Wioska kłamców. Hanna Greń

Читать онлайн книгу.

Wioska kłamców - Hanna Greń


Скачать книгу
się ze wspaniałym smakiem gorącej pizzy, który wcześniej już niemal czuła w ustach.

      – Szkoda. – Odwróciła się, by odejść. – A może jest tu jakaś inna pizzeria? Widziałam jakiś lokal koło kościoła…

      Zawiesiła głos, licząc, że mężczyzna odpowie, lecz w tej samej chwili drzwi zostały otwarte tak gwałtownie, że uderzyły w ścianę, a do wnętrza wparowała bardzo ładna, modnie ubrana kobieta ze sztucznie wzburzonymi blond lokami. Przemknęła obok Diony, wionąc intensywnym zapachem perfum, i zatrzymała się przed stolikiem w rogu.

      – No jasne, mogłam się tego domyślić – wysyczała z furią. – To ja się staram, załatwiam, umawiam spotkanie, a ty jak zwykle masz wszystko w dupie!

      – Justyna, uspokój się. Nigdzie nie pojadę, i ty też nie. Zabraniam ci, słyszysz? Powiedziałem wyraźnie, że nie życzę sobie pomocy twoich znajomych.

      Słowo „znajomych” wymówił tonem sugerującym, że ma na myśli więcej niż ogólnie przyjęte znaczenie. Diona przysłuchiwała się wymianie zdań z nieskrywaną ciekawością. Przyzwoitość oraz dobre wychowanie nakazywały oddalić się, by nie zostać świadkiem kłótni, ale z drugiej strony… skoro oni się nie krępowali obecnością obcej osoby? Dziewczyna porzuciła skrupuły i pozostała na miejscu.

      – Pewnie! – wrzasnęła nowo przybyła, wyraźnie tracąc resztki opanowania. – Lepiej być dziadem, ale honorowym, tak? Liczysz, że ci pomogą twoi kumple od mariasza? Żebyś się nie zdziwił! Wiesz co? Mam gdzieś twoje zakazy. Załatwię to sama, a ty wracaj sobie pieszo do tej pierdolonej wioski kryminalistów!

      Blondwłose tornado znów przeleciało obok Diony, tak blisko, że ta poczuła na odsłoniętych ramionach pęd powietrza, a w nozdrza ponownie uderzył ją duszący zapach zbyt słodkich perfum. Gwałtownie pociągnięte drzwi zatrzasnęły się z hukiem i w pustym lokalu nastała taka cisza, że westchnienie mężczyzny zabrzmiało wyjątkowo głośno.

      – Przepraszam panią za tę atrakcję. Niestety moja żona nie przejmuje się tym, że ma audytorium niekoniecznie życzące sobie wysłuchiwania jej wrzasków.

      – Za to ma niezłe wejścia i jeszcze lepsze wyjścia – mruknęła dziewczyna. – Ja też już sobie pójdę, skoro pizzeria jeszcze nie działa. Do widzenia.

      – Do widzenia – odparł mężczyzna, wychodząc z cienia. – Do zobaczenia po otwarciu. Ale pani jest tu pewnie tylko przejazdem, więc nie będzie okazji.

      Nie zamierzała tłumaczyć, skąd się tutaj wzięła i jak długo planuje zostać, toteż tylko skinęła głową. Już zamierzała opuścić lokal, gdy naraz w jej głowie zaskoczył jakiś trybik.

      – Nie wiem, czy dobrze zrozumiałam – odezwała się z lekkim wahaniem. – Chce pan dostać się do Strzygomia?

      – Skąd pani wie? – Zmarszczył brwi w głębokim namyśle. – A, rozumiem, już do pani dotarło, jaką niesławą okryta jest nasza wioska. Rzeczywiście chcę się tam dostać. Co w związku z tym?

      – Tylko to, że właśnie tam zmierzam, więc jeśli pan chce, może pojechać ze mną. – Spojrzał tak nieufnie, że musiała się uśmiechnąć. – Spokojnie, ja naprawdę nie stanowię zagrożenia. Nie jestem zboczeńcem wabiącym niewinnych mężczyzn do samochodu, żeby ich potem wywieźć do lasu i tam okrutnie zgwałcić. Ale jak pan chce.

      Wzruszyła ramionami i już bez oglądania się wyszła z lokalu. Nie to nie. Postanowiła zawrócić do mijanej restauracji, lecz najpierw wstąpiła do sklepu, by uzupełnić zapas papierosów. Tam wdała się z ekspedientką w krótką pogawędkę i po chwili już wiedziała, że restaurację należy omijać szerokim łukiem.

