Miłość z widokiem na Śnieżkę. Agnieszka Olejnik

Читать онлайн книгу.

Miłość z widokiem na Śnieżkę - Agnieszka Olejnik


Скачать книгу
zupełnie niepasujące do ich kształtu twarzy, wysokości czoła albo rysunku brwi. Rude chciały stać się brunetkami, a brunetki – blondynkami, koniecznie bez żółtego odcienia. Te o prostych włosach marzyły o lokach, a te z naturalnymi puklami kazały je sobie prostować. No i wszystkie bez wyjątku oczekiwały, że te zabiegi pozostawią ich włosy w tak dobrej kondycji, w jakiej były przedtem, a może nawet w lepszej.

      Weronika pozamiatała, odłożyła nożyczki do sterylizacji, umyła szczotkę i grzebień, przygotowała próbnik farb i zaparzyła sobie herbatę. Spojrzała na zegar. Miała jeszcze pięć minut do następnej klientki. Usiadła w fotelu i włączyła radio. Spiker ogłaszał właśnie konkurs pod hasłem „Mój pierwszy bal”. Nagrodą miało być dwuosobowe zaproszenie na bal sylwestrowy do Karpacza.

      – Dwuosobowe – mruknęła między jednym łykiem herbaty a drugim. – Ciekawe po co. Nawet gdybym wzięła udział w tym konkursie i jakimś cudem go wygrała, na co mi podwójne zaproszenie, skoro nie mam nawet z kim obejrzeć filmu dziś wieczorem, a co dopiero pójść na bal.

      Poza tym – choć w młodości lubiła pisać i marzyła o tym, aby zdawać na dziennikarstwo – nie miałaby o czym opowiedzieć. Nigdy nie była na prawdziwym balu. No, może raz. Ale nie jako zaproszony gość, lecz w charakterze kelnerki. Nie było czego wspominać.

      Z takich rozmyślań wyrwał ją zdyszany głos klientki, która już od progu przepraszała za spóźnienie. Weronika wyłączyła radio i wzięła się do pracy.

      Po całym dniu jak zwykle miała nogi ciężkie niczym kłody. Mimo że starała się strzyc i nakładać farbę na siedząco, i tak co wieczór musiała spędzić co najmniej pół godziny, leżąc na plecach z nogami opartymi o ścianę, aby pozbyć się wrażenia, że popękają jej łydki.

      Tuż przed dwudziestą pierwszą wpadła do niej Iza z butelką wina.

      – Dziś sobota – oznajmiła wesoło. – Nie zamierzasz chyba po prostu iść spać.

      – Zawsze w soboty po prostu chodzę spać – odparła Weronika. – Podobnie jak w czwartki, niedziele oraz wszystkie inne dni tygodnia.

      – Och, nie bądź nudna! Napijemy się wina. Siadaj! Dlaczego kładziesz się na podłodze?

      – Codziennie muszę odleżeć swoje. Pół godziny to minimum, żeby krew wróciła na swoje miejsce.

      Iza przyjrzała się z troską przyjaciółce. Sięgnęła do barku po kieliszki, przetarła je i nalała wina.

      – Martwię się o ciebie – powiedziała. – Od śmierci tego drania powoli zasychasz jak niepodlewana paprotka u mojej ciotki.

      – I dlatego postanowiłaś mnie podlać winem? – zaśmiała się Weronika.

      – To też. Ale oprócz podlania potrzebujesz jakiegoś nawozu. Potrzebujesz troski.

      – Daj spokój. Jest mi teraz lepiej niż kiedykolwiek.

      – Taaa, w tym sensie, że nikt cię nie poszturchuje, nie obraża w pijackim amoku i nie podbiera ci pieniędzy przeznaczonych na rachunki. Tylko że pod wszelkimi innymi względami jest coraz gorzej. Weź się za siebie, dziewczyno!

      Weronika westchnęła i z wysiłkiem podniosła się z podłogi.

      – Co konkretnie masz na myśli? – zapytała sucho. – Co według ciebie powinnam zrobić?

      – Nie wiem. Wyjść gdzieś. Idź do kina na dobrą komedię, na jakiś koncert, potańcz, poszalej, pośpiewaj. Kiedyś lubiłaś poezję śpiewaną… Miałaś gdzieś takie fajne płyty… Co to było?

      – Stare Dobre Małżeństwo. Ale nie chcę tego słuchać.

      – Dlaczego? – Iza odchyliła głowę i patrzyła na przyjaciółkę spod zmrużonych powiek. – Niby dlaczego nie chcesz?

