła do kuchni i spojrzała na mnie chłodno, zanim zabrała się za szykowanie śniadanie dla mojego brata.
Dotarłam do liceum dwadzieścia minut przed rozpoczęciem lekcji, kurczowo ściskając szelki plecaka. Nie byłam maniaczką punktualności. Po prostu mój autobus miał beznadziejny rozkład jazdy.
Tych kilku uczniów, którzy przekroczyli już szkolną bramę, miało równie zestresowane miny jak ja. Od razu namierzyłam nowych, którzy dopiero zaczynali naukę w szkole średniej, oraz jajogłowych, którzy zamierzali zacząć zakuwać jeszcze dziś wieczorem.
Wbiłam wzrok w ziemię, ostatni raz nabrałam powietrza i czym prędzej znalazłam sobie spokojny kąt. Kilka minut później pojawiła się Kinae, atrakcyjna blondynka o krótkich włosach i niebieskich oczach, i głośno cmoknęła mnie w oba policzki.
Szczupła, o głowę niższa ode mnie i z cerą w kolorze kości słoniowej, ta dziewczyna była fenomenem. Nie wiedziałam, co tak naprawdę nas łączyło. Ale uważałam ją za swoją najlepszą przyjaciółkę, biorąc pod uwagę liczbę kandydatek pretendujących do tego tytułu. Nawet jeśli nie zawsze było nam po drodze, a ja nigdy nie postawiłam nogi w jej domu i nie wiedziałam wiele o jej życiu.
Wzięła mnie pod swoje skrzydła, kiedy przyszłam do tego liceum. Jej wsparcie wiele dla mnie znaczyło. I chociaż przez pierwsze pół roku naszej znajomości nie dokończyłam ani jednego zdania w jej obecności, ona i tak postanowiła się ze mną zakumplować.
A czego chciała Kinae, tego chciał Bóg.
Była piękna, czarująca i z niewiadomych przyczyn miała totalną obsesję na punkcie Francji. Może z powodu Paryża, światowej stolicy mody. Bo słabością tej blondyneczki był właśnie wygląd.
Skończyło się na tym, że zaraziła mnie swoją miłością do tego kraju. Ponieważ mieszkałyśmy w małej, nikomu nieznanej mieścinie w Utah, nigdy nie widziałyśmy Paryża na własne oczy. Ale nie przeszkadzało nam to o nim rozmawiać ani fantazjować o licznych zdjęciach, które pewnego dnia zrobimy sobie pod wieżą Eiffla.
– Chodźmy na lekcję, mała czarownico! – rzuciła ze śmiechem Kinae.
Uśmiechnęłam się na dźwięk tego przezwiska i odgarnęłam włosy za uszy, odsłaniając moje różnokolorowe, zielone i niebieskie, oczy.
– Nie było jeszcze dzwonka, Kin – odparłam, poirytowana bez powodu.
Zatrzymała się, żeby wyciągnąć torbę, którą zostawiała w szafce na całe wakacje.
Placówka państwowa w Richfield mieściła pod swoim dachem zarówno gimnazjum, jak i liceum, których uczniowie korzystali z tych samych sal i tych samych szafek. Nie zmieniłam więc szkoły przez ostatnie trzy lata, od przeprowadzki.
Kiedy rozległ się dzwonek, pomaszerowałyśmy energicznym krokiem na zajęcia z literatury. Plan lekcji, spis potrzebnych rzeczy i inne ważne informacje otrzymałyśmy na maila już tydzień wcześniej.
Kinae dołączyła do Justina, swojego chłopaka-zazdrośnika, do którego nie śmiałam się zbliżać, a ja zajęłam miejsce z tyłu. Trzy minuty później zaczęły się zajęcia i nauczyciel rozdał nam listę lektur do przerobienia w tym roku.
Wiktor Hugo, Emil Zola, Molier i Szekspir.
Ze zdumieniem omiotłam wzrokiem spis pisarzy, w większości francuskich, których dzieła już czytałam, po czym posłałam Kinae porozumiewawcze spojrzenie.
Następnie pan Cablin rozpoczął monolog na temat zalet intensywnego czytania i kultury wysokiej, zabrałam się więc za gryzmolenie na marginesie mojego zeszytu. Zamierzałam spędzić w ten sposób najbliższą godzinę lekcyjną. Lubiłam literaturę. Właściwie to lubiłam tworzyć literaturę, a to coś zupełnie innego. Chciałam zostać Zolą, Szekspirem albo kopią wyjątkowego Woltera. Ale w tej klasie pełnej rozklekotanych metalowych krzeseł czytanie i wielcy pisarze nie wydawali się zbytnio interesujący.
Właśnie wtedy do sali wszedł on. Drzwi stanęły otworem, a nauczyciel zamilkł, żeby z irytacją zmierzyć wzrokiem nowego ucznia.
– Pan Parker! Ledwo co przyszedł do naszej szkoły, a już daje się wszystkim we znaki! Żeby mi się to nie powtórzyło, bo najbliższą sobotę spędzisz w kozie – zagroził, patrząc surowo na chłopaka.
– To niemożliwe, proszę pana, bo musiałbym odwołać spotkanie z pańską matką – odparł nastolatek jak gdyby nigdy nic.
Dyskretnie przyjrzałam się jego ciemnym włosom i niebieskim oczom, w których tańczyły psotne chochliki. Uwagę zwracały także jego imponująca sylwetka i uśmieszek majaczący w kąciku ust, który pozwalał się domyślić zawoalowanej drwiny. Nowy miał szczęście, że trafił na lekcję francuskiego, bo nauczyciel matematyki był znacznie mniej wyrozumiały.
– Zajmij miejsce, impertynencie! I więcej nam nie przeszkadzaj!
Chłopak powiódł wzrokiem w poszukiwaniu wolnego miejsca, podczas gdy ja pochyliłam głowę nad swoimi bazgrołami, ściskając ołówek.
Czytałam setki książek, w których dziewczyna napotyka wzrok młodego buntownika w skórzanej kurtce, a potem żyją szczęśliwie z gromadką dzieci. Ale w prawdziwym życiu przystojniak zawsze kończył u boku ślicznotki w mini. Trusia z ostatniego rzędu mogła co najwyżej