Zaczekaj na miłość. Ilona Gołębiewska

Читать онлайн книгу.

Zaczekaj na miłość - Ilona Gołębiewska


Скачать книгу
mimo wszystko starała się zachować spokój. Za to Sabina dreptała w miejscu i teatralnie gestykulowała. Sytuacja wyglądała poważnie, a kłótnie wcale nie były rzadkością, odkąd Sabina wraz z Klarą zamieszkały we dworze na Lipowym Wzgórzu we wrześniu ubiegłego roku. To miało być tylko na chwilę, dla podratowania zdrowia Klary. Życie, jak zwykle, podsunęło jednak inne rozwiązania i trzy pokolenia pań Horczyńskich musiały żyć pod jednym dachem, co było nie lada wyzwaniem dla Anieli i Sabiny.

      – Dlaczego nie chcesz nawet porozmawiać? – denerwowała się Aniela, patrząc, jak Sabina w pośpiechu pakuje do walizki swoje ubrania i cały dobytek Klary, która, leżąc na łóżku, cały czas pociągała nosem. Wciąż chorowała, raz po raz pojawiały się u niej infekcje gardła i dróg oddechowych, które pozbawiały ją sił i radości życia.

      – Mam czekać, aż mi się dziecko rozchoruje na amen? Tu jest tak zimno, że nie można wytrzymać! Myślisz, że uratuje nas jakiś rozpadający się grzejnik? Gdzie jest majster? Od wczoraj ciągle powtarzasz, że zaraz przyjedzie i naprawi piec! – krzyczała Sabina. Była naprawdę zła, bo w dodatku już drugi dzień Lipowczany z powodu groźnej burzy pozbawione były prądu. Miała wrażenie, że przeniosła się do średniowiecza.

      – Jeździł dwa razy do Białegostoku po części, ale hurtownia jeszcze ich nie dostarczyła. Dzwonił pół godziny temu, obiecał, że do czternastej piec będzie naprawiony.

      – Oszukujesz mnie i Klarę! Nawet dla niej nie masz litości. Naprawdę mam dosyć! – oskarżała matkę Sabina, co jakiś czas zerkając na córkę, która przykryła głowę kołdrą, nieszczęśliwa, że mama i babcia znowu się kłócą.

      – Jak to oszukuję?

      – Wciąż powtarzasz, że należy sprzedać dwór, ale od kilku miesięcy tu mieszkasz i jakoś nie widać, żebyś zmieniła zdanie.

      – Dobrze wiesz, że niektóre decyzje nie tak łatwo podjąć, nie jesteś przecież dzieckiem – odparła zirytowana Aniela. Znała doskonale argumenty córki.

      – Sprzedajesz dwór czy nie? Muszę to wiedzieć dzisiaj. Nie mogę dalej żyć w ciągłej niepewności. Od twojej decyzji będą zależały moje plany – oświadczyła groźnie Sabina.

      Kto by pomyślał, że dorośli potrafią się tak często kłócić. Klarze zwyczajnie nie mieściło się to w głowie. Miała nadzieję, że wreszcie usłyszy od babci to, na co tak bardzo liczyła. Dlatego z zapartym tchem i pewnym strachem wyczekiwała słów, które mogły zmienić życie ich wszystkich. To od dawna było jej wielkie marzenie.

      – Przepraszam cię, ale nie będziemy w ten sposób rozmawiać przy dziecku – upomniała ją Aniela w nadziei, że córka odpuści i da spokój.

      – Ciągle mnie zbywasz. Traktujesz jak smarkulę, której można wszystko wmówić i jeszcze udawać, że sama sobie to wymyśliła. Jestem dorosła i oczekuję, że będę dla ciebie partnerem w rozmowie, że przestaniesz zachowywać się jak mamuśka, która tylko rządzi i rozkazuje! – Sabina nie mogła opanować narastającej w niej wściekłości.

      – W porządku, skoro tak stawiasz sprawę, to ci powiem, jaką podjęłam decyzję. Być może będę jej żałowała, być może nie, życie pokaże. Nie sprzedam dworu. Zostanie w naszej rodzinie i zrobię wszystko, by go odremontować i przywrócić mu jego dawną świetność – odparła pewnie Aniela, nie chcąc przedłużać tej awantury. Kłótnie z córką bardzo wiele ją kosztowały.

      Klara omal nie krzyknęła z radości, słysząc te słowa, ale w ostatniej chwili zasłoniła sobie usta ręką. Miała ochotę rzucić się babci na szyję.

      Aniela poczuła ulgę, przekazując córce swoją ostateczną decyzję dotyczącą dalszych losów rodzinnego dworu. Bardzo długo analizowała wszystkie za i przeciw, jednak kluczowy okazał się argument, że za wszelką cenę musi dochować obietnicy danej przed laty swojemu ojcu, Fiodorowi Horczyńskiemu.

