Gniew Tiamat. James S.a. Corey

Читать онлайн книгу.

Gniew Tiamat - James S.a. Corey


Скачать книгу
potrwa to długo. Plan rozbudowy utknął w fazie negocjacji na lata, zanim przyszła Lakonia, a teraz Duarte pchał go do przodu.

      Zaproponowano pięć nowych miast, po dwa na każdej z planet bliżej Słońca i jedno na chłodniejszej zewnętrznej. Zaawansowaną sieć czujników, która umożliwiłaby dokładne zmapowanie układu w ciągu następnych sześciu lat. Osiemnaście nowych misji badawczych. Rozbudowa infrastruktury prowadzona w cyklu dwuletnim, z naciskiem na wsparcie dla nauki i kultury. Jeśli to wszystko się uda, w ciągu stulecia Bara Gaon przyćmi układ Sol. Plan był bardzo ambitny i możliwe, że dało się go zrealizować.

      Ta ambicja była też źródłem nadziei dla podziemia. Jej nadzieją.

      Przewertowała listę proponowanych projektów. Studiowała je już ze sto razy. Każda faza wiązała się z określonymi potrzebami. Sama sieć czujników wymagała zatrudnienia stu trzydziestu inżynierów i specjalistów z tej dziedziny, a choć głównym zadaniem sieci było mapowanie układu, nie trzeba było geniusza, by dostrzec jej potencjał do prowadzenia nadzoru. Tajne działania podziemia w układzie Bara Gaon stałyby się dużo łatwiejsze, gdyby od dziesięciu do dwudziestu procent obsługujących sieć specjalistów i inżynierów współpracowało z Sabą.

      Stworzyła własną mapę projektu. Nie szkodząc rozwojowi, ale przejmując nad nim kontrolę od środka. Jej pierwszym celem był dział personalny Bara Gaon. Opublikowali już mnóstwo ogłoszeń o pracę, rozbudowując biurokrację, która będzie oceniać kandydatów na nowe stanowiska. Naomi zidentyfikowała siedem kluczowych pozycji i stworzyła profile, których Saba mógł użyć do zapełnienia stanowisk swoimi kandydatami. Bardzo ważne było, by ci ludzie nie byli fałszywymi tożsamościami, a rzeczywistymi osobami z prawdziwymi historiami i kwalifikacjami. Jeśli zdołają obsadzić teraz dwa z siedmiu stanowisk, wystarczy to do zapewnienia im przewagi na dalszych etapach. Trzy, a zdołają ukrywać własne ślady dość dobrze, wykrycie ich będzie bardzo trudne, nawet jeśli Lakonia nabierze podejrzeń. Pięć, a Saba będzie w praktyce kontrolował rozwój kompleksu Bara Gaon.

      Zidentyfikowała też potencjalne problemy. Główny administrator prowincji Zehanat Bara Gaon 6 – planety nazywanej przez nich Al-Halub – był bliskim przyjacielem Carrie Fisk i otwarcie popierał władzę Lakonii. Ważne było, by obniżyć priorytet tamtejszych projektów i osłabić jego osobiste wpływy. Związki pracownicze na księżycach gazowego olbrzyma miały powiązania ze starymi grupami rasistowskimi planet wewnętrznych i wciąż zwalczały wszystko, co robił Związek Transportowy, z gorliwością rzekomo uciskanych. Saba będzie musiał znaleźć tam sobie innych sojuszników. Miejscowy rząd zawierał frakcję komunitarianistyczną, która coraz głośniej mówiła o zbrojnym oporze przeciwko Lakonii, co, jeśli nie zostanie zdławione, wiązałoby się z silniejszym nadzorem bez żadnych realnych korzyści.

      „Nie możesz prowadzić wojny uzbrojona tylko w spinacze”, powiedziała w wyobraźni Naomi Bobbie.

      – No to patrz – odpowiedziała Naomi.

      Jej głos zabrzmiał echem wraz z muzyką w kontenerze. Poczuła lekką irytację. Zamknęła pliki i odsunęła monitor na bok. Od czasu opuszczenia układu Sol wciąż miała nadzieję, że ich ostatnia rozmowa straci choć część ze swojej mocy, ale jak drzazga pod skórą piekła za każdym razem, gdy jej dotykała.

      „Gdy dwóch ludzi zacznie walczyć, a tylko jeden z nich ma pistolet i wolę użycia go? To będzie cholernie krótka walka”.

      Tylko że tym razem Naomi nie usłyszała w głowie głosu Bobbie. Tym razem był to Amos. Kilkadziesiąt lat wspólnego latania na jednym statku doprowadziło do powstania małych wersji rodziny w jej głowie. Uczyniło jakieś ich części częścią jej, nawet gdy nieszczególnie chciała to osiągnąć. Nawet gdy te ich małe lusterka mówiły jej, że ich rozmowy nie zostały ukończone.

      Wstała z pryczy przy akompaniamencie syku zawieszenia. Zmieniła muzykę na coś z wyraźniejszym, szybszym rytmem. Coś, co będzie ją poganiać. Było jeszcze wcześnie na ćwiczenia, ale potrzebowała ruchu. Jakby naciąganie mięśni rąk, nóg i pleców mogło złagodzić napięcie między nią i ludźmi, których tu nie było.

      – To nigdy nie jest krótka walka – powiedziała, przypinając taśmy oporowe do sufitu kontenera. Kiedy pierwszy raz weszła do swojej skrzyni, zaczepy były pomalowane na szaro. Teraz lśniły czystą wypolerowaną stalą. – Kiedy ostatnio w niej walczyłam, toczyła się już od pokoleń, zanim w ogóle weszłam na ring. Nie możemy wystrzelać sobie pokoju.

      „Pokój to nie jedyny warunek dobrego zwycięstwa. Co powiesz na po prostu wywalczenie sobie wolności lub sprawiedliwości?”.

      Naomi zaczepiła się stopami o uchwyty na podłodze, zaparła się, poprawiła chwyt na taśmach i pociągnęła. To była ciężka praca. Trochę bolało, ale ten ból był sednem. Tym razem w jej wyobraźni zabrzmiał głos nie Amosa, a Jima.

      „Na tym właśnie polega problem z autokracją. Wygląda całkiem przyzwoicie, gdy wciąż jeszcze wygląda przyzwoicie. A w każdym razie do zniesienia. I wygląda tak do chwili, gdy przestaje być do zniesienia. Wtedy właśnie odkrywasz, że jest już za późno”.

      – Walczę – powiedziała, a potem stęknęła i znowu mocno pociągnęła w dół. – Cicha praca to wciąż walka. Nawet lepsza. Taka, którą możemy wygrać.

      „Nie za naszego życia”, skomentowała Bobbie. I tak naprawdę o to chodziło. To była ta głęboka, prawdziwa myśl, dla której wyrażenia Naomi prowadziła dyskusje z tymi wszystkimi kochanymi głosami w głowie.

      Pot zbierał się jej na linii brzegu czoła przy ciążeniu zbyt słabym, by ściągnąć go w dół twarzy. Ręce drżały jej przy każdym pociągnięciu. Zmusiła się do powolnej pracy i obserwacji własnej formy. Zmuszało ją to do większego wysiłku, co lubiła. I zmniejszało ryzyko urazu, co było niezwykle ważne. Powoli, ostrożnie, z uwagą. Unikając uszkodzeń.

      „Mam wrażenie, że to powinno być metaforą czegoś”, usłyszał w głowie głos Jima i roześmiała się z jego żartu.

      Starzenie się było odpadaniem wszystkiego, co nieistotne. I coraz głębszym docenianiem wszystkich części ważnych na tyle, by zostać.

      Odpięła taśmy i zaczęła zawieszać je w nowych pozycjach do pracy nad mięśniami pleców, gdy rozległo się powiadomienie, świergocząc równocześnie z monitora przy pryczy i ręcznego terminala. Zwinęła taśmy i schowała je na miejsce. Dokończy później. Na monitorze widniał jeden komunikat. Cama odebrał zaszyfrowaną wiadomość pasującą do jej podpisu potwierdzenia. Gdzieś w głębi poniżej ekliptyki Auberona butelka została rozbita i rozesłała wszystkie upakowane w niej dane. Wyciągnęła kopię z buforu statku i kazała swojemu systemowi dokonać porównania. Liczyła się z degradacją sygnału, zawsze występowała. Z drugiej strony sygnał zawierał też powtórzenia i liczne sumy kontrolne. Potrzeba byłoby strasznego pecha lub zdarzenia z dużą emisją promieniowania, by uczynić jej wiadomość całkowicie nieczytelną. Sprawdzała tylko dlatego, że tak było trzeba.

      Wszystkie pliki i raporty otwarły się z kopii tak samo jak z oryginalnych plików. Ostateczny werdykt systemu został wyświetlony z dźwiękiem podobnym do pstrykania palcami. BRAK STRAT NIE DO ODZYSKANIA.

      Czyli tutaj koniec. Kolejna runda analiz, nowy zestaw rozkazów i zaleceń wypuszczonych w świat. Oczywiście zaczęła już pracę nad następnym, ale spełnienie dało jej uczucie satysfakcji.

      Przełączyła się na wiadomości, usuwając nieoznaczone kopie ze swojej pryczy i zastępując je ponownie, jakby zanurzała kubek w nigdy nie wysychającej fontannie. Stukając palcami w ekran przerzucała pozycje uznane przez system za najbardziej dla niej interesujące. Pomniejsze wybory na Sanaang nieoczekiwanie doprowadziły do zwycięstwa kandydata z drugiego miejsca, co zalecała w swojej przedostatniej butelce. Pracownia kodów z Marsa nawiązała współpracę z Medyną w celu stworzenia nowej infrastruktury zabezpieczeń, czego wcale nie chciała, ale znajdowało


Скачать книгу