Dlaczego zabija. Блейк Пирс

Читать онлайн книгу.

Dlaczego zabija - Блейк Пирс


Скачать книгу
jej wszystko – chłodne powietrze w samochodzie, fotel, na którym siedziała, lokalizację w mieście. Nikt go nie wymawiał od dawna, szczególnie w jej obecności. Poczuła się słaba i bezbronna, napięła mięśnie i wyprostowała się na siedzeniu.

      - Przepraszam – powiedział. – Nie chciałem …

      - W porządku – ucięła.

      Ale nie było w porządku. Po nim wszystko się dla niej skończyło. Życie. Kariera. Zdrowie psychiczne. Praca adwokata stanowiła, eufemistycznie rzecz ujmując, wyzwanie, ale on był osobą, która miała wszystko przywrócić na właściwe tory. Genialny profesor Harvardu – powszechnie szanowany, prostolinijny i uprzejmy, oskarżony o morderstwo. Jego obrona miała być wybawieniem dla Avery. Tym razem to, o czym marzyła od dzieciństwa, miało się ziścić: przeprowadzi obronę niewinnej osoby i zapewni zwycięstwo sprawiedliwości.

      Ale nic takiego się nie wydarzyło.

      ROZDZIAŁ TRZECI

      Park został zamknięty dla spacerowiczów.

      Dwóch funkcjonariuszy w cywilu zatrzymało samochód Ramireza. Szybkim ruchem ręki kazali opuścić główny parking i przejechać na lewo. Wśród policjantów niewątpliwie z jej wydziału Avery zauważyła kilku z policji stanowej.

      - A ci ze stanowej co tu robią? - spytała.

      - Stacjonują przy tej ulicy.

      Ramirez podjechał do krawężnika i zaparkował obok ciągu radiowozów. Żółtą taśmą odgrodzono sporą część terenu. Zgromadziły się przy niej wozy reporterskie, dziennikarze, gromada biegaczy i parkowych bywalców, aby spróbować podejrzeć, co się dzieje.

      - Dalej nikt nie wchodzi – zarządził policjant.

      Avery pokazała odznakę.

      - Zabójstwa – powiedziała. Po raz pierwszy dotarło do niej, jakie ma teraz stanowisko, a to wypełniło ją dumą.

      - Gdzie jest Connelly? - spytał Ramirez.

      Funkcjonariusz wskazał w kierunku drzew.

      Przeszli przez trawnik, mijając po lewej boisko do baseballa. Na linii drzew natknęli się na więcej żółtej taśmy. Pod gęstym listowiem wzdłuż rzeki Charles River wiła się ścieżka. Przed ławką stał policjant, z technikiem i fotografem.

      Avery unikała pierwszego kontaktu z osobami znajdującymi się na miejscu zbrodni. Z upływem czasu stwierdziła, że interakcje z ludźmi ją dekoncentrują, a zbyt wiele pytań i formalności zaburza punkt widzenia. Niestety, to kolejna cecha, która sprowadziła na nią pogardę całego wydziału.

      Ofiarą była młoda dziewczyna, którą położono w poprzek ławki. Niewątpliwie już nie żyła, ale z wyjątkiem sinego odcienia skóry, i ułożenie ciała, i wyraz twarzy mogły sprawiać, że przechodnie zastanowiliby się dwa razy zanim przyszłoby im do głowy, czy coś jest nie w porządku.

      Niczym u kochanki oczekującej na adoratora, ręce dziewczyny umieszczono na oparciu ławki. Broda opierała się na dłoniach. Na ustach gościł figlarny uśmiech. Sylwetka była obrócona, jakby z pozycji siedzącej ruszyła się, by spojrzeć na kogoś lub wydać ciężkie westchnienie. Miała na sobie żółtą, letnią sukienkę i białe klapki. Piękne, rude włosy spływały po jej lewym ramieniu. Palce skrzyżowanych stóp spoczywały lekko na ścieżce.

      Jedynie oczy ofiary zdradzały przez co przeszła. Emanował z nich ból i niedowierzanie.

      W głowie Avery zabrzmiał głos, głos starego człowieka, którzy prześladował ją dniami i nocami. Mając na myśli własne ofiary zapytał ją kiedyś:

      - Kim oni są? Naczyniami, bezimiennymi naczyniami bez twarzy, niewielu wśród milionów, w oczekiwaniu, aż pojawi się jakiś cel.

