Potop, tom drugi. Генрик Сенкевич

Читать онлайн книгу.

Potop, tom drugi - Генрик Сенкевич


Скачать книгу
instrukcyj.

      „Póki stoję na czele kilku tysięcy ludzi – myślał Radziwiłł – póty jeszcze będą się na mnie oglądali, ale gdy zbraknie mi pieniędzy i gdy najemne pułki rozbiegną się – co będzie?”

      A właśnie intrata162 z olbrzymich dóbr nie nadeszła; część ich niezmierna, rozproszona po całej Litwie i hen, aż do Polesia kijowskiego, leżała w ruinie; podlaskie zaś wypłukali do cna konfederaci.

      Chwilami zdawało się księciu, że upada w przepaść. Ze wszystkich jego robót i knowań mogło mu tylko pozostać miano zdrajcy – nic więcej.

      Straszyła go też i inna mara – mara śmierci. Co noc prawie ukazywała się ona przed firankami jego łoża i kiwała nań ręką, jakby chciała rzec: Pójdź w ciemność, na drugą stronę nieznanej rzeki…

      Gdyby był stał na szczycie sławy, gdyby ową pożądaną tak namiętnie koronę mógł choć na dzień jeden, choć na godzinę włożyć na skronie, byłby przyjął to straszne, milczące widmo nieulęklym okiem. Ale umrzeć i zostawić po sobie niesławę i pogardę ludzką wydawało się dla tego pana, jak sam szatan pysznego, piekłem za życia.

      Nieraz też, gdy był samotny albo tylko ze swym astrologiem, w którym ufność największą pokładał, chwytał się za skronie i powtarzał przyduszonym głosem:

      – Gorzeję! gorzeję! gorzeję!

      W tych warunkach zbierał się do pochodu na Podlasie, gdy mu na dzień przed wymarszem dano znać, że książę Bogusław zjechał z Taurogów.

      Na samą wieść o tym książę Janusz, jeszcze nim brata ujrzał, jakoby odżył, bo ów Bogusław przywoził z sobą młodość, ślepą wiarę w przyszłość. W nim miała odrodzić się linia birżańska, dla niego już tylko książę Janusz pracował.

      Dowiedziawszy się, że nadciąga, chciał koniecznie jechać naprzeciw, lecz że etykieta nie pozwalała przeciw młodszemu wyjeżdżać, posłał więc po niego złoconą kolasę i całą chorągiew Niewiarowskiego dla asysty, a z szańczyków sypanych przez Kmicica i z samego zamku kazał walić z moździerzy, zupełnie tak, jakby na przyjazd króla.

      Gdy bracia po ceremonialnym powitaniu zostali wreszcie sam na sam, Janusz chwycił Bogusława w objęcia i począł powtarzać wzruszonym głosem:

      – Zaraz mi młodość wróciła! Zaraz i zdrowie wróciło!

      Lecz książę Bogusław popatrzył na niego pilnie i rzekł:

      – Co waszej książęcej mości jest?

      – Nie mośćmy się mościami, skoro nas nikt nie słyszy… Co mi jest? Choroba mnie drąży, aż zwalę się jak spróchniałe drzewo… Ale mniejsza z tym! Jak się żona moja ma i Maryśka?

      – Wyjechały z Taurogów do Tylży. Zdrowe obie, a Marie jako pączek różany; cudnaż to będzie róża, gdy rozkwitnie… Ma foi163! Piękniejszej nogi w świecie nikt nie ma, a kosy do samej ziemi jej spływają…

      – Takaż ci się wydała urodziwa? To i dobrze, Bóg cię natchnął, żeś tu wpadł. Lepiej mi na duszy, gdy cię widzę!… Ale co mi de publicis164 przywozisz?… Cóż elektor?

      – To wiesz, że zawarł przymierze z miastami pruskimi?

      – Wiem.

      – Jeno że mu nie bardzo ufają. Gdańsk nie chciał przyjąć jego załogi… Mają Niemcy nos dobry.

      – I to wiem. A nie pisałeś do niego? Co o nas myśli?

      – O nas?… – powtórzył z roztargnieniem książę Bogusław.

      I jął rzucać oczyma po komnacie, po czym wstał; książę Janusz myślał, że czegoś szuka, ale on pobiegł do zwierciadła stojącego w kącie i odchyliwszy je odpowiednio, począł macać palcem prawej ręki po całej twarzy, wreszcie rzekł:

      – Skóra mi trochę przez drogę opierzchła, ale do jutra to przejdzie… Co elektor o nas myśli? Nic… Pisał mi, że o nas nie zapomni.

      – Jak to, nie zapomni?

