Boznańska. Non finito. Angelika Kuźniak
Читать онлайн книгу.zbadano trzynaście podłoży, w tym dwanaście tekturowych oraz płócienne. Warstwa malarska jest dobrze zachowana. Stwierdzono jednak uszkodzenia oraz ubytki podobrazia. Nie można wykluczyć, że jest to dzieło myszy.
Olga Boznańska w swojej pracowni w Monachium, ok. 1892
MONACHIUM
JESIEŃ 1885 I PÓŹNIEJ
Walizka
Trzydzieści pięć rodzajów obuwia i odzieży. W tym kostium kąpielowy, peniuar kąpielowy, gorsety, tużurek oraz kapelusze.
Dwadzieścia osiem „przedmiotów tualetowych”. W tym woda kolońska, wazelina, lustro. Koniecznie składane, z bocznymi skrzydłami.
Piętnaście „środków aptekarskich”. Między innymi: bizmut i ołówek antymigrenowy.
Do tego trzydzieści cztery „przedmioty różne”: kitajka, szpilki, lampka spirytusowa (nie było światła w pociągach), książeczka do nabożeństwa. Fotografie męża i dzieci albo kogoś z rodziny. Budzik, kawałek flaneli. Czarne nici – almanach Hachette z końca dziewiętnastego wieku w rubryce „Co należy kłaść do walizki?” precyzyjnie określa, jakie sto siedem przedmiotów powinna zabrać ze sobą każda „madame w podróży”.
Bez walizy, z walizą? Z siedmioma czy stu siedmioma przedmiotami? Jak podróżowała Olga – nie wiemy. Może z kufrem. Podobnym do tego, który zachował się wśród jej rzeczy. Opisano go precyzyjnie: wysokość 52,5 cm, szerokość – 65 cm, głębokość – 45 cm. Jest drewniany, ma lekko wypukłe wieko mocowane na jednym zawiasie, po bokach uchwyty do noszenia. Z zewnątrz drewniane obręcze. Na krawędziach okucia z żelaza lakierowanego na czarno. I szyld od frontu. Wyprodukowała go paryska firma Moynat w 1907 roku.
Na pewno w podróż do Monachium Olga wzięła dwa listy: Adam Boznański pisał do malarzy Alfreda Wierusz-Kowalskiego i Józefa Brandta – znali się – prosił o opiekę nad córką.
Podróż
Pociąg z krakowskiego dworca odjeżdżał dwa razy dziennie. Rano i wieczorem. Eugenia i Adam z pewnością odprowadzili córkę na peron.
Data? Niepewna.
W Muzeum Narodowym w Warszawie znajdują się dwa szkice. Oba z Monachium. Pierwszy do obrazu W pracowni z podpisem Olgi i datą: 2 lutego 1886 roku. Drugi, z maja tego samego roku. Jest też list do rodziców, w którym Olga pisze, że wiosną 1887 kończy się drugi rok jej pobytu w Monachium. Również inna wypowiedź Boznańskiej wprowadza pewne zamieszanie. W wywiadzie prasowym twierdzi, że wyjeżdżając z Krakowa, miała lat osiemnaście. Czyli był rok 1883. A to niemożliwe.
Zostawmy więc daty.
Olga już zawsze będzie się odmładzać o kilka lat. Nie powinno nas to dziwić ani gorszyć. Ot, wzruszająca kokieteria.
Spróbujmy odtworzyć tę podróż.
Z Krakowa do Wiednia – osiem godzin. Tu dwie godziny przerwy w podróży, raczej za mało czasu na zwiedzanie. W końcu po kolejnych dziesięciu Boznańska dociera przez Salzburg do Monachium.
Wybór miejsca nie jest przypadkowy. Olga wolałaby Paryż. Ale – jak pisał Juliusz Słowacki – Paryż to nowa Sodoma, „pośród [jej] kamieni mnoży się zbrodnia bezwstydna”. Trudno więc się dziwić, że Adam Boznański uznał, iż to miasto może mieć demoralizujący wpływ na córkę.
Samo wysłanie młodej dziewczyny na studia za granicę to przejaw dużej odwagi, ciągle nie jest to powszechne. Na Akademię Sztuk Pięknych w Monachium nadal przyjmują tylko mężczyzn. Oldze pozostaje więc szkoła prywatna.
„Koniec uwieńczy wszystkie trudy”
Adam Boznański opłaca wszystko. Podróż, szkołę oraz mieszkanie na pensji Frl. Quistorp przy Schellingstrasse 87, niedaleko uniwersytetu i Pinakoteki.
