Diuna. Frank Herbert

Читать онлайн книгу.

Diuna - Frank  Herbert


Скачать книгу

      Fremen obejrzał się, niedbałym ruchem zaciągając czarczaf i coś pod nim poprawiając. Paulowi mignęła cienka rurka, nim czarczaf znalazł się na swoim miejscu.

      – Czy jest powód, bym został? – zapytał Stilgar.

      – Przyjmiemy cię z honorem – powiedział książę.

      – Honor wymaga, bym wkrótce znalazł się gdzie indziej – powiedział Fremen.

      Rzucił jeszcze jedno spojrzenie na Idaho, zakręcił się i przemaszerował między strażami w drzwiach.

      – Jeżeli inni Fremeni są do niego podobni, dobrze nam będzie ze sobą – rzekł Leto.

      Idaho odezwał się bezbarwnym głosem:

      – On jest niezłym przykładem, wasza wysokość.

      – Wiesz, co masz robić, Duncanie?

      – Jestem twoim ambasadorem wśród Fremenów, wasza wysokość.

      – Wiele od ciebie zależy, Duncanie. Będziemy potrzebowali przynajmniej pięciu batalionów tych ludzi, nim spadną na nas sardaukarzy.

      – To nie będzie takie proste, wasza wysokość. Fremeni to raczej niezależne towarzystwo. – Chwilę bił się z myślami. – I jeszcze jedno, wasza wysokość. Jeden z pojmanych najemników próbował odebrać to ostrze naszemu zmarłemu fremeńskiemu przyjacielowi. Najemnik ten twierdzi, że Harkonnenowie wyznaczyli milion solarisów jako nagrodę dla każdego, kto dostarczy choć jeden krysnóż.

      Leto uniósł brodę wyraźnie zaskoczony.

      – Dlaczego tak strasznie zależy im na jednym z tych noży?

      – Ostrze jest wytoczone z zęba czerwia pustyni, to znak Fremena, wasza wysokość. Mając je przy sobie, błękitnooki człowiek mógłby przeniknąć do każdej siczy na tej ziemi. Mnie by zakwestionowano, chyba że byłbym znany. Nie wyglądam na Fremena. Ale…

      – Piter de Vries – powiedział książę.

      – Człowiek diabelskiej chytrości, mój panie – rzekł Hawat.

      Idaho wsunął tkwiący w pochwie nóż pod bluzę.

      – Strzeż tego noża – powiedział Leto.

      – Rozumiem, mój panie. – Duncan poklepał umieszczony w pasie nadbiornik. – Zamelduję się jak najszybciej. Thufir ma mój kod wywoławczy. Używajcie języka walki. – Zasalutował, obrócił się na pięcie i pospieszył za Fremenem. Usłyszeli dudnienie jego oddalających się korytarzem kroków.

      Leto i Hawat popatrzyli na siebie znacząco. Uśmiechali się.

      – Mamy dużo roboty, wasza wysokość – powiedział Halleck.

      – A ja cię od niej odrywam.

      – Mam raport o bazach wypadowych – rzekł Hawat. – Czy przedstawić go innym razem, wasza wysokość?

      – Długo to potrwa?

      – Nie, jak na wprowadzenie. Wśród Fremenów krążą pogłoski, że w czasach stacji badawczych botaniki pustyni na Arrakis zbudowano ponad dwieście takich baz. Wszystkie podobno porzucono, ale mówi się, że przed opuszczeniem zostały zaplombowane.

      – Ze sprzętem?

      – Tak mi doniósł Duncan.

      – Gdzie są położone?

      – Na to pytanie – rzekł mentat – odpowiadają zawsze: „Liet wie”.

      – Bóg wie – mruknął Leto.

      – Może nie bóg, wasza wysokość – powiedział Hawat. – Słyszałeś to imię z ust Stilgara. Czy on mógł mieć na myśli konkretną osobę?

      – Służy dwóm panom – powtórzył Halleck. – To brzmi jak cytat religijny.

      – A ty się na tym znasz – stwierdził książę.

      Halleck uśmiechnął się.

