Mali mężczyźni. Louisa May Alcott

Читать онлайн книгу.

Mali mężczyźni - Louisa May Alcott


Скачать книгу
się tu dzieci surowością ani zbyteczną nauką. Z początku zakazywałam tego figlowania w nocnych strojach; ale gdy się to na nic zdało, weszliśmy w taki układ: co sobotę w wieczór wolno im ciskać w siebie poduszkami, ale za to w inne dni muszą kłaść się spokojnie. Zrobiłam próbę i powiodła się; jak nie dotrzymają kiedy słowa, nie ma swawoli; w przeciwnym razie odwracam zwierciadła, stawiam lampy w bezpiecznych miejscach, po czym mogą figlować do woli.

      – To śliczny pomysł! – rzekł Nat. Brała go chętka także wziąć udział w tej bitwie, ale nie śmiejąc się z tym odezwać pierwszego wieczoru, z daleka się tylko przyglądał ożywionej zabawie.

      Tommy Bangs stanął na czele napastników, Demi zaś bronił swego pokoju z szaleńczą odwagą i szybko za sobą układał poduszki, w miarę jak były ciskane, więc nareszcie pozbawieni amunicji, rzucili się chłopcy, by ją odebrać. Nie obeszło się bez kilku drobnych wypadków, ale nikt nie zwracał uwagi na to; każdy dawał i odbierał głośne razy z niezmąconą wesołością, a poduszki latały jakby grube płaty śniegu. Na koniec pani Bhaer, spojrzawszy na zegarek, zawołała:

      – Dosyć tego! Dalej, do łóżek! Który z was nie usłucha, dostanie karę!

      – Jakaż to kara? – zapytał Nat, zaciekawiony, co się stanie z przestępcą, który nie ulegnie tej ochmistrzyni dziwacznej wprawdzie, ale przejętej dobrem powszechnym.

      – Kolejnym razem nie weźmie udziału w zabawie – odpowiedziała pani Bhaer. – Daję pięć minut na uspokojenie się, po czym gaszę światło i wymagam porządku. To są honorowi chłopcy, więc dotrzymują słowa.

      I rzeczywiście: jak się nagle zaczęła bitwa, tak się skończyła. Nastąpiło już tylko parę pożegnalnych strzałów i okrzyków, Demi rzucił siódmą poduszką za uciekającym nieprzyjacielem, po czym ład został przywrócony. Po tej sobotniej swawoli nastała już cisza, którą przerywał tylko gdzieniegdzie chichot lub szept przytłumiony, a matka Bhaer po ucałowaniu nowego wychowanka zostawiła go błogim snom o życiu w Plumfield.

      ROZDZIAŁ II

      CHŁOPCY

      Korzystając z długiego snu Nata, opiszę moim czytelnikom chłopców, wśród których znalazł się nazajutrz.

      Zacznijmy od dawnych znajomych.

      Szesnastoletni już Franz, wysoki młodzieniec, jako prawdziwy Niemiec, miał grubą tuszę i jasnoblond włosy. Zamiłowany był w książkach i w domowym życiu, przy tym towarzyski i muzykalny. Wuj sposobił go do kolegium, a ciotka do szczęśliwej przyszłości, przy własnym ognisku. Pilnie rozbudzała zatem łagodność, przywiązanie do dzieci, poszanowanie dla kobiet tak starych, jak i młodych oraz praktyczność. Był jej prawą ręką i kochał tę wesołą ciocię jakby rodzoną matkę, którą starała mu się zastąpić.

      Emil we wszystkim różniąc się od niego, był żywy, obrotny i przedsiębiorczy. Marzył o życiu na morzu i wuj obiecał, że pozwoli mu zostać marynarzem po skończeniu lat szesnastu; nakłaniał go więc do studiów nad żeglugą, dawał książki o sławnych admirałach i bohaterach, a po lekcjach pozwalał, by jak żaba przesiadywał w rzece, w stawie albo w strumyku. Jego pokój był podobny do żołnierskiej kajuty, bo wszystko przypominało w nim żeglugę, wojnę i okręt, a ulubioną rozrywką było przebierać się za marynarza, i o ile wuj nie wzbraniał, naśladować marynarski taniec, chód, a nawet i sposób mówienia. Chłopcy nazywali go „Komandorem”.

