Między ustami a brzegiem pucharu. Rodziewiczówna Maria

Читать онлайн книгу.

Między ustami a brzegiem pucharu - Rodziewiczówna Maria


Скачать книгу
kamerton i klucz.

      – Cha, cha, cha! A toś im urządził instrumenty! Pyszny koncept! – śmiał się Herbert.

      – Zostawiam ci go do dyspozycji w razie potrzeby.

      – I twój Urban stroił fortepiany?

      – Urban udawał, że ma niezawodny sposób wypędzania szczurów. Ladaco, jeszcze się obłowił. A ja przywiozłem trzysta franków cioci Dorze jako trofea mych trudów. Żebyście ją widzieli w tej chwili! Radziłem za ten kapitał nabyć chińskie dziecko!

      – Gdzież się zjechałeś z admirałową?

      – Po drodze, wypadkiem86. Mein Ehrenwort87!

      – Chcemy wierzyć, chcemy! – kiwał głową Schöneich. – A wiesz, co się tymczasem stało z twym „Scherzem”?

      – Pochwalił mi się dżokej, ledwiem wysiadł w domu. Wygrał 25 000 w Baden.

      – Uhm?… To i koniec. Herbert dowodzi, że koń już jego.

      – Jego? A to jakim sposobem?

      – Znalazł piękną nieznajomą.

      – Cooo?… Herbert! Potz Blitz88! Gdzie? Jak?

      – Było to w Ems… – zaczął dumnie triumfator.

      – W Ems?… Ty tam jeździłeś?…

      – A tak. Towarzyszyłem pani…

      – Mniejsza, komu towarzyszyłeś. Więc ta dama była w Ems na kuracji? Kto ona? Włoszka?…

      – Ale gdzież tam! Poddana pruska z Poznania.

      – Taak? Nie może być!

      – Ależ niezawodnie. Czytałem w spisie gości…

      – No, no, do rzeczy! Nie kłóćcie się. Polka czy Hotentotka, dość że kaducznie piękna! Wygrałeś zakład? Posiadłeś jej serce?

      – Tak prędko?! Za wiele wymagasz!

      – Dostałeś pocałunek?

      – Nie, tak dalece…

      – Uścisk dłoni, spojrzenie, obietnicę?

      – Nie.

      – Cóż pleciesz o wygranej?

      – Bo jestem na drodze do wygranej. Znalazłem ją, wiem, jak się nazywa, gdzie mieszka; posłałem jej bukiet z cyklamenów…

      – Który przyjęła?

      – No, nie… odesłała…

      – A to dopiero droga szczególna do wygranej! Jesteście obydwaj fryce89. Zabieram sobie „Scherza” i „Fingala”. Wentzel stroił fortepiany, a ty posyłałeś bukiety… nieprzyjęte. Istotnie, rezultat zdumiewający!

      – Powoli, powoli, powoli Michel! – zawołał Croy-Dülmen. – Jeszcze termin nie upłynął. Niech Herbert powie, co zdziałał.

      – Przecie już słyszałeś. Dostał figę.

      – Dostałem fotografię! – pochwalił się właściciel „Fingala”.

      – Pokaż, pokaż! – zawołali wszyscy.

      Herbert dobył z pugilaresu ozdobną kartkę. Tak, była to ona, ta sama cudownie piękna dziewczyna o dumnych ustach i poważnych, głębokich oczach.

      Schöneich z kolei wziął fotografię, obejrzał i ruszył ramionami.

      – I takiej ty posyłasz bukiety? Przyznaj się, że i tę podobiznę kupiłeś u fotografa.

      – A, no, prawda! Przecie nie mogłem prosić, bo…

      – Boś jej głosu nie słyszał.

      – Owszem, ale mówiła do swej towarzyszki.

      – Więc była i eskorta?

