Zorza polarna. Phillip Pulman
Читать онлайн книгу.dech w piersi.
– Witaj, mistrzu – przemówił lord Asriel. – Tak, to ja. Wróciłem. Proszę, wprowadź swoich gości. Mam wam do pokazania coś nadzwyczaj interesującego.
2
Północ
– Witaj, lordzie Asrielu – odparł ciężko mistrz.
Podali sobie ręce. Ze swojej kryjówki Lyra bacznie obserwowała oczy mistrza, gdy przelotnie omiotły stół, na którym do niedawna stała karafka z tokajem.
– Spóźniłem się – wyjaśnił lord Asriel – i nie chcąc przeszkadzać wam przy kolacji, pozwoliłem sobie rozgościć się tutaj. Witam, rektorze. Świetnie pan wygląda, cieszy mnie pański widok. Mnie zaś proszę wybaczyć niechlujną powierzchowność, dopiero co wylądowałem. Tak, mistrzu, tokaju już nie ma. Jeśli się nie mylę, stoi pan właśnie na jego resztkach. Portier strącił karafkę ze stołu, ale w gruncie rzeczy to była moja wina. Witam, kapelanie. Z ogromnym zainteresowaniem przeczytałem pański najnowszy artykuł…
Wdał się w rozmowę z kapelanem i odciągnął go na bok, dzięki czemu Lyra mogła bez przeszkód obserwować mistrza. Jego twarz pozostała niewzruszona, za to siedzący mu na ramieniu dajmon niespokojnie stroszył pióra i przestępował z nogi na nogę. Lord Asriel w naturalny sposób zdominował spotkanie i chociaż pilnował się, żeby okazywać mistrzowi szacunek należny mu na jego terytorium, nie można było mieć złudzeń, kto tu naprawdę rządzi.
Kolejni akademicy wchodzili do palarni, witali się z Asrielem i zajmowali miejsca – jedni przy stole, inni na fotelach. Wkrótce w powietrzu poniósł się szmer rozmów. Dla Lyry było oczywiste, że uwagę wszystkich skupia wielgachna skrzynia, latarnia i ekran projekcyjny. Znała wszystkich akademików bardzo dobrze: bibliotekarza, rektora, inspektora i pozostałych. Otaczali ją od zawsze: uczyli ją, łajali, pocieszali, obdarowywali drobnymi prezentami, odpędzali od owocujących w ogrodzie drzew. Zastępowali jej rodzinę. Mogłaby ich nawet traktować jak rodzinę, gdyby tylko wiedziała, czym właściwie jest „rodzina” – chociaż gdyby naprawdę posiadła taką wiedzę, być może bliższych sobie ludzi znalazłaby wśród zatrudnionej w kolegium służby. Akademicy mieli ważniejsze sprawy na głowie niż odwzajemnianie uczuć na wpół dzikiej, na wpół cywilizowanej dziewczynki, która przez przypadek znalazła się wśród nich.
Mistrz zapalił spirytusowy palnik pod srebrnym kociołkiem, roztopił w nim trochę masła, a następnie rozciął pół tuzina makówek i wrzucił je do środka. Po uczcie zawsze serwowano mak – oczyszczał umysł i pobudzał język, przez co miał ożywczy wpływ na konwersację. Zgodnie z wymogiem tradycji mistrz osobiście przygotowywał go do podania.
Korzystając ze skwierczenia tłuszczu i coraz głośniejszego szmeru rozmów, Lyra podjęła starania, by urządzić się wygodniej we wnętrzu szafy. Z najwyższą ostrożnością zdjęła z wieszaka długą, futrzaną togę i rozpostarła ją na dnie.
– Trzeba było wziąć inną – poradził jej szeptem Pantalaimon – najlepiej jakąś starą i wyświeconą. Jak ci się zrobi zbyt wygodnie, zaśniesz.
– Wtedy twoim zadaniem będzie mnie obudzić – odparowała Lyra, po czym usiadła i zaczęła słuchać.
Rozmowy akademików nudziły ją okrutnie: dyskutowali przede wszystkim o polityce, i to głównie lokalnej, londyńskiej, ani słowem nie wspominając o Tatarach. Przyjemne aromaty przysmażanego maku i fajkowego dymu przenikały do szafy przez szparę w drzwiach i raz po raz Lyra łapała się na tym, że głowa opada jej na pierś. W końcu jednak ktoś głośno zabębnił knykciami w stół. Rozmowy ucichły i mistrz zabrał głos.
