TELEFON OD ANIOŁA. Guillaume Musso
Читать онлайн книгу.telefon! Szybki rzut oka na pocztę elektroniczną uświadomił mu, że aparat należy do niejakiej Madeline Greene, zamieszkałej w Paryżu.
Cholera! To telefon tej kretynki, która wpadła na mnie na lotnisku w Nowym Jorku! – zaklął w myślach.
Madeline popatrzyła na zegarek, tłumiąc ziewnięcie. Wpół do siódmej rano. Lot trwał niewiele dłużej niż siedem godzin, ale z powodu różnicy czasu samolot wylądował w Paryżu w sobotę rano. Roissy budziło się pospiesznie do życia. Tak jak w Nowym Jorku, mimo wczesnej pory i tu było pełno wczasowiczów oczekujących w hali odlotów.
– Jesteś pewna, że chcesz iść dzisiaj do pracy? – spytał Raphaël, kiedy stali przed pasem transmisyjnym, czekając na walizki.
– Oczywiście, kochanie! – odpowiedziała Madeline, włączając komórkę, żeby sprawdzić pocztę. – Założę się, że mam już mnóstwo zamówień!
Najpierw wysłuchała swojej automatycznej sekretarki, na której jakiś zupełnie nieznany jej zaspany głos z zaciągającym akcentem zostawił dziwną wiadomość:
Witaj, Jon, tu Marcus. Ee… Mam mały kłopot z samochodem, wycieka olej z czwórki… Dobra, wyjaśnię ci później. Chcę tylko powiedzieć, że pewnie się trochę spóźnię. Wybacz…
Co to za historia? – zdziwiona Madeline wyłączyła sekretarkę. Czyżby ktoś pomylił numery? Hm…
Zaczęła przyglądać się swojemu telefonowi. Ta sama marka, ten sam model, ale… to nie była jej komórka.
– Cholera! – wykrzyknęła zdenerwowana. – To telefon tego idioty, który wpadł na mnie na lotnisku w Nowym Jorku!
2
Dwa różne życia
To straszne zostać samemu, kiedy było się parą.
Paul Morand
Jonathan wysłał pierwszego SMS-a…
Mam Pani telefon, czy Pani ma mój? Jonathan Lempereur
…na który Madeline odpowiedziała prawie natychmiast:
Tak, mam! Gdzie Pan jest? Madeline Greene
W San Francisco, a Pani?
W Paryżu :(
Co teraz zrobimy?
Chyba we Francji jest poczta? Wyślę go Pani jutro przez FedEx.
Jaki Pan miły, doprawdy! Ja też wyślę go Panu jak najszybciej. Jaki jest Pana adres?
Restauracja French Touch, 1606 Stockton Street, San Francisco, CA.
A oto mój adres: Le Jardin Extraordinaire, 3 bis rue Delambre, Paris XIV.
Jest Pani kwiaciarką, czy tak? Ma Pani pilne zamówienie od jakiegoś Olega Mordhorova: dwieście czerwonych róż wysłać do teatru Châtelet dla aktorki, która się rozbiera w trzecim akcie. Moim zdaniem to nie jest jego żona…
Jakim prawem przeczytał Pan moje wiadomości?
Przecież chcę Pani wyświadczyć przysługę!
Widzę, że jest Pan tak samo bezpośredni w mowie, jak i w piśmie! A więc posiada Pan restaurację, Jonathanie?
Tak.
W takim razie ten lokalik ma nową rezerwację: jutro wieczorem, stolik na dwie osoby, dla państwa Strzechowskich. O ile dobrze zrozumiałam, bo nagranie było bardzo złej jakości…
Dziękuję. Dobranoc Pani.
W Paryżu jest siódma rano…
Jonathan pokręcił głową, zirytowany, i wsunął komórkę do wewnętrznej kieszeni marynarki. Co za okropna baba!