      – A jakże. Stara, okropna megiera w przeraźliwej żałobie. I panienka ubierała się czarno. Chodziłem za nimi jak cień i może wreszcie znalazłbym sposobność poznajomienia się, choć z trudem, bo ci Polacy trzymają się klanem, gdyby nie to…

      – Że usłyszałeś impertynencje…

      – A gdzież tam! Na domiar nieszczęścia pod koniec sezonu przyjechał do nich jakiś facet, jak siarka chłop, i nie odstąpił na krok.

      – Pewnie narzeczony.

      – Nie, krewny. Nazywali się po imieniu.

      – No, więc ty go wyzwałeś i zabiłeś…

      – Jakże, bez powodu? Dałem za wygraną i wyjechałem, ale mam plan obmyślony, niezawodny.

      – Ciekawym usłyszeć ten twój plan pierworodny! – szydził Schöneich

      Croy-Dülmen zrazu słuchał zawstydzony.

      Herbert okazał się rozumniejszy od niego.

      Była to hańba, skaza na opinii.

      Ale w miarę opowiadania uspokoił się zupełnie. Przeciwnik, wedle wyrażenia barona Michała, zjadł mydło. Więc hrabia uśmiechnął się lekceważąco, sięgnął po ananas i począł go krajać na wety90. A Herbert roztaczał swój plan.

      – Jadę do Poznania, kupuję w sąsiedztwie majątek i zaczynam starać według wszelkich form. W ostateczności gotówem91 się ożenić.

      – Jeżeli cię zechcą! – mruknął Schöneich.

      – Mnie?! – oburzył się magnat.

      – Żebym był panną, to bym odmówił.

      – Kto by tam tobie proponował!

      – Możem nieładny, nieszykowny?

      – Śliczny! – parsknął śmiechem Wentzel. – Jakże się wabi ta piękna Polka, Herbercie?

      – Jadwiga.

      – One wszystkie widocznie Jadwigi.

      – Albo znasz więcej tego imienia?

      – Moja matka była Jadwiga – mruknął niewyraźnie, spuszczając oczy nad talerzem.

      – Nazwisko dzikie, trzeba się zakrztusić: Chrząstkowska…

      – Jak? Co?

      Hrabia upuścił nóż na stół: twarz jego wyrażała okropne zdumienie i komiczny przestrach.

      – Chrząstkowska! – powtórzył Herbert, kalecząc niemiłosiernie wyraz i krzywiąc się, jakby jadł cytrynę.

      – A ten młody, co jej towarzyszył, także Chrząstkowski?

      – Zdaje mi się.

      – Jan?

      – Skądże mogę wiedzieć? Co tobie?

      – Verflucht, verdammt92 – krzyknął hrabia, zrywając się na równe nogi. – Bywajcie zdrowi!

      – Sfiksował! – wołał Schöneich.

      Jak admirał, Wentzel nie wziął reszty; z paltotem dogonił go lokaj na schodach; kapelusza zapomniał. Jak szalony wyleciał na ulicę.

      Taranty stały przed bramą. Skoczył do karety.

      – Do pana Sperligna! Galopem!

      Konie pognały jak wicher, krzesząc iskry z kamieni; latarnie migały jak błędne ogniki, stangret bezustannie krzyczał: „baczność!” – policjanci daremnie wołali – konie niosły


Скачать книгу

<p>86</p>

wypadkiem – dziś: przypadkiem. [przypis edytorski]

<p>87</p>

mein Ehrenwort (niem.) – moje słowo honoru. [przypis edytorski]

<p>88</p>

potz Blitz (niem.) – przekleństwo: do pioruna, a niech to itp. [przypis edytorski]

<p>89</p>

fryc (daw.) – nowicjusz, początkujący, debiutant, gapa; por. frycowe (płacić). [przypis edytorski]

<p>90</p>

wety (daw.) – deser. [przypis edytorski]

<p>91</p>

gotówem – skrócone od: gotów jestem (przykład konstrukcji z ruchomą końcówką czasownika). [przypis edytorski]

<p>92</p>

verflucht, verdammt (niem.) – przekleństwo: cholerny, przeklęty itp. [przypis edytorski]