      Poczuła wzbierający w niej gniew, gniew zrodzony z bezradności i poniżenia, a przede wszystkim, z faktu, że całe jej życie legło w gruzach.

      Zbliżyła się do zwłok.

      Jako prawniczka była zmuszona do studiowania niekończących się ekspertyz kryminalistycznych i zdjęć wykonanych przez koronerów oraz wszystkich innych rzeczy, które dotyczyły sprawy. Teraz do zadań służbowych należała analiza ofiar morderstw, a to zarówno poszerzało jej wiedzę jako policjantki, jak i pozwalało na dokonywanie bardziej rzetelnych ocen

      Zauważyła, że sukienka została wyprana, a włosy ofiary wymyte. Paznokcie u rąk i nóg były świeżo opiłowane, a gdy wciągnęła w nozdrza zapach skóry, rozpoznała woń kokosa i miodu i ledwie wyczuwalny formaldehyd

      - Chcesz to całować czy co? – ktoś zapytał.

      Avery pochyliła się nad ciałem ofiary, ręce trzymała za plecami. Ławkę oznaczono żółtą tabliczką z numerem „4”. Poza tym w okolicy talii dziewczyny znajdował się sztywny, pomarańczowy włos, ledwie zauważalny na żółtym tle sukienki.

      Szef Wydziału Zabójstw, Dylan Connelly, stał w nonszalanckiej pozie, oczekując odpowiedzi. Mocno zbudowany, krzepki, o jasnych włosach i przenikliwych, niebieskich oczach. Szeroki tors i ramiona prawie rozrywały szwy niebieskiej koszuli. Miał na sobie brązowe, lniane spodnie. Stopy ginęły w masywnych, czarnych butach. Avery często widziała go w biurze; nie był dokładnie w jej typie, ale, w jakimś wymiarze, przywodził na myśl dzikość zwierzęcia, co akurat podziwiała.

      - To miejsce zbrodni, proszę pani. Następnym razem proszę uważać, gdzie pani stąpa. Na szczęście zabezpieczyliśmy ślady i odciski butów.

      Zbita z tropu spojrzała w dół. Przecież szła ostrożnie. Popatrzyła mu prosto w stalowoniebieskie oczy, uświadamiając sobie, że Connelly szuka powodu, aby się na niej wyżyć.

      - Nie miałam pojęcia, że to miejsce zbrodni – powiedziała. – Dzięki za informację.

      Ramirez parsknął śmiechem.

      Connelly zacisnął szczękę i zrobił krok w przód.

      - Wie pani dlaczego ludzie pani nie znoszą, Black? Ano dlatego, że wbrew pozorom nie jest pani jedną z nas. Poza tym, gdy pani pracowała gdzie indziej, nie żywiła pani szacunku dla policji. A będąc w policji, szanuje ją pani jeszcze mniej. Postawię sprawę jasno, nie lubię pani. Nie ufam pani i za cholerę nie chciałem mieć pani w moim zespole.

      Odwrócił się do Ramireza.

      - Przekaż jej to, co wiemy. Idę do domu wziąć prysznic. Niedobrze mi – powiedział. Zdjęte rękawiczki cisnął na ziemię. A potem dodał, zwracając się do Avery:

      - Oczekuję pełnego raportu na koniec dnia. Punktualnie o piątej. W sali konferencyjnej. Słyszy pani? Tylko żadnych opóźnień. Acha i posprzątajcie ten śmietnik, zanim wyjedziecie. Policja stanowa grzecznie się stąd zabrała, pozwalając nam pracować. A pani będzie tak miła i okaże im odrobinę uprzejmości.

      Connelly, nadęty, odszedł.

      - Ty to wiesz jak podejść człowieka – zachwycił się Ramierez.

      Avery wzruszyła ramionami.

      Technikiem dochodzeniowo-śledczym na miejscu zbrodni okazała się niezwykle zgrabna czarnoskóra Randy Johnson. Miała ogromne oczy i natychmiast wzbudzała sympatię. Krótkie, czarne dredy tylko częściowo ukryła pod białą czapką.

      Avery już się z nią kiedyś zetknęła. Szybko znalazły wspólny język, rozpracowując sprawę związaną z przemocą domową. Ostatnim razem widziały się przy jakiś drinku.

      Ucieszona, że będzie pracować z Avery przy kolejnej sprawie Randy wyciągnęła rękę, zarumieniła się, zaśmiała, powiedziała – Oj! – a potem zrobiła głupią minę i stwierdziła – Przecież już mogłam się czymś zarazić.

      -


Скачать книгу