Jak słusznie zauważa historyczka sztuki Eva Klaputh, ustalenie dokładnych monachijskich adresów Boznańskiej jest trudne. W aktach miejskich nie ma jej danych meldunkowych. W Adressbuch von bildenden Künstlern der Gegenwart (1896) jest tylko informacja, że na Schellingstrasse pod numerem 91 w jednym z tak zwanych Fürstenhäuser (domy książęce, sześć budynków, których fasady pokryte były freskami przedstawiającymi sceny z życia bawarskich władców) Olga mieszka w roku 1895.
Teraz jednak, dziesięć lat wcześniej, Boznańska zaimponuje ojcu, tak postanowiła. Udowodni mu, że „koniec uwieńczy wszystkie trudy i wydatki, jakie dla niej ponosi”.
I choć – autorka przyznaje to z bólem – życie Boznańskiej bywa momentami nużące, pora zacząć szkicować projekt pomnika, który należy wystawić pracowitości Olgi.
Olga Boznańska (w środku) z koleżankami, Monachium ok. 1888
Od początku – pisze o tym w listach do rodziców – pracuje „zażarcie od rana do nocy”. „W pocie czoła, jak ów najemnik biblijny, co przyszedł o świcie do winnicy pańskiej”, spędza przy sztalugach kilka, a nawet kilkanaście godzin dziennie. Żyje – jak twierdzi – „w ciągłej ekstazie, bo otacza [ją] atmosfera podniosła zapału”. Chce dorównać przyjaciółce, malarce Hedwig Weiss („malowała genialnie, miała szalony zapał i umiała więcej ode mnie”). W 1886 roku będą miały wspólną pracownię. Przez kilka miesięcy na lekcje i korekty przychodzi tam Wilhelm Dürr, autor obrazów religijnych.
Kiedy Olga nie maluje, chodzi do Pinakoteki. Droga zajmuje jej zaledwie kilkanaście minut. Podziwia zbiory: Vermeera, Rubensa, Rembrandta, Brouwera, Teniersa, Ostadego. Kopiuje dzieła mistrzów. Kopię obrazu Antona van Dycka wystawi w 1887 roku na monachijskiej Lokalausstellung. Śledzi wydarzenia artystyczne. Robi notatki. Jej notes zachował się we wrocławskim Ossolineum. Wystawy. Nazwiska – niektóre podkreśla. Żadne wielkie.
Zresztą sporo młodych dziewczyn czas spędza wtedy w Pinakotece. „Znalazły się przed tymi gobelinami i zapamiętują się nieco – pisze w «Malte» Reiner Maria Rilke – lecz potem z nagła wyciągają zeszyt i zaczynają rysować, wszystko jedno co, jeden z kwiatów albo małe ucieszne zwierzątko. O to wcale nie chodzi – podpowiedziano im – jaki się bierze przedmiot. I o to naprawdę nie chodzi. Tylko żeby rysować, to jest najważniejsze; po to bowiem odeszły dnia pewnego, dosyć gwałtownie. Z dobrej są rodziny. Ale gdy oto w czasie rysowania podnoszą ręce, okazuje się, że sukienka z tyłu jest nie zapięta albo niezupełnie dopięta. Jest tam kilka guziczków, do których sięgnąć nie można. Bo kiedy tę sukienkę robiono, nie było jeszcze mowy o tym, że nagle same odejdą. W rodzinie zawsze jest ktoś od takich guziczków. Ale tu, mój Boże, kto miałby się w to wdawać w tak wielkim mieście!”
Buttonhook – haczyk do zapinania guzików. Drobny instrument długości zaledwie kilkunastu centymetrów, prosty, bez ozdób, z czarnym kościanym trzonkiem zachował się wśród rzeczy Boznańskiej. Haczyk jest gruby i wygładzony, żeby nie kaleczył.
Olga uczy się w pracowni malarza Carla Kricheldorfa.
„Jest uczniem bardzo dzielnego malarza Löfftza – mówiła po latach – a tenże uczniem Leibla. W ten sposób mogę śmiało powiedzieć, że wszyscy trzej mnie uczyli. Leibl, cóż to za piękny, silny malarz, jaki kolorysta, jak umie operować farbą, jak łapie charakter. Śmiało może stanąć obok współczesnych malarzy francuskich”.
Obrazów Kricheldorfa Olga nie lubi. Nie musi. Najważniejsze, że Kricheldorf dobrze uczy. „On jest naprawdę strasznie surowy – pisała w liście do matki – i wiem, że chciałby umieć mnie zmusić do dobrej roboty”.
Rok