– Panowie – zaczął – z pewnością przemówię w imieniu nas wszystkich, gdy powiem, że cieszymy się z przybycia lorda Asriela. Jest u nas gościem rzadkim, lecz niezmiennie wielce cenionym, a o ile dobrze zrozumiałem, dzisiaj zamierza nam pokazać coś szczególnie interesującego. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że w polityce nastał czas wielkich napięć. Jutro wczesnym rankiem lord Asriel jest spodziewany w White Hall. Pociąg czeka już pod parą, żeby zabrać go do Londynu natychmiast po zakończeniu naszego spotkania, dlatego sprawą niezmiernej wagi jest, byśmy mądrze wykorzystali dany nam czas. Za chwilę oddam mu głos. Ponieważ spodziewam się, że jego wystąpienie sprowokuje liczne pytania, proszę tylko, by były one konkretne i na temat. Lordzie Asrielu, zechce pan zacząć?
– Dziękuję, mistrzu – przejął pałeczkę lord Asriel. – Na początek chciałbym panom pokazać kilka przezroczy. Rektorze, wydaje mi się, że najlepiej byłoby, gdyby usiadł pan tutaj, będzie pan lepiej widział. Może mistrz zechciałby zająć miejsce przy szafie?
Rektor był wiekowy i na wpół ślepy, uprzejmość wymagała zatem udostępnienia mu miejsca blisko ekranu. Przeniesienie go do przodu oznaczało zaś, że mistrz usiądzie obok bibliotekarza, nie dalej niż jard od kryjówki Lyry.
Kiedy rozsiadł się w fotelu, Lyra usłyszała jego pomruk:
– Do diabła! Jestem przekonany, że wiedział o tokaju!
– Poprosi o sfinansowanie wyprawy – odparł półgłosem bibliotekarz. – Jeżeli doprowadzi do głosowania…
– Będziemy zmuszeni wznieść się na wyżyny sztuki retorycznej, żeby mu się przeciwstawić.
Lord Asriel mocno podpompował latarnię projekcyjną, aż płomień zaczął syczeć. Lyra przemieściła się lekko, żeby widzieć ekran, na którym pojawił się olśniewająco biały krąg.
– Mógłby ktoś przygasić światło? – zawołał lord Asriel.
Któryś z akademików spełnił jego prośbę, w palarni pociemniało i mężczyzna zaczął swoją opowieść:
– Jak niektórzy z panów wiedzą, dwanaście miesięcy temu wyprawiłem się na północ w poselstwie dyplomatycznym do króla Laponii. Takie przynajmniej pozory zamierzałem sprawiać, gdyż moim rzeczywistym celem było dotarcie jeszcze dalej na północ, aż na lód, i zbadanie losów ekspedycji Grummana, która przepadła bez śladu. W jednej z ostatnich wiadomości przesłanych do Akademii Niemieckiej w Berlinie Grumman wspomniał o pewnym zjawisku naturalnym, obserwowanym wyłącznie na najdalszych północnych rubieżach świata. Je również zamierzałem przy tej okazji przeanalizować. Jednakże pierwszy fotogram, który zamierzam panom zaprezentować, nie wiąże się bezpośrednio z żadnym z tych dwóch zagadnień.
Włożył pierwszy slajd do oprawki i wsunął ją za obiektyw. Na ekranie wyświetlił się okrągły, kontrastowy, czarno-biały fotogram, wykonany w nocy przy pełni księżyca i przedstawiający widzianą z pewnego oddalenia drewnianą chatę, której ciemne ściany odcinały się od śniegu otaczającego ją ze wszystkich stron i zalegającego grubą warstwą na dachu. Obok chaty stała bateria przyrządów filozoficznych, które Lyrze przywodziły na myśl rekwizyty z Parku Jantarycznego przy drodze do Yarnton. Grubo okryte szronem anteny, przewody i porcelanowe izolatory skrzyły się w świetle księżyca. Na pierwszym planie stał ubrany w futra mężczyzna z twarzą prawie całkiem ukrytą w czeluści kaptura i ręką uniesioną jakby w geście powitania. Obok niego stała druga, mniejsza postać. W księżycowym blasku wszystko zdawało się emanować tą samą bladą poświatą.
– To fotogram na płytce pokrytej standardową emulsją na bazie azotanu srebra – podjął lord Asriel. – Chciałbym, żebyście teraz przyjrzeli się panowie innemu, zrobionemu z tego samego miejsca zaledwie chwilę później, ale zarejestrowanemu za pomocą nowej emulsji o zmienionym składzie.
Wyjął pierwsze przezrocze i wsunął na jego miejsce drugie. Było znacznie ciemniejsze od poprzedniego, jakby odfiltrowano na nim większość światła księżyca. Na tle linii widnokręgu nadal wyróżniała się ciemna sylwetka chaty z jasną połacią dachu, w mroku zniknął jednak cały skomplikowany las instrumentów pomiarowych. Za to człowiek