      – Drogo tam jak cholera, więc przy stolikach pusto, bo nikogo tu nie stać, żeby płacić za posiłek pięćdziesiąt zeta, jak w sąsiedniej wiosce można kupić smaczniejszy za niecałe dwie dychy. Babka gotuje bosko i wszystko świeżutkie, nie to, co tutaj. W restauracji nie mają zbyt wielu klientów, więc pewnie dlatego wszystko smakuje tak, jakby już z pięć razy wcześniej to odgrzewali.

      Diona podziękowała serdecznie, wdzięczna za cenną informację. Gdyby nie ekspedientka, z pewnością pojechałaby tam i wydała pieniądze na niejadalny posiłek. Niestety głośne burczenie w brzuchu przypomniało, że właściwie nie bardzo ma się z czego cieszyć. Uratowanymi pieniędzmi głodu nie zaspokoi.

      – Mówiła pani o sąsiedniej wiosce – przypomniała ekspedientce. – Że tam można smacznie i tanio zjeść. To daleko stąd?

      – Przyjechała pani samochodem? – spytała kobieta, a uzyskawszy potwierdzenie, machnęła ręką. – Autem to będzie jakieś dziesięć minut. No, o tej porze może trochę więcej, bo jedni wracają z zakupów, a inni z sobotniego wypadu nad wodę. Tam w Strzygomiu jest piękny duży staw, czyściutki i w dodatku pod samym lasem. Dużo ludzi tam jeździ, dlatego Mirabelka zdecydowała się otworzyć jadłodajnię.

      – Kto? – spytała Diona słabym głosem.

      Obdarzając przyszłą gospodynię mianem Mirabelki, nie spodziewała się, że kobieta rzeczywiście nosi takie przezwisko. Wprawdzie skojarzenie było oczywiste, ale i tak uznała to za omen. Nie wiedziała tylko, czy dobry, czy zły.

      – Tak ją nazywamy, bo ma na imię Mirosława. Kiedyś wszyscy mówili do niej Mira. Potem wyszła za mąż za faceta nazwiskiem Belka i została Mirabelką.

      Diona podziękowała grzecznie i zawróciła do samochodu. Humor znacznie jej się poprawił, cały czas bowiem zastanawiała się, w jaki sposób zorganizować sobie wyżywienie. Gotować nie umiała i nie lubiła, lubiła natomiast dobrze zjeść i zawsze popadała w zły humor, gdy z jakichś względów musiała zrezygnować z gorącego posiłku. Koledzy z komisariatu nie mogli się nadziwić, gdzie ona to mieści, gdy po zjedzeniu powiększonego zestawu hot wings z podwójnymi frytkami zaczynała narzekać, że KFC schodzi na psy, serwując coraz mniejsze porcje, po czym dokupywała jeszcze trzy skrzydełka i porcję frytek, by porządnie „doładować akumulatory”.

      Dochodziła już do samochodu, gdy usłyszała za sobą męski głos:

      – Proszę pani! Halo, proszę zaczekać!

      Nikt jej tutaj nie znał, toteż zlekceważyła wołanie i szła dalej, nie oglądając się. Przy aucie przystanęła, przegrzebując torebkę w poszukiwaniu kluczyków. Zaklęła, stwierdziwszy, że złośliwie wsunęły się pod rozerwaną podszewkę, którą od miesiąca planowała zaszyć, lecz ciągle o tym zapominała. Wydobyła je w końcu i chwyciła tak niezgrabnie, że już w następnej chwili upuściła je wprost na stopy. Kucnęła, podniosła wykazujący zadziwiającą ruchliwość przedmiot i w tej samej chwili zahaczyła wzrokiem o zbliżającego się szybko mężczyznę, w którym rozpoznała właściciela nieczynnej pizzerii.

      – Ależ pani szybko chodzi – wydyszał. – Już myślałem, że pani nie dogonię. Wołałem kilka razy, ale…

      – Nie sądziłam, że to było do mnie – odparła, otwierając samochód. – O co chodzi?

      – Jeśli propozycja podwózki jest aktualna, to chętnie bym się z panią zabrał.

      – Czemu nie? – Diona wzruszyła ramionami. – Proszę.

      Po chwili wyjechała z trapezowatego rynku. Miała tylko dwie możliwości – albo wybrać kierunek, z którego niedawno przyjechała, albo przeciwny. Wracać nie zamierzała, skręciła więc w prawo i dopiero po kilku minutach, dojeżdżając do jakiegoś skrzyżowania, uprzytomniła sobie, że zapomniała ponownie uruchomić nawigację. Mężczyzna domyślił się powodów nagłego zmniejszenia prędkości i rzucił krótko:

      – Do Strzygomia prosto. – Po chwili zaś zapytał: – Naprawdę pani tam jedzie?

      –


Скачать книгу