      – Mam list ze sobą, to ci go pokażę… Pisze, że co bądź się stanie, on o nas nie zapomni. A ja mu wierzę, bo jego korzyść tak mu nakazuje. Elektor tyle o Rzeczpospolitę dba, ile ja o starą perukę, i chętnie by ją Szwedom oddał, byle mógł Prusy zacapić; ale szwedzka potęga zaczyna go niepokoić, więc rad by na przyszłość mieć gotowego sprzymierzeńca, a będzie go miał, jeśli ty zasiędziesz na tronie litewskim.

      – Oby tak się stało!… Nie dla siebie ja tego tronu chcę!

      – Całej Litwy nie uda się może na początek wytargować, ale chociaż dobry kawał z Białorusią i Żmudzią.

      – A Szwedzi?

      – Szwedzi będą się też radzi nami od wschodu przegrodzić.

      – Balsam mi wlewasz…

      – Balsam! Aha!… Jakiś czarnoksiężnik w Taurogach chciał mi sprzedać balsam, o którym powiadał, że kto się nim wysmaruje, ma być od szabli, szpady i włóczni bezpieczen. Kazałem go zaraz wysmarować i trabantowi165 pchnąć dzidą, wyimainuj166 sobie… na wylot przeszła!…

      Tu książę Bogusław począł się śmiać, ukazując przy tym białe jak kość słoniowa zęby. Ale Januszowi nie w smak była ta rozmowa, więc znowu zaczął de publicis.

      – Wysłałem listy do króla szwedzkiego i do wielu innych naszych dygnitarzy – rzekł. – Musiałeś i ty odebrać pismo przez Kmicica.

      – A czekajże! Toć ja poniekąd w tej sprawie przyjechałem. Co ty o Kmicicu myślisz?

      – To gorączka, szalona głowa, człowiek niebezpieczny i wędzidła znieść nie umiejący, ale to jeden z tych rzadkich ludzi, którzy z dobrą wiarą nam służą.

      – Pewno – odrzekł Bogusław – mnie się nawet o mało do królestwa niebieskiego nie przysłużył.

      – Jak to? – pytał z niepokojem Janusz.

      – Mówią, panie bracie, że byle w tobie żółć poruszyć, zaraz cię dusić poczyna. Przyrzeczże mi, że będziesz słuchał cierpliwie i spokojnie, a ja ci opowiem coś o twoim Kmicicu, z czego poznasz go lepiej, niż dotąd poznałeś.

      – Dobrze! będę cierpliwy, jeno przystąp do rzeczy.

      – Cud boski mnie z rąk tego wcielonego diabła wydostał – odrzekł książę Bogusław.

      I rozpoczął opowiadać o wszystkim, co się w Pilwiszkach zdarzyło.

      Nie mniejszy to był cud, że książę Janusz ataku astmy nie dostał, ale natomiast można było sądzić, że go apopleksja zabije. Trząsł się cały, zębami zgrzytał, palcami oczy zatykał, na koniec począł wołać zachrypłym głosem:

      – Tak?!… dobrze!… Zapomniał jeno, że jego koczotka jest w moich rękach…

      – Pohamuj się, na miły Bóg, i słuchaj dalej – odrzekł Bogusław. – Spisałem się więc z nim dość po kawalersku i jeśli tej przygody w diariuszu nie zapiszę ani nią się chwalić nie będę, to tylko dlatego, że mi wstyd, iżem się temu gburowi dał tak podejść jak dziecko, ja, o którym Mazarin167 mówił, że w intrydze i przebiegłości nie mam równego na całym dworze francuskim. Ale mniejsza z tym… Sądziłem owóż z początku, żem tego twego Kmicica zabił, tymczasem mam teraz dowód w ręku, że się wylizał.

      – Nic to! znajdziemy


Скачать книгу

<p>162</p>

intrata (z łac.) – dochód. [przypis edytorski]

<p>163</p>

ma foi (fr.) – słowo daję, dalibóg, doprawdy. [przypis edytorski]

<p>164</p>

de publicis (łac.) – o sprawach publicznych. [przypis edytorski]

<p>165</p>

trabant (daw.) – żołnierz straży przybocznej. [przypis edytorski]

<p>166</p>

wyimainować sobie (z łac. imagino, imaginare) – wyobrazić sobie. [przypis edytorski]

<p>167</p>

Mazarin, Jules (1602–1661) – właśc. Giulio Raimondo Mazzarini, Włoch, francuski kardynał, pierwszy minister i reformator Francji, którą faktycznie rządził w zastępstwie małoletniego Ludwika XIV. [przypis edytorski]