      Demi należał do tych dzieci, które są dowodem, co może rozumne przywiązanie i pieczołowitość rodziców, bo dusza jego pozostawała w cudownej harmonii z ciałem. Skutkiem delikatności, jaką jedynie domowy wpływ zdoła zaszczepić, miał obejście miłe i proste. Matka pielęgnowała w nim niewinne i kochające serce; ojciec wzmacniał siły fizyczne za pomocą zdrowych pokarmów, ruchu i snu; a dziaduś March uprawiał młody umysł z tkliwą mądrością nowożytnego Pitagorasa. Zamiast go męczyć długimi lekcjami, których by się uczył na pamięć jak papuga, dopomagał do rozwijania się tak naturalnie i pięknie, jak słońce i rosa pomagają różom, by zakwitły. Demi bynajmniej nie był doskonały, ale miał wady z lepszego gatunku. Nauczony zawczasu panować nad sobą, nie stawał się pastwą żądz i namiętności, jakie się przytrafiają niejednemu dziecku, które otrzymuje kary za uleganie pokusom, chociaż go nikt przeciw nim nie uzbroił. Był to chłopiec spokojny, cichy, poważny, lecz zawsze pogodny. Nieświadomy własnej piękności i inteligencji, bystre miał oko na urodę i zdolności innych dzieci. Rodzice starali się oddziaływać pożytecznymi wiadomościami i zbawiennym towarzystwem na zbyt wielkie zamiłowanie do książek, bujną wyobraźnię i gorącą naturę, obawiając się, żeby się nie stał jednym z tych bladych, nad wiek rozwiniętych dzieci, które wprawdzie radują i zdumiewają rodzinę, lecz jak cieplarniane kwiatki więdną, dlatego że ich młoda dusza rozkwitła zbyt wcześnie i nie ma na posługi krzepkiego ciała, aby mocno wrosnąć w zdrowy grunt tego świata.

      Demi został więc oddany do Plumfield, co się okazało tak korzystnym w skutkach, że rodzice i dziaduś nacieszyć się nie mogli swym pomysłem. Obcowanie z chłopcami uczyniło go praktyczniejszym, ożywiło umysł i zagłuszyło piękne tkanki pajęcze, które przedtem lubiła snuć jego młoda główka. Wprawdzie gdy stamtąd przybył pierwszy raz do domu, raziło matkę, że trzaska drzwiami, klnie się na Jowisza i żąda grubych butów, aby tak głośno stąpać, jak „papa”. Ale Johna cieszyło to; uśmiał się z dosadnych wyrazów, kupił mu buty i rzekł z zadowoleniem: „Kiedy okazuje tyle ważnych zalet, pozwól mu być trochę rubasznym. Chciałbym, żeby mój syn miał męskie usposobienie, i ta chwilowa szorstkość nie wyjdzie mu na złe. Polor nada mu się z wolna, co się zaś tyczy nauk, będzie ich tak spragniony, jak kania deszczu, więc go nie ponaglaj”.

      Daisy zawsze równie promienna i urocza, zapowiadała różne kobiece przymioty, gdyż podobna była do swej miluchnej mateczki i zamiłowana w domowych zajęciach. Miała całe grono lalek, które były wzorowo prowadzone. Zawsze nosiła ze sobą koszyczek do robót i wykonywała je tak starannie, że Demi często wydobywał z kieszeni chusteczkę, żeby się popisać jej równym ściegiem. Także maleńkiej Josy pięknie uszyła już flanelową sukienkę. Lubiła krzątać się koło kredensu z porcelaną, ustawiać na stole solniczki, układać prosto łyżki, i co dzień obchodziła bawialny pokój z miotełką, okurzając krzesła i stoły. Demi trochę ją za to prześladował, ale bardzo był rad, że mu utrzymuje rzeczy w porządku, obdarza go ładnymi robótkami i dopomaga mu w lekcjach, stali bowiem zawsze na równi, bez obawy współzawodnictwa.

      Kochali się ciągle z jedną siłą i nikomu nie wolno było wyśmiewać Demiego, że się tak tkliwie obchodzi z Daisy. Walecznie staczał za nią bitwy i nie mógł zrozumieć, czemu by się chłopcy nie mieli przyznawać do tego, że kochają swe siostry. Daisy uwielbiała mówić o nim: „Mój brat!” i wydawał jej się najznakomitszym młodzieńcem na świecie. Co rano biegła w szlafroczku zapukać do jego drzwi i mówiła z macierzyńską troskliwością: „Wstań, już czas na śniadanie; przyniosłam ci świeży kołnierzyk”.

      Rob, energiczny malec, musiał odkryć tajemnicze perpetuum mobile, bo nieustannie był w ruchu. Szczęściem nie odznaczał się zbyt wielką odwagą i to go chroniło od szkodliwych wypadków. Bujał między ojcem a matką, jakby kochające wahadło, z przyjemnym dla ucha „tik tak”, bo wielkim był gadułą.

      Teddy był za młody, żeby brać wielki udział w sprawach Plumfield, ale miał swoją sferę i pięknie ją zapełniał. Na przykład ile razy wzięła kogo chętka do pieszczot, „bobo” przepadając za całusami i uściskami, zawsze się znajdowało na podorędziu. Ponieważ nie odstępował prawie nigdy matki, moczył paluszek w każdej potrawie, jaką przysposabiała, ale to dodawało lepszego smaku.

      Dick Brown i Adolphus, czyli


Скачать книгу