      – Ten sędzia zmiany – rzekł Leto – imperialny ekolog Kynes… Nie wiedziałby, gdzie są te bazy?

      – Wasza wysokość – przestrzegł Hawat – Kynes jest urzędnikiem imperialnym.

      – Ale znajduje się bardzo daleko od Imperatora – powiedział książę. – Potrzebuję tych baz. Mogą być pełne materiałów i rozporządzając nimi, moglibyśmy wyremontować nasze urządzenia wydobywcze.

      – Wasza wysokość! – powiedział Hawat. – Te bazy prawnie nadal stanowią własność Jego Imperatorskiej Mości.

      – Tutejszy klimat jest wystarczająco surowy, żeby wszystko uległo zniszczeniu – rzekł książę. – Zawsze możemy zrzucić to na pogodę. Zabierz się do tego Kynesa i przynajmniej dowiedz się, czy bazy istnieją.

      – Zarekwirować je byłoby niebezpiecznie – stwierdził Hawat. – Duncan jedną sprawę stawiał jasno: bazy, czy też ich idea, mają dla Fremenów jakieś ukryte znaczenie. Zajmując bazy, możemy ich do siebie zrazić.

      Paul popatrzył po twarzach otaczających ich ludzi i zauważył napięcie, z jakim chłonęli każde słowo. Wyglądali na mocno zaniepokojonych stanowiskiem jego ojca.

      – Posłuchaj go, ojcze – odezwał się cicho. – On mówi prawdę.

      – Wasza wysokość – rzekł Hawat – owe bazy mogłyby nam dostarczyć części do każdej sztuki pozostawionego tu sprzętu, tyle że ze względów strategicznych są poza naszym zasięgiem. Nie róbmy pochopnego kroku, dopóki się czegoś więcej nie dowiemy. Kynes ma arbitrażowe pełnomocnictwa Imperium. Nie wolno nam o tym zapominać. I cieszy się szacunkiem Fremenów.

      – Więc zrób to delikatnie – powiedział książę. – Chciałbym jedynie wiedzieć, czy te bazy istnieją.

      – Jak sobie życzysz, wasza wysokość.

      Hawat opadł na oparcie i spuścił wzrok.

      – No dobrze – powiedział Leto. – Wiemy, co nas czeka: robota. Zostaliśmy do niej przeszkoleni. Mamy niejakie doświadczenie. Znamy wysokość zapłaty, alternatywa zaś jest jasna. Zadania dla wszystkich zostały wyznaczone. – Spojrzał na Hallecka. – Gurneyu, najpierw zajmij się tą aferą przemytniczą.

      – „Udam się do nieposłusznych, co niegościnną zamieszkują ziemię” – zadeklamował Halleck.

      – Któregoś dnia przyłapię tego człowieka na braku cytatu i będzie wyglądał jak bez gaci – rzekł książę.

      Chichoty rozeszły się echem wokół stołu, ale Paul usłyszał w nich przymus.

      Książę zwrócił się do Hawata.

      – Załóż na tym piętrze jeszcze jedno stanowisko dowodzenia dla wywiadu i łączności, Thufirze. Kiedy z tym skończysz, będę chciał się z tobą zobaczyć.

      Hawat wstał, rozglądając się po sali, jakby szukał wsparcia. Odwrócił się i wyprowadził swoich ludzi. Pozostali pospieszyli za nimi, szurając krzesłami i tworząc niewielkie zatory.

      „Skończyło się to bałaganem” – pomyślał Paul, wpatrując się w plecy wychodzących na końcu. Jak dotąd sztab zawsze rozchodził się pełen werwy. To spotkanie jakby przeciekło im między palcami, wyczerpując się we własnych niedomaganiach, a uwieńczyła je rozbieżność zdań.

      Po raz pierwszy Paul dopuścił do świadomości możliwość klęski, licząc się z nią nie ze strachu czy pod wpływem ostrzeżeń w rodzaju krakania starej matki wielebnej, lecz zmuszony do tego własną oceną sytuacji.

      „Ojciec jest zdesperowany – przyznał w duchu.


Скачать книгу