*
San Francisco
21.30
Jaskrawoczerwona stara renówka zjechała z drogi numer 101 do centrum miasta. Wlokła się jak żółw po Embarcadero, sprawiając wrażenie, jakby poruszała się w zwolnionym tempie. Mimo że ciepły nawiew był nastawiony na maksimum, szyby kompletnie zaparowały.
– W końcu kiedyś nas rozwalisz tym rupieciem! – jęknął Jonathan wciśnięty w siedzenie pasażera.
– Ależ to doskonały wóz! – odparł Marcus. – Żebyś wiedział, jak ja o niego dbam!
Pozlepiane, nastroszone włosy, zjeżone brwi, niegolona od osiemnastu dni broda i opadające jak u Droopy’ego powieki – Marcus wyglądał jak teleportowany tu z czasów prehistorycznych, a niekiedy nawet jak przybysz z innej planety. Tonął w zbyt szerokich spodniach, hawajską koszulę miał rozpiętą do pępka, a jego rachityczna sylwetka wydawała się nienaturalnie skręcona na siedzeniu samochodu. Na nogach miał stare japonki. Prowadził tylko jedną stopą, piętą wciskając sprzęgło, a palcami stóp manipulując na zmianę pedałem gazu i hamulcem.
– A ja bardzo lubię samochód wujka Marcusa! – wykrzyknął z entuzjazmem Charly, skacząc po tylnym siedzeniu.
– Dzięki, staruszku! – odpowiedział Marcus, mrugnąwszy okiem w kierunku chłopca.
– Charly! Zapnij pas i przestań wariować! – rozkazał synkowi Jonathan, po czym spojrzał na przyjaciela i zapytał: – Byłeś w restauracji dziś po południu?
– Eee… Przecież dziś zamknięte…
– Ale czy przynajmniej przyjąłeś dostawę kaczek?
– Jakich kaczek?
– Kaczych udek i rukoli, które Bob Woodmark przywozi nam w każdy piątek!
– Och! Wiedziałem, że o czymś zapomniałem!
– Do jasnej cholery! – zdenerwował się Jonathan. – Zapomniałeś o jedynej rzeczy, o której miałeś pamiętać!
– To przecież nie takie straszne… – zaczął usprawiedliwiać się Marcus.
– Właśnie że straszne! Nawet jeśli Woodmarka trudno znieść, pamiętaj, że najlepsze nasze produkty pochodzą z jego fermy! Jeśli zorientuje się, że o nim zapomniałeś, wkurzy się i nie będzie chciał z nami więcej współpracować. Podjedź pod restaurację! Założę się, że zostawił dostawę przy tylnym wejściu.
– Mogę to sprawdzić sam! – powiedział Marcus uspokajająco. – Na razie was odwiozę, a potem…
– Nie! – przerwał mu Jonathan. – Jesteś leniem, na którego nie można liczyć, muszę wziąć sprawy w swoje ręce…
– Ale mały jest zmęczony!
– Wcale nie! – zawołał Charly. – Ja też chcę jechać najpierw do restauracji!
– Więc postanowione! – uciął Jonathan. – Zjedź na poziomie Trzeciej Ulicy – dodał, wycierając zaparowaną przednią szybę własnym rękawem.
Ale renówka nie lubiła gwałtownych zmian trasy. Wąskie opony słabo przylegały do szosy i nagły skręt o mało nie zakończył się wywrotką.
– Nawet nie umiesz prowadzić tego grata! Prawie nas zabiłeś, do cholery! – wrzasnął Jonathan.
– Robię, co mogę! – odkrzyknął Marcus, wychodząc na prostą pośród rozpaczliwego pisku klaksonów.
Na biegnącej pod górę Kearney Street stary samochód odzyskał powoli równowagę.
– To widok mojej siostry doprowadził cię do tego stanu? – spytał Marcus po dłuższej chwili.
– Francesca jest zaledwie twoją przyrodnią siostrą! – poprawił go Jonathan.
–