      – Bo wtedy zaczynam beczeć – odparowała Weronika. – Czy taka odpowiedź cię satysfakcjonuje?

      Wypiła wino jednym haustem.

      – Wszystko okazało się do dupy, rozumiesz?! – powiedziała napastliwie, choć wcale nie miała zamiaru być niemiła. – Moje życie, moje małżeństwo, moja praca! Nic mi się nie udało! Źle wybierałam od początku do końca!

      Iza była jej przyjaciółką od czasów liceum. Nie dała się spłoszyć opryskliwym tonem ani złym humorem.

      – Właściwie dlaczego zostałaś fryzjerką? – zapytała. – Właśnie sobie uświadomiłam, że nigdy o tym nie rozmawiałyśmy. Czy ty przypadkiem nie marzyłaś o karierze dziennikarskiej?

      – Dziennikarskiej! – prychnęła Weronika. – Może i marzyłam, ale to były takie dziecinne fantazje. Znasz mnie przecież. Jestem nieśmiała, nie mam za grosz siły przebicia. Czy dziennikarka może być zahukana?

      – Nie jesteś zahukana. A w każdym razie nie byłaś. Cicha i refleksyjna, to tak. Ale zahukana, jeśli w ogóle taka jesteś, stałaś się dopiero jako żona Artura.

      – Zaraz mnie jeszcze zapytasz, dlaczego za niego wyszłam.

      – A żebyś wiedziała!

      Wbrew tym słowom Iza nie zapytała jednak o nic więcej. Dolała wina i poszła po orzeszki ziemne. Doskonale wiedziała, gdzie co jest w kuchni przyjaciółki. Swego czasu, tuż po śmierci Artura, mieszkała tu przez trzy tygodnie, bo Weronika bała się każdego szmeru.

      – Powiem ci, dlaczego za niego wyszłaś – oznajmiła, wróciwszy do pokoju. Przesypała orzeszki do bambusowej miseczki i usiadła naprzeciwko Weroniki. – Ponieważ ten drań miał zwierzęcy urok, a ty nie umiałaś odróżnić zauroczenia od miłości. I ponieważ umarł twój tata, a mama znalazła sobie drugiego męża, którego nie akceptowałaś. Byłaś sama. Nie lubisz być sama. Prawie nikt tego nie lubi. Jesteśmy stworzeniami stadnymi, czy nam się to podoba, czy nie. Dlatego przyszłam tu dzisiaj z winem, dlatego przychodzę tu od lat.

      – Przecież ty masz rodzinę – chlipnęła Weronika, która rozpłakała się już przy słowach „nie lubisz być sama”. – Masz swoje stado.

      – Tak, ale ono mnie wkurza. – Iza mrugnęła zawadiacko. – Nie masz pojęcia. Dzieciaki mają swój świat, jakieś pokemony i gry, do dłoni poprzyrastały im telefony, a jak matka się do nich odezwie, to prychają ze zniecierpliwieniem, bo przeszkadza. Z kolei Mirek całymi dniami gapi się w telewizor.

      – Pogap się razem z nim.

      – Taaa, zwłaszcza że to są kanały sportowe. Uwielbiam sport!

      Mówiła ironicznie, śmiała się przy tym, ale Weronika znała ją zbyt dobrze, by dać się zwieść. Iza była rozżalona, rozczarowana i zmęczona. Potrzebowała przerwy, jakiejś odskoczni, relaksu.

      – Pouczasz mnie, że powinnam wyjść do kina albo na koncert, a sama wlazłaś po uszy w rolę kury domowej. Nie sądzisz, że…

      – Tak, sądzę – przerwała jej Iza, machając ręką. – Oczywiście, że powinnam zająć się sobą. Pójść do kosmetyczki, do fryzjera.

      – No, u fryzjera właśnie jesteś. Jeśli chcesz, to ci zaplotę…

      – Daj spokój. Odpocznij.

      – Ale zawsze lubiłaś, jak ci czesałam koronę albo kłos.

      – Pij wino. Tego mi najbardziej trzeba. Żeby ktoś się ze mną napił wina, wysłuchał mnie, nie oceniał, nie pouczał. Po prostu przy mnie pobył. Rozumiesz?

      – Rozumiem – odparła Weronika, która uświadomiła sobie, że potrzebuje tego samego.

      Po wyjściu Izy napuściła wody do wanny i wlała kilka kropli olejku do kąpieli, aby łazienka wypełniła się zapachem igliwia. Rozebrała


Скачать книгу