      Przysięgła, że po jego śmierci będzie kontynuowała starania o odzyskanie dworu. A w rodzinie Horczyńskich raz dane słowo było po prostu święte.

      Sabina widziała w tej decyzji jedynie same problemy. Od początku namawiała matkę, by dwór sprzedać, a uzyskane pieniądze zainwestować w mieszkania w stolicy, które mogłyby być zabezpieczeniem na przyszłość. Deklaracja matki kompletnie wytrąciła ją z równowagi.

      – Nie… Nie wierzę! Czy ty naprawdę postradałaś rozum?

      – Dwór od niemal dwustu lat jest w posiadaniu naszej rodziny i nie przekreślę starań poprzednich pokoleń. Zapomniałaś już, jak mój ojciec, a twój dziadek, walczył o jego odzyskanie? – spokojnie tłumaczyła Aniela, licząc na to, że córka mimo wszystko ją zrozumie.

      – Jak pogodzisz to swoje światowe życie z remontem podupadłej posiadłości? Nagle to ona jest dla ciebie ważniejsza niż my z Klarą? Rzucisz wszystko i zajmiesz się zrujnowanym dworem? Dlaczego ciągle żyjesz przeszłością i sentymentami?

      – Decyzja została podjęta i jej nie zmienię – ucięła Aniela, nic sobie nie robiąc ze sprzeciwu córki.

      – Skoro tak, to ty tu sobie zostaniesz, a my z Klarą wyjedziemy i już nigdy więcej nas nie zobaczysz – powiedziała Sabina, chcąc dopiec matce. Ruszyła schodami na dół, a Aniela za nią. Miała nadzieję odwieść ją od myśli o opuszczeniu dworu.

      Klara zwinnie wyskoczyła z łóżka. Poprawiła długą koszulę nocną i na palcach podeszła do drzwi. Upewniła się, że mama i babcia są już w salonie. Cicho i ostrożnie zeszła kilka schodków w dół i przysiadła na jednym z nich. Wcisnęła głowę między szparę oddzielającą jedną tralkę od drugiej, mając nadzieję, że nikt jej nie zauważy. Z coraz szybciej bijącym sercem przysłuchiwała się kłótni dwóch kobiet, które były dla niej całym światem. Na swój dziecięcy sposób mocno wierzyła, że jeszcze w ich rodzinie zapanuje zgoda.

      Lipowe Wzgórze, lipiec 2004 roku

      – Babciu, czy ty wiesz, że stąd do Indii w linii prostej jest ponad sześć tysięcy dwieście kilometrów i samolotem można je pokonać w niecałe osiem godzin? – zapytała Klara, wpatrując się, jak jej ukochana babcia Aniela wprawnym ruchem prowadzi pędzel po płótnie, na którym malowała galopujące konie.

      – Niby daleko, ale i niedaleko, zależy, jak patrzeć. Chciałabyś tam kiedyś polecieć?

      – Bardzo! Już nawet zaczęłam zbierać pieniądze. Mama dała mi ostatnio sto złotych za to, że posprzątałam domową biblioteczkę – przyznała z dumą dziewczynka.

      – Czyli uczciwie na nie zapracowałaś. U mnie też zarobisz przy zbiorach kwiatów lipy, zaczynasz jutro rano o ósmej – oznajmiła Aniela. – Proszę, otwórz jeszcze jedno okno, bo nie dość, że na poddaszu jest okropnie gorąco, to na dodatek te nowe farby mają wyjątkowo intensywny zapach.

      Klara z przyjemnością spełniła prośbę babci. Podeszła do okna, otworzyła je i z wielką dumą spojrzała na rozpościerający się przed nią dziedziniec. Była połowa upalnego lipca, na rabatach wszystkimi kolorami mieniły się rozmaite kwiaty, które były oczkiem w głowie babci Anieli. Jednak Klara największy sentyment miała do szpaleru starych lip, które rosły wzdłuż drogi prowadzącej od dworskiego dziedzińca aż do wjazdowej bramy, którą ledwo widziała z tej odległości. Kiedy była młodsza, potrafiła całymi dniami przechadzać się pośród lip i udawać księżniczkę, a dwór nazywała swoim pałacem.

      Teraz miała czternaście lat, była pilną uczennicą gimnazjum i właśnie trafiła jej się nie lada atrakcja w postaci miesięcznych wakacji u babci. To wcale nie było takie oczywiste, gdyż jej matka Sabina zwykle starała się, by Klara i jej młodsza siostra Lilka jak najrzadziej odwiedzały rodzinną posiadłość. Konflikt między Sabiną i jej matką kładł się cieniem na


Скачать книгу