Ballada ptaków i węży. Suzanne Collins
Читать онлайн книгу.było, gdyby te bachory zaatakowały cię w klatce? Strażnicy Pokoju musieliby cię ratować i byłyby straty po obu stronach. Sprawy miałyby się inaczej, gdybyś nie dostał tej małej tęczowej dziewczynki.
– Dlatego odmówiłem Sejanusowi, kiedy chciał zamienić się na trybutów – powiedział Coriolanus.
Satiria otworzyła szeroko usta.
– Nie! Wyobraź sobie, co by powiedział Strabo Plinth, gdyby to się rozeszło.
– A ty wyobraź sobie, ile mi będzie zawdzięczał, jeśli to się nie rozejdzie. – Myśl o szantażowaniu starego Plintha była bardzo kusząca.
– Mówisz jak Snow. – Roześmiała się. – A teraz wracaj na lekcję. Skoro zamierzasz kolekcjonować nagany, to miej przynajmniej najlepsze oceny.
Dwadzieścioro czworo mentorów spędziło ranek na seminarium prowadzonym przez profesora Crispusa Demiglossa, entuzjastycznego staruszka, który uczył historii. Urządzili burzę mózgów, rzucając inne niż udział mentorów pomysły na zwiększenie oglądalności Głodowych Igrzysk.
– Udowodnijcie, że nie zmarnowałem czterech lat, próbując was wykształcić – zachichotał. – Jeśli historia czegokolwiek was nauczyła, to tego, jak skłonić niechętnych do podporządkowania się. – Ręka Sejanusa wystrzeliła w górę. – O, Sejanus!
– Może zanim porozmawiamy o tym, jak zmusić ludzi do oglądania igrzysk, zastanowimy się, czy w ogóle należy je oglądać? – spytał Sejanus.
– Trzymajmy się tematu, bardzo proszę. – Professor Demigloss przyjrzał się uczniom z nadzieją, że usłyszy bardziej produktywną odpowiedź. – Jak skłonić ludzi do oglądania?
Festus Creed podniósł rękę. Większy i potężniejszy od rówieśników, od urodzenia należał do najbliższych przyjaciół Coriolanusa. Pochodził ze starego rodu kapitolińskich bogaczy, których fortuna, głównie ulokowana w drewnie w Siódmym Dystrykcie, ucierpiała w trakcie wojny, jednak odbili to sobie podczas powojennej odbudowy. Jego podopieczna, dziewczyna z Czwartego Dystryktu, doskonale odzwierciadlała jego pozycję – wysoką, ale nie wybitną.
– Oświeć nas, Festusie – zachęcił go profesor Demigloss.
– To proste. Przejdźmy od razu do kar – odparł Festus. – Zamiast sugerować ludziom oglądanie, nakażmy je prawem.
– Co czekałoby tych, którzy by nie oglądali? – spytała Clemensia, nawet nie zadając sobie trudu, żeby podnieść rękę czy oderwać wzrok od notatek. Była lubiana zarówno przez uczniów, jak i przez nauczycieli, a dzięki miłemu usposobieniu sporo uchodziło jej na sucho.
– W dystryktach egzekucja. W Kapitolu zesłanie do dystryktów, a gdyby to się powtórzyło w następnym roku, no to egzekucja – oznajmił Festus radośnie.
Uczniowie wybuchnęli śmiechem, ale potem zaczęli poważnie się nad tym zastanawiać. Jak wyegzekwować taki nakaz? Nie można było posyłać Strażników Pokoju, żeby sprawdzali dom po domu. Może próba losowa, podczas której trzeba by odpowiedzieć na pytania, dowodząc, że oglądało się igrzyska? A jeśli się nie oglądało, to jak miałaby wyglądać stosowna kara? Egzekucja albo wygnanie odpadały, były zbyt drastyczne. Może utrata pewnych przywilejów w Kapitolu i publiczne batożenie w dystryktach? W ten sposób każdy odczułby karę na własnej skórze.
– Prawdziwy problem polega na tym, że niedobrze się robi, jak się na to patrzy – oznajmiła Clemensia. – Dlatego ludzie tego unikają.
– Jasne, że tak! – włączył się Sejanus. – Kto chce oglądać grupkę mordujących się dzieciaków? Chyba tylko jakiś wynaturzony, chory człowiek. Ludzie może i nie są idealni, ale nie są potworami
– Skąd wiesz? – spytała Livia oschle. – I niby skąd ktoś z dystryktów miałby jakiekolwiek pojęcie o tym, co chcemy oglądać w Kapitolu? W czasie wojny nawet cię tu nie było.
Sejanus zamilkł, nie mogąc zaprzeczyć.
– Bo większość z nas to w sumie przyzwoici ludzie – odezwała się Lysistrata Vickers, kładąc skromnie dłonie na notesie. Wszystko w niej było schludne, od starannie zaplecionych włosów przez równo opiłowane paznokcie po sztywne, białe mankiety bluzy od mundurka, odcinające się od jej gładkiej brązowej skóry. – Większość z nas nie chce oglądać cierpienia innych.
– Widzieliśmy gorsze rzeczy podczas wojny. I po niej – przypomniał jej Coriolanus.
Podczas Mrocznych Dni wielokrotnie nadawano mrożące krew w żyłach relacje, a po podpisaniu Traktatu o Zdradzie odbyło się sporo brutalnych egzekucji.
– Ale wtedy chodziło o naszych wrogów, Corio! – oznajmiła Arachne Crane i szturchnęła go w ramię. Zawsze była głośna. Zawsze szturchała ludzi. Apartament Crane’ów znajdował się naprzeciwko apartamentu Snowów i czasami nawet z drugiej strony Corso Coriolanus słyszał nocą jej wrzaski. – Patrzyliśmy, jak giną nasi wrogowie! No wiesz, rebelianckie ścierwo i w ogóle. Kogo obchodzą te dzieciaki?
– Zapewne ich rodziny – zauważył Sejanus.
– Czyli bandę przegrywów w dystryktach. I co z tego? – ryknęła Arachne. – Dlaczego kogokolwiek z nas miałoby obchodzić, które z nich wygra?
Livia popatrzyła znacząco na Sejanusa.
– Mnie nie obchodzi – oznajmiła.
– Bardziej mnie kręci walka psów – przyznał Festus. – Zwłaszcza jeśli na któregoś stawiam.
– No to może byśmy obstawiali trybutów? – zażartował Coriolanus. – Wtedy byś się wciągnął?
– No, to na pewno dodałoby sprawie rumieńców! – wykrzyknął Festus.
Kilka osób zachichotało, ale po chwili klasa zamilkła, przetrawiając ten pomysł.
– To makabryczne – oznajmiła Clemensia, z zadumą okręcając warkocz wokół palca. – Mówiłeś poważnie? Myślisz, że powinniśmy się zakładać o to, kto zwycięży?
– Właściwie to nie. – Coriolanus przechylił głowę. – Z drugiej strony, jeśli to miałby być sukces, to zdecydowanie tak, Clemmie. Chcę przejść do historii jako ten, który wprowadził do igrzysk element hazardu!
Clemensia z irytacją pokręciła głową. W drodze na lunch Coriolanus nie mógł jednak pozbyć się myśli, że ten pomysł ma sens.
Kucharze nadal przerabiali resztki po dożynkowym bufecie, i posiekana szynka na toście miała szanse stać się przebojem stołówki w tym roku szkolnym. Coriolanus rozkoszował się każdym kęsem, zupełnie inaczej niż podczas transmisji dożynek, kiedy był tak przejęty zachowaniem dziekana Highbottoma, że ledwie czuł smak jedzenia.
Mentorom nakazano po lunchu zebrać się na galerii Sali Heavensbee’ego, przed pierwszym oficjalnym spotkaniem z trybutami. Każdy z mentorów otrzymał krótki kwestionariusz do wypełnienia wspólnie z podopiecznym, częściowo na przełamanie lodów, częściowo do akt. Do archiwów trafiło bardzo niewiele informacji o poprzednich trybutach i w ten oto sposób starano się to zmienić. Koledzy Coriolanusa z trudem ukrywali zdenerwowanie, a wielu w drodze na galerię rozmawiało i dowcipkowało nieco zbyt głośno. Miał nad nimi przewagę po dwukrotnym spotkaniu z Lucy Gray. Czuł się całkowicie rozluźniony, nawet cieszyło go, że znowu się zobaczą. Chciał podziękować jej za piosenkę, wręczyć pudding chlebowy Tigris i omówić kwestię wywiadu.
Pogawędki ucichły, kiedy mentorzy przeszli przez wahadłowe drzwi na galerię i dostrzegli, co ich czeka na dole. Wszystkie ślady po dożynkowej uroczystości uprzątnięto, więc przestronna sala wydawała się teraz zimna i przytłaczająca. W schludnych rzędach ustawiono dwadzieścia cztery stoliki, a po ich obu stronach